Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
I to właśnie władzę Sekretariatu wzięły sobie za zadanie rozdmuchać za pomocą szeregu wyrachowanych i fałszywych niedyskrecji. W końcu doszło do tego, że pewnego wieczora przyszedł niespodzianie w odwiedziny do pana Razumowa jeden z „myślących” studentów, z którym Razumow widywał się przed sprawą Haldina na różnych prywatnych zebraniach — wysoki młodzieniec o skromnym, spokojnym obejściu i przyjemnym głosie. Poznawszy głos odzywający się w przedpokoju: — Czy można wejść? — Razumow, który siedział bezczynnie na sofie, zerwał się. „A jeśli on przyszedł mnie zasztyletować” — pomyślał szyderczo i nałożywszy zieloną przepaskę na lewe oko, rzekł surowym tonem: — Proszę. Tamten był zakłopotany; wyraził nadzieję, że nie przeszkadza. — Nie pokazywaliście się, kolego, od kilku dni, więc pomyślałem… — Zakaszlał krótko. — Czy z okiem lepiej? — Znacznie lepiej. — To dobrze. Nie będę zajmował wam czasu. Ale widzicie, ja, to jest my — w każdym razie ja, podjąłem się ostrzec was, Kiryło Sidorowiczu, że może przeceniacie swoje bezpieczeństwo. Razumow siedział z głową wspartą na ręku, zasłaniając niemal zupełnie swoje wolne oko. — I ja tak myślę. — W takim razie w porządku. Teraz panuje niby spokój, ale ci ludzie przygotowują jakieś powszechne represje. To oczywiste. Nie o tym jednak przyszedłem powiedzieć. — Przysunął się z krzesłem i zniżył głos. — Obawiamy się, że… niedługo zaaresztują was. Jakiś podrzędny urzędnik w biurze Sekretariatu podsłuchał urywek pewnej rozmowy i udało mu się zajrzeć do pewnego raportu. Tych wiadomości nie można było lekceważyć. Razumow zaśmiał się z lekka, co zaniepokoiło jego gościa. — Ach, Kiryło Sidorowiczu. To nie jest rzecz, z której można by się śmiać. Zostawiono was w spokoju na krótko, ale… Naprawdę, Kiryło Sidorowiczu, lepiej, abyście wyjechali z kraju, póki jeszcze czas. Razumow zerwał się i zaczął dziękować mu za radę z taką szyderczą wylewnością, iż tamten, poczerwieniawszy, wyniósł się z przekonaniem, że ów tajemniczy Razumow nie jest człowiekiem, który by przyjmował ostrzeżenia lub rady od zwykłych śmiertelników. Radca Mikulin, powiadomiony następnego dnia o tym incydencie, wyraził zadowolenie. — Hm. Ha! Właśnie to, czego nam było potrzeba…i zerknął na swoją brodę. — Wnoszę z tego — rzekł Razumow — że nadszedł czas, abym wyjechał w swojej misji. — Tak. Moment psychologiczny — potwierdził radca Mikulin z łagodnym naciskiem, bardzo poważnie i jakby z obawą. Poczyniono już wszystkie przygotowania, aby nadać, temu wyjazdowi pozór niełatwej ucieczki. Radca Mikulin nie spodziewał się zobaczyć już Razumowa przed jego wyjazdem. Spotkania ich przedstawiały bądź co bądź pewne ryzyko, a do omówienia już nic nie pozostało. — Powiedzieliśmy sobie wszystko, Kiryło Sidorowiczu — rzekł wysoki urzędnik, ściskając rękę Razumowa z tą wylewną serdecznością, jaką Rosjanie umieją nadać swemu obejściu. — Nie ma nic niejasnego między nami. I wie pan, co panu powiem? Poczytuję sobie za szczęście, że pozyskałem… hm… pańską… Spojrzał na brodę, a po chwili zamyślonego milczenia wręczył Razumowowi pół arkusza listowego papieru, na którym mieściło się w skrócie wszystko, co zostało już omówione, pewne szczegóły, które Razumow miał zbadać, wspólnie uzgodniony plan postępowania, wskazówki tyczące się niektórych osób i tak dalej. Był to jedyny kompromitujący dokument w tej całej sprawie, ale jak radca Mikulin zauważył, „można go łatwo zniszczyć. Najlepiej, by obecnie pan Razumow nie widział się już z nikim — aż dopiero po tamtej stronie granicy, gdzie oczywiście… trzeba będzie patrzeć, słuchać i…” Zerknął znów na brodę; ale kiedy Razumow oświadczył, że z jedną przynajmniej osobą zamierza widzieć się przed wyjazdem z Petersburga, radca Mikulin nie mógł ukryć nagłego zaniepokojenia. Samotne, surowe i poświęcone nauce życie młodego człowieka było mu dobrze znane. Stanowiło to najlepszą gwarancję jego przydatności. Mikulin przybrał ton proszący. Czy kochany Kiryło Sidorowicz nie uważa, że wobec tak doniosłego zadania należałoby doprawdy poświęcić wszelkie sprawy uczuciowe..; Razumow przerwał tę przestrogę wzgardliwie. Tu nie chodziło wcale o młodą kobietę, lecz o młodego głupca, z którym chciał się zobaczyć w pewnym celu. Radca Mikulin odetchnął, ale był zdziwiony. — Ach tak… — I w jakim to właściwie celu? — Aby nadać wszystkiemu jeszcze większe cechy prawdopodobieństwa — odparł Razumow krótko, chcąc zaznaczyć swoją niezależność. — Trzeba mi ufać w tym, co robię. Radca Mikulin ustąpił taktownie, mruknąwszy: — Och! Bez wątpienia… bez wątpienia… Pański rozsądek… I rozstali się z ponownym uściskiem dłoni. Głupiec, o którym pomyślał pan Razumow, był to ów bogaty hulaka, zwany narwanym Kostią. Można było liczyć na absolutną niedyskrecję tego gadatliwego i pobudliwego wartogłowa. Ale gdy Razumow przypomniał hulaszczemu młodzieńcowi, że swojego czasu ofiarował się z pieniężną pomocą, jego zwyczajne podniecenie przeszło w bezgraniczną rozpacz. — Och! Kiryło Sidorowiczu, mój najdroższy przyjacielu, mój zbawco — cóż ja pocznę! Puściłem wczoraj do ostatniego rubla wszystko, co mi dał mój papa przed paroma dniami. Czy możesz poczekać do czwartku? Oblecę wszystkich znajomych lichwiarzy… Nie, oczywiście, nie możesz. Tylko nie patrz tak na mnie. Co ja zrobię? O starym ani myśleć. Powiadam ci, że całą garść banknotów dał mi przed trzema dniami. Ach, cóż za podlec ze mnie! Załamał ręce w rozpaczy. Wtajemniczyć starego niepodobna. „Oni” dali mu order w ostatnim roku, krzyż na szyję, i od tej pory przeklina wszystkie nowe prądy. Wolałby raczej widzieć wszystkich intelektualistów Rosji rzędem powieszonych niż rozstać się bodaj z jednym rublem. — Kiryło Sidorowiczu! Poczekaj chwileczkę. Nie pogardzaj mną. Już wiem, co zrobię. Tak — zrobię to — włamię się do jego biurka. Nie ma innej rady. Wiem, w której szufladzie chowa pieniądze, a wracając do domu kupię dłuto. Będzie to straszny cios dla niego, ale wiesz, ten poczciwy stary sknera naprawdę mnie kocha. Więc jakoś to przeżyje… a ja także. Kiryło, duszo moja!. Poczekaj choć parę godzin — do wieczora. Ukradnę całą gotówkę, jaka mi wpadnie w ręce