Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Rzeczywiście - Henryk był po pros˝ tu ojcem jego obecnego życia intelektualnego, a zarazem ojcem jego nie znanego nikomu dramatu życio˝ wego. Chociaż nie; na peryferiach świadomości Zygmunta zamajaczyła na chwilę postać ojca, z którym nigdy nie łączyły go bliższe stosunki intelektualne i który zawsze go drażnił, mimo iż był przecież mądrym i dobrym człowiekiem. Nie - ojciec to nieodpowiednie słowo - pokrewieństwo rodzinne wyklucza zbliżenie czysto duchowe - przeszkadza tu jakaś wstydliwość, zrodzona w gruncie rzeczy ze związków cielesnych. Henryk był dlań czymś znacznie ważniejszym niż ojciec - był rzeźbiarzem jego umysłu, rozwinął i umocnił jego wrodzone skłonności psychiczne, wszczepił mu wreszcie ten fanatyczny kult twórczości, uznawanej za jedyny sens i cel życia. I znów gorzki refleks zabarwił na chwilę myśli Zygmunta; dał mi tyle, a jednocześnie zrobił ze mnie to, czym jestem - pomyślał - człowieka upośledzonego, nienormalnego, niepełnowartościo˝ wego - człowieka już w młodym wieku złamanego wewnętrznie. Ta bezlitosna definicja wywołała w nim jak zwykle, obok zasadniczego skurczu cierpienia, jakąś utajoną satysfakcję. - Nieszczęsny, okaleczały okruch człowieczy - oto czym jestem - powtórzył chcąc - choć nie przyznawał się przed sobą do tego - zwiększyć jeszcze tę satysfakcję. Lecz przerachował się - poczuł nagle odrazę do własnej nierzetelności wewnętrznej, do tej obrzydłej perwersji, która nawet cierpieć nie pozwalała mu w sposób pełnowartoś˝ ciowy. Anomalia psychiczna, idąca w parze z anomalią fizyczną- zdefiniował, ale w tej chwili zaczął w nim automatycznie działać nałóg dwustronnego myślenia, wszczepiony mu również niegdyś przez Henryka. Jął więc gromadzić i szeregować argumenty, pozwalające mu uważać swoją nienormalność za przywilej nie˝ mal. - Jestem odmienny od wszystkich ludzi, jestem najwyraźniej przeznaczony do innych, specjalnych ce˝ lów, mogę spojrzeć na sprawy ludzkie z zupełnie nowej perspektywy, z punktu obserwacyjnego, którego nikt poza mną nigdy nie osiągnie. A przy tym noszę w sobie stały dramat wewnętrzny, dwoistość, utajony konflikt - to daje moim przeżyciom psychicznym intensywność zabarwienia, nie znaną innym, normalnym ludziom, to czyni z mojego życia wewnętrznego przygodę niesłychanie ciekawą i oryginalną; jestem zawsze w stanie pijaństwa psychicznego, upijam się swoją odosobnioną postawą, swoją grą, czasem swoją gory˝ czą i tęsknotą. A najciekawsze w tym wszystkim - myślał - jest to, że nikt, ale to nikt absolutnie o coś podobnego mnie nie podejrzewa; maska moja jest idealna i nikt nigdy się nie dowie, że przy moim pogod˝ nym usposobieniu, prostocie, energii i w zasadzie optymistycznym światopoglądzie, noszę w sobie taką rzeczywiście tragiczną, skomplikowaną podszewkę psychiczną. Prowadzę podwójne życie duchowe i oszukuję cały świat - to jest mój atut w tej grze - powiedział niemal półgłosem. - Cierpię, lecz tylko dla siebie - światu robię prezent z mojego dobrego humoru. W tej chwili przypomniał mu się jeden z nielicz˝ nych wypadków, kiedy to jego "incognito" zostało przez ludzi nieświadomie zdemaskowane - ów porucz˝ nik w wojsku, który powiedział do niego: maszerujecie tak, jakbyście nigdy jeszcze nie... To nie było przy˝ jemne - lecz to było poza jego środowiskiem, takie rzeczy pozostają - na szczęście - bez konsekwencji. Zdemaskowanie istotne - to była jego zmora; zawsze bał się wróżbitów i grafologów, choć przecież w to nie wierzył, a najbardziej makabrycznym wymysłem fantazji ludzkiej wydawała mu się maszyna do czytania myśli, o której gdzieś słyszał. W gruncie rzeczy zależny jestem od byle przypadku, cała moja wolność psy˝ chiczna wisi na włosku - to prędzej czy później musi skończyć się katastrofą; myśl ta jak zwykle napełniła go grozą. Poczuł zmęczenie i gorycz w ustach i usiadł na chwilę na ławce, wyciągając z rozkoszą nogi. Znużony był tą ustawiczną dyskusją własnych myśli - w dodatku dyskusją znaną dobrze, bo wielokrotnie powtarzaną. Wnętrze własnej głowy przypominało mu jakiś maniacki teatr, w którym zawsze ci sami akto˝ rzy powtarzają nieskończoną ilość razy tę samą sztukę, aby później bezmyślnie odpoczywać w garderobie. W tej chwili właśnie nastąpił taki moment wypoczynku; przez chwilę napawał się odrętwieniem myśli, które pozwalało mu beztrosko oddać się wrażeniom świata zewnętrznego. Z satysfakcją stwierdził precyzję, z jaką zmysły jego rejestrują te wrażenia; z przyjemnością obserwował przechodzące osoby, ulgę przynosi˝ ła mu ich żywa realność, barwność i wyrazistość konturów w nieugięcie radosnych promieniach kwietnio˝ wego słońca. Krzepiąca jest ta zawsze obecna obiektywna realność i jednoznaczność istnienia - w gruncie rzeczy tutaj, a nie w mrokach jaźni kryć się musi jakaś istotna wskazówka, jakiś punkt stały, o który należy się zaczepić. Wiedział, że tak naprawdę nie myśli, lecz w tej chwili było mu z tym wygodnie, prawie luksu˝ sowo. Prawdziwym komfortem psychicznym było móc na chwilę zatrzasnąć w sobie swój prywatny teatr udręki i czuć się realną cząstką świata zewnętrznego. Jestem dla wszystkich tylko młodzieńcem w ciemnej jesionce i popielatym kapeluszu - powtarzał, jestem nieodłączną cząstką tej kwietniowej promenady ulicz˝ nej. Nie było się czego obawiać - tu był ratunek "incognito" jego było doskonałe, idealnie przemyślane; swobodnie mógł oddawać się swemu - jak to określał - "szarlataństwu" psychologiczno-erotycznemu, swo˝ im kunsztownym mistyfikacjom - miał przecież nawet narzeczoną. Ta myśl zaparła mu nagle oddech w piersiach. Joanna - w tej chwili uświadomił sobie, iż tu tkwił ów kolec, który nękał go od chwili spotka˝ nia z Henrykiem. Pojawienie się Henryka mogło niesłychanie skomplikować jego sprawę z Joanną, jego grę z Joanną - jak lubił to nazywać. Henryk zawsze dawniej czytał w jego myślach - a jeśli potrafi to i te˝ raz, po latach? Jak się zachowa wobec niego, może zapomniał już o tym dawnym, dziecinnym, choć tra˝ gicznym w skutkach "sprzysiężeniu"? Gorączkowe i bezładne przypuszczenia jęły przebiegać przez głowę Zygmunta