Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Mam przeczucie, że wie pani o nim więcej niż ktokolwiek z nas, a już na pewno więcej niż pani ujawnia. Cholera, ukrywała pani nawet fakt pobytu na planecie Plow-mana. Gdyby nie Fernwright... - Nikt jej o to nie pytał - powiedział Joe. - Dopiero gdy ja to zrobiłem, szczerze o wszystkim powiedziała. Młodzieniec o chuligańskim wyglądzie zapytał: - Jak pani sądzi, panno Yojez? Czy Glimmung próbuje nam pomóc czy też dla własnych potrzeb buduje społeczność zniewolonych naukowców? Bo jeśli tak, to lepiej zawróćmy ten statek przed dotarciem na planetę Plowmana - jego głos był piskliwy i nerwowy. Siedząca obok Joego Mali Yojez pochyliła się ku niemu i powiedziała szeptem: - Wynieśmy się stąd do kajuty, w której byliśmy. Ta dyskusja do niczego nie prowadzi, a ja chcę z panem porozmawiać. - Okay - zgodził się Joe z ochotą. Wstali i ruszyli na dół. - Wynoszą się - zauważył Harper Baldwin. - Co takiego wciąż tam panią ciągnie, panno Yojez? Mali przystanęła i powiedziała: - Jesteśmy uczuciowo zaangażowani - po czym ruszyła dalej. - Nie powinna pani im tego mówić - powiedział Joe, gdy zamknęły się za nimi drzwi. - Prawdopodobnie uwierzyli. - Ale to prawda - odparła Mali. - Nie używa się maszyny SSĄ, jeśli nie myśli się o kimś poważnie. W tym wypadku tą osobą jestem ja. - Usiadła na kanapie i wyciągnęła ku niemu ramiona. Najpierw zamknął drzwi do kajuty. W świetle zaistniałych okoliczności zdawało się to rozsądne. Te przyjemności są zbyt wspaniałe, pomyślał, zbyt wspaniałe do opisania. Ktokolwiek tak kiedyś pomyślał, zrozumie o co mi chodzi. Rozdział siódmy Na orbicie wokół planety Plowmana statek zaczął odpalać silniki hamujące i zmniejszać prędkość. Lądowanie miało nastąpić za pół godziny. Tymczasem Joe Fernwright zabawiał się czytaniem "The Wall Street Journal". W ciągu lat zorientował się, że właśnie ten dziennik, bardziej niż inne, poświęcał swą uwagę najbardziej aktualnym nowinkom. Czytanie go było jak podróż w przeszłość - na około pół roku. Niedawno w pewnym domu opieki w New Yersey, zaprojektowanym specjalnie dla pacjentów geriatrycz-nych, wbudowano nowe obwody, które mają zapewnić płynną i pozbawioną opóźnień rotacją pomieszczeń. Gdy osoba zajmująca pomieszczenie umiera, elektroniczne detektory w ścianie rejestrują brak pulsu i pobudzają do działania odpowiednie obwody. Zmarły jest wciągany do azbestowej komory w ścianie, gdzie jego szczątki podlegają kremacji, aby nowy mieszkaniec pomieszczenia, również pacjent geriatryczny, mógł je zająć jeszcze przed południem. Joe przestał czytać i zwinął gazetę. To już lepiej zostać tutaj, zdecydował. Skoro tak właśnie chcą nas traktować na Ziemi. - Sprawdziłam nasze rezerwacje - stwierdziła sucho Mali. - Wszyscy mamy pokoje w hotelu "Olim-pia" w największym mieście na planecie. Nazywa się ono Diamond Head. I jest ulokowane na cyplu wchodzącym 50 mil w Marę Nostrum. - Co to jest Marę Nostrum? - zapytał Joe. - Nasz ocean. Pokazał jej artykuł w gazecie. Potem w milczeniu obejrzeli go pozostali pasażerowie. Wszyscy spoglądali na siebie w oczekiwaniu reakcji. - Podjęliśmy właściwy wybór - powiedział Har-per Baldwin. Inni skinęli głowami. - To mi wystarczy. - Otrząsnął się. - Oto jakie społeczeństwo stworzyliśmy. Uzbrojeni po zęby członkowie załogi ręcznie odblokowali właz. Do środka wdarło się powietrze: zimne i dziwnie pachnące. Joe czuł, że ocean jest gdzieś blisko; jego zapach unosił się w powietrzu. Osłaniając oczy przed promieniami słońca, dostrzegł zarysy w miarę nowocześnie wyglądającego miasta, a za nim brązowoszare wzgórza. Ale ocean jest gdzieś w pobliżu, powiedział sobie. Mali ma rację; ta planeta jest zdominowana przez ocean. I to właśnie ocean posiada to, co nas interesuje. Stewardesa z zawodowym uśmiechem zaprowadziła ich do otwartego luku i stojącego za nim trapu, który wiódł na wilgotną powierzchnię pasa startowego. Joe Fernwright wziął Mali za rękę i poprowadził ją na dół. Żadne z nich nic nie mówiło. Mali wydawała się zaabsorbowana sobą, jakby nie zauważała innych ludzi i budynków portu. Musi mieć złe wspomnienia, pomyślał Joe. Może coś się jej tutaj przytrafiło. A czymże to wszystko jest dla mnie. To mój pierwszy lot międzyplanetarny, czy międzysystemowy, w życiu. Ziemia pod moimi stopami nie jest Ziemią. Przydarza mi się coś dziwnego i ważnego. Wciągnął powietrze. Inny świat i inna atmosfera. To wszystko jest bardzo intrygujące. - Tylko nie mów - odezwała się Mali - że to miejsce wydaje ci się nieziemskie. Bardzo proszę. - Nie pojmuję, o co ci chodzi - powiedział Joe. - Ono jest nieziemskie. Jest zupełnie inne. - Nieważne - odparła Mali. - Ralf i ja tak się kiedyś zabawialiśmy. Wiele lat temu. Mówiliśmy na to zabawa w dwuznaczne zdania. Ciekawe czy ją jeszcze pamiętam. Ralf wymyślał dwuznaczne zdania. "Interes wydawcy spoczywa często w rękach korektora". To jedno z jego zdań. "Pewne rośliny pojawiają się sporadycznie". No może jeszcze coś. "Ciotka ciągle wisi na telefonie". To ostatnie zawsze mi się podobało, wyobrażałam sobie gigantyczny telefon. "W roku 1945 odkrycie energii atomowej zelektryfikowało świat". Łapiesz, o co chodzi? - Spojrzała na niego. - Nie łapiesz - stwierdziła. - Trudno. - To wszystko zdania oznajmujące - odezwał się Joe. - Przynajmniej tak je odczytuję. A gdzie tkwi zabawa? - "Zaproszenie saperów na festyn było niewypałem". Jak ci się podoba to zdanie? Widziałam je w gazecie. Sądzę, że Ralf znajdował większość tego typu zdań w gazetach bądź w programach telewizyjnych. Myślę, że wszystkie były prawdziwe - dodała. - Wszystko, co się tyczyło Ralfa, było prawdziwe. Na początku. I później też. Podeszła do nich duża brązowa istota przypominająca szczura. Trzymała w ramionach coś, co wyglądało na stertę książek. - Spiddlery - powiedziała Mali, wskazując na tę istotę i jej pobratymca asystującego Harperowi Bald-winowi. - Jedna z tutejszych form życia