Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
W oparciu o swoje doświadczenie życiowe mogę cię zapewnić, że problemy Thomasa nie są tak groźne, jak sądzisz. Jest po prostu trochę przepracowany. - Czy pan nie obawia się o jego pacjentów? - zapytała Cassi. - Czy obserwował go pan ostatnio podczas operacji? - Nie - przyznał Ballantine. - Ale gdyby coś było nie tak, z pewnością bym o tym wiedział. Nie było to zbyt przekonywające. - Znam Thomasa już od siedemnastu lat - dalej uspokajał Cassi Ballantine. - Gdyby coś się działo, doniesiono by mi o tym. - W jaki sposób ma pan zamiar podjąć ten temat? - zapytała. Ballantine wzruszył ramionami. - Mam wyostrzony słuch. - Oczywiście, pan nikomu nie wspomni o naszej rozmowie? - upewniła się Cassi. - Wykluczone - oświadczył Ballantine. Z bukietem zakupionych w szpitalnej kwiaciarni irysów Cassi szła korytarzem na osiemnastym piętrze, szukając pokoju 1847. Drzwi były uchylone. Lekko zastukała i zajrzała do środka. W pokoju było tylko jedno łóżko, a na nim leżał ktoś po oczy przykryty prześcieradłem: widać było, że trzęsie się ze strachu. - Robercie! - roześmiała się Cassi. - Co u licha... Robert wyskoczył z łóżka ubrany w piżamę. - Zauważyłem wcześniej, że idziesz - tłumaczył. Spostrzegłszy kwiaty, zapytał: - To dla mnie? Cassi podała mu bukiet. Włożył go do dzbana z wodą i postawił na nocnej szafce przy łóżku. Rozglądając się po pokoju spostrzegła, że stoi tu już około tuzina bukietów. - Kwiatów jak na pogrzebie - zauważył Robert. - Nie lubię tego rodzaju dowcipów - powiedziała Cassi ściskając go. - Kwiatów nigdy nie za dużo. Świadczą o tym, że masz wielu przyjaciół. - Usiadła w nogach łóżka. - Nigdy dotąd nie byłem pacjentem w szpitalu - rzekł Robert, przysuwając sobie krzesło jakby to on był gościem. - Nie podoba mi się to. Czuję się tu bezbronny. - Musisz się przyzwyczaić - stwierdziła Cassi. - Mnie czeka to samo. - Chodzi o to, że ja za dużo wiem o tym wszystkim - tłumaczył Robert. - Muszę ci wyznać, że jestem przerażony. Z pewnością przed operacją będę musiał otrzymać podwójną dawkę środków nasennych, inaczej nie zasnę. - Jeszcze kilka dni temu dziwiłbyś się, gdyby ktoś tak mówił. - Łatwo się dziwić, kiedy się jeszcze nie leży na szpitalnym łóżku - Robert uniósł do góry rękę z umocowaną plastykową tabliczką. - Teraz jestem tylko numerem statystycznym. - Być może będzie ci raźniej, gdy powiem, że mnie też zachęciłeś. Od jutra również będę pacjentką tego szpitala. Na twarzy Roberta odmalowało się współczucie. - Jestem rzeczywiście bardzo niemądry. Boję się usunięcia dwóch zębów, kiedy ciebie oczekuje operacja oka. - Operacja zawsze jest operacją - zauważyła Cassi. - Sądzę, że postąpiłaś bardzo słusznie. Mam przeczucie, że twoja operacja zakończy się stuprocentowym sukcesem. - A jak wyglądają twoje szansę? - zapytała Cassi. - Hm... fifty-fifty - odparł Robert ze śmiechem. - Słuchaj, chcę ci coś pokazać. Wstał, podszedł do nocnej szafki, wyjął papierową teczkę i usiadł na łóżku obok Cassi. - Przy pomocy komputera zestawiłem dane dotyczące wszystkich przypadków SSD. Na ich podstawie doszedłem do kilku interesujących wniosków. Przede wszystkim stwierdziłem - zgodnie z twoim przypuszczeniem - że wszystkie dotyczą pacjentów, którzy mieli podłączoną kroplówkę. Dalej, że w ciągu ostatnich dwóch lat chodziło wyłącznie o pacjentów, których stan nie budził obaw - innymi słowy, których śmierci nikt nie oczekiwał. - O Boże! - zawołała Cassi. - I co jeszcze? - Spośród wszystkich przypadków SSD wyodrębniłem przy pomocy komputera kilka, w których pacjenci nie przechodzili wcześniej operacji, w ich liczbie przypadek Sama Stevensa. Ten ostatni zmarł nieoczekiwanie podczas cewnikowania serca. Był niedorozwinięty umysłowo, ale znajdował się w dobrej kondycji fizycznej. - Czy on również miał kroplówkę? - zapytała Cassi. - Tak - potwierdził Robert. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu