Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Idziesz ze mną obrobić Bośniaka? - zapytał Kanię. - Idę. - No to dawaj rum i konserwę. Szökölön wydostał z plecaka manierkę i konserwę. - Rumu ubywa, a markierantów przybywa. Kania miał coś na to odpowiedzieć, ale wolał nie wszczynać sprzeczki, aby nie tracić czasu. Zajiczek ruszył za Kanią z manierką w kieszeni. Przy jednym ze stołów siedział ogromny Bośniak z trzema gwiazdkami na kołnierzu i fezem na głowie. Zajęty był opluwaniem podłogi dokoła siebie, co wskazywało na wyjątkowy smak tytoniu, jaki skwierczał w fajce. Przed nim na stole piętrzył się stos skorupek od jajek, pośrodku którego stał pusty kubek. Obaj samozwańczy feldfeble zbliżyli się do stołu, odsunęli taborety i usiedli. Bośniak dotknął niedbale ręką fezu i nie zwracając na nich uwagi palił dalej fajkę i spluwał. Zajiczek sięgnął po stojący na stole kubek i uprzejmie zapytał, czy może go użyć, a kiedy Bośniak skinął głową, napełnił go rumem i powietrze dokoła stołu nabrało zaraz specyficznego aromatu. Bośniak poruszył się, kiedy drażniący zapach wpadł mu w nozdrza. Pierwszy wypił Zajiczek, potem podsunął napełniony kubek Kani, a następnie przystąpił do wydobywania nożem mięsa z puszki. - Mam chleb - ożywił się Bośniak. - Konserwa z chlebem to dobra rzecz - oznajmił takim tonem, jakby dokonał bardzo ważnego odkrycia naukowego. - No to może pan pozwoli chleba, a my pana przyjmiemy do konserwy - zaproponował Zajiczek. - Dziękuję, nie chce mi się jeść, mam jajka. Ale wypiłbym z przyjemnością. - Dobra! Dawaj pan swój chleb. Bośniak ciężko powstał od stołu. - Prosiłbym cię, Zajiczku, żebyś mi nalewał tylko odrobinę, bo urżnę się jak poprzednio, a łeb mnie jeszcze boli po tamtym. - Poprzednio nie byłeś tak znowu urżnięty - kpiąco odpowiedział Zajiczek. - Jeżeli chodzi o tę bośniacką haubicę, to mam wrażenie, że wchłonie nasz rum bez większych trudności. Straszliwy spust musi mieć to mahometańskie bydlę. Popatrz, co skorupek. Niezgorzej nafaszerował się tymi jajami na twardo. Bośniak wrócił z bochenkiem chleba, położył go na stole i usiadł. Zajiczek nalał kubek rumu i uprzejmie poprosił go o wypicie. - Dokąd prowadzi pana Mahomet, jeśli wolno wiedzieć, panie cugsfirerze. - Do Pesztu - odpowiedział Bośniak i otarł dłonią usta i wąsy. - Widzę, że pan tu już drugi dzień mieszka na dworcu. Jedzie pan służbowo czy prywatnie? - zapytał Zajiczek i wypił. - Wyjechałem służbowo, ale wrócę, zdaje mi się, bardzo prywatnie - westchnął Bośniak i splunął. Widać było po wyrazie jego twarzy, że trapi go jakieś zmartwienie. - No! Dlaczego pan to tak smutno mówi? - zainteresował się Zajiczek. - Nalej mi pan kropelkę, to panu opowiem. Bośniak wpuścił z bulgotaniem w czeluści swego ogromnego cielska trzeci kubek rumu. - Bo też smutny mi się wypadek zdarzył, moi panowie - zaczął opowiadać i obaj nastawili uszu - bardzo smutny! A najgorsze jest to, że cierpię za cudze grzechy. Wyjechaliśmy we czterech z fenriehem fasować trzy wagony materiałów sukiennych dla obozu jeńców w Zagrzebiu i wyobraźcie sobie, panowie, że materiały wyfasowaliśmy w całkowitym porządku. Bośniak przerwał, jakby chciał im dać czas na wyobrażenie sobie tego zadziwiającego wypadku. - Od tej chwili zaczyna się dziwna i można powiedzieć wprost niesamowita historia. Fenrich, komendant transportu, dobrze się w Peszcie bawił i przed odjazdem pociągu zebrał nas na stacji. - Wsiadajcie - powiada - do wagonów z materiałami, a ja będę na przodzie, w oficerskim, bo ten pociąg jest mieszany, towarowo-osobowy, i jedzie do Serbii. Na następnej stacji zgłoście się do mnie, cugsfirerze, to wam dam dokument, żebyście mogli pobrać żarcie dla siebie i ludzi w Verkösigungsstelle. Bośniak przerwał znowu i wypił kubek rumu. Twarz mu powoli czerwieniała, jednak, jak z niepokojem zauważył Kania, nic poza tym nie wróżyło, że w krótkim czasie będzie już dojrzały do małego spaceru za stację. - Może pan fenrich - powiadam ja - będzie łaskaw wskazać, w którym wagonie mam go szukać. Widziałem, moi panowie, że mu się język plącze, i chciałem się upewnić. - Dobrze - powiada. - Poszedłem za nim na przód pociągu, gdzie były dwa wagony osobowe, a w nich kupa panów oficerów. Wlazł mój fenrich do wagonu, gdzie siedziały jakieś dwie damy, widać oficerskie, bo im się bardzo szarmancko kłaniał. - Tu - powiada - jestem, cugsfirerze, do samego Zagrzebia. - Wróciłem do swoich wagonów z materiałami i w jednym z nich położyłem się spać. Bośniak ze złością targnął wąsy. - I wyobraźcie sobie, moi panowie, jaki dziwny wypadek się zdarzył. Kładę się spać w Peszcie, mam jechać do Serbii, a budzę się w Grazu. Rano wychylam się z wagonu, patrzę i wszędzie czytam "Graz". Ubieram się i idę do fenricha. Co się okazuje, moi panowie? Ponieważ ani Zajiczek, ani Kania nie dali na to odpowiedzi, splunął i mówił dalej. - Z dwóch wagonów oficerskich został tylko jeden. Włażę do niego, a tam nikogo nie ma, tylko na siatce znalazłem walizeczkę mego fenricha, a w środku jajka na twardo. Tyle pozostało z pana komendanta transportu. Twarde jajka. Cóż miałem robić? Idę do banhofskomendy i melduję, że mi zginął transportkomendant, że mam jechać do Serbii i nie wiem, w jaki sposób z Budapesztu do Serbii jedzie się przez Graz. Trzeba było, moi panowie słyszeć jak mi to połączenie wytłumaczył banhofskomendant. "He - powiada - takim drańskim markierentom zdarza się to bardzo często, cugsfirerze! Zakuwaliśmy na naszej stacji takich, co jechali z Kijowa do Triestu przez Macedonię, a znaleźli się w Grazu. Zdaje mi się, że wam się też to zdarzyło. Niech mi się tylko ten wasz - powiada - fenrich nie znajdzie! Radzę wam poszukać go na własną rękę. Za dużo tu - powiada - takich podrzutków się znajduje. Sierotki nieszczęśliwe! Komendanci transportu gubią się tak notorycznie, jakby nic innego nie mieli do roboty i to akuratnie na mojej stacji! Pamiętajcie - powiada - co wam mówiłem, i znajdźcie swego komendanta, bo wrócicie do Pesztu z bransoletkami na rękach." Tak mi pomógł pan ban-hofskomendant..