Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Odwrócił się. Delagard stał sam przy nadburciu, oglądając swoje palce, jakby widział je pierwszy raz w życiu. Quillana nie było. Lawler zobaczył go w wodzie płynącego w skupieniu, z determinacją. Nareszcie był w drodze do Boga - lub czegokolwiek, co czekało na niego za wodą. - Val! - zawołała Sundira, wciąż próbując wyciągnąć kotwicę. - To na nic - odpowiedział Lawler. - Wszyscy pójdą za burtę! Na brzegu widział sylwetki brnące coraz głębiej w pulsujący gąszcz bujnej roślinności: Neyana, Felk. A teraz Quillan wygramolił się na ląd i ruszył za nimi. Gharkid i Lis zniknęli już z pola widzenia. Lawler policzył tych, którzy zostali na pokładzie: Kinverson, Pilya, Tharp, Delagard, Sundira. I on. Razem sześcioro. Tharp wyskoczył w czasie, gdy robił obliczenia. A zatem pięcioro. Tylko pięcioro z tych wszystkich, którzy wyruszyli z wyspy Sorve. Kinverson rzekł: - To nędzne życie. Jak ja nienawidziłem każdego parszywego dnia. Jak żałowałem, że się urodziłem. Nie wiedzieliście o tym? A co wiedzieliście? Co ktokolwiek wiedział? Myśleli, że jestem zbyt duży i silny, aby można mnie było zranić. Dlatego, że nic nie mówiłem, nikt o tym nie wiedział. Ale czułem się skrzywdzony w każdej cholernej minucie dnia! I nikt nie wiedział. Nikt nie wiedział. - Gabe! - krzyknęła Sundira. - Zejdź mi z drogi albo rozetnę cię na pół. Lawler pochylił się i chwycił go wpół. Kinverson odepchnął go na bok jak słomkę i jednym susem wskoczył na nadburcie, a stamtąd do wody. Czworo. Gdzie Pilya? Lawler rozejrzał się i zobaczył ją w olinowaniu, nagą, lśniącą w promieniach słońca. Wspinała się wyżej i wyżej - czyżby miała zamiar skoczyć stamtąd? Tak. Plusk. Troje. - Zostaliśmy tylko my - powiedziała Sundira. Spojrzała na Lawlera, a potem na Delagarda, który siedział przygnębiony, oparty o podstawę masztu, z twarzą ukrytą w dłoniach. - Myślę, że jesteśmy tymi, których ono nie chce. - Nie - powiedział Lawler. - Jedynymi wystarczająco silnymi, aby mu się oprzeć. - Wiwat my - powiedział ponuro Delagard nie podnosząc oczu. - Czy troje wystarczy, aby poprowadzić okręt? - zapytała. - Jak sądzisz, Val? - Myślę, że możemy spróbować. - Nie gadaj bzdur - powiedział Delagard. - Nie można żeglować z trzyosobową załogą. - Moglibyśmy ustawić żagle na najsilniejszy wiatr i po prostu płynąć tam, gdzie nas zaniesie - powiedział Lawler. - Wcześniej czy później dotarlibyśmy do jakiejś zamieszkanej wyspy. To lepsze niż zostać tutaj. Co ty na to, Nid? Delagard wzruszył ramionami. Sundira spoglądała w stronę Oblicza. - Czy widzisz kogoś? - zapytał Lawler. - Nikogo. Jednak coś słyszę. Coś czuję. To chyba wraca ojciec Quillan. Lawler spojrzał w stronę brzegu. - Gdzie? - Duchownego nie było w polu widzenia. A jednak... Lawler też miał wrażenie, że wyczuwa obecność duchownego. Zdawało się, że Quillan stoi na pokładzie tuż obok niego. Kolejna sztuczka Oblicza, zadecydował. - Nie - powiedział Quillan. - To nie sztuczka. Ja naprawdę jestem tutaj. - To nieprawda. Jesteś naciął na wyspie - powiedział bezgłośnie Lawler. - Na wyspie i tutaj z tobą, jednocześnie. Delagard wydał cichy pomruk obrzydzenia. - Sukinsyn. Dlaczego nie zostawi nas w spokoju? - Kocha was - powiedział Quillan. - Potrzebuje was. My was potrzebujemy. Chodźcie i przyłączcie się do nas. Lawler zrozumiał, że ich zwycięstwo było tylko pozorne. Przyciąganie nadal działało - teraz subtelniej, jakby wyczekując odpowiedniej chwili, gotowe chwycić ich, gdy tylko dadzą się zaskoczyć. Quillan miał odwrócić ich uwagę - i kusić. - Czy jesteś ojcem Quillanem, czy też przemawia przez ciebie Oblicze? - zapytał Lawler. - Jedno i drugie. Należę teraz do Oblicza. - A przecież nadal postrzegasz siebie jako duchownego, ojca Ouillana, który istnieje w obrębie istoty Oblicza Wód? - Tak. Właśnie tak. - Jak to możliwe? - zapytał Lawler. - Przyjdź i zobacz - powiedział Quillan. - Pozostajesz sobą. A jednocześnie stajesz się czymś nieskończenie większym. - Nieskończenie? - Tak, nieskończenie. - To jest jak sen - powiedziała Sundira. - Rozmawiamy z kimś, kogo nie widzimy, a kto mówi do nas głosem znanej nam osoby. - Była bardzo spokojna. Podobnie jak Delagard, wydawała się już niedostępna wszelkim obawom i lękom. Oblicze dostanie ich lub nie, ale właściwie nie mają na to żadnego wpływu. - Ojcze, czy ty mnie słyszysz? - Oczywiście, Sundiro. - Czy wiesz, czym jest Oblicze? Czy to Bóg? Czy możesz nam powiedzieć? - Oblicze to Hydros, a Hydros to Oblicze - odparł cichy głos duchownego. - Hydros to wielki, zbiorowy mózg, kolektywny organizm, pojedyncza, inteligentna istota, obejmująca całą planetę