They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

I dlatego nie chciałem, później powtórzyć… jeszcze raz… — Nie obawialiście się, że uwięziony robot może być zaatakowany przez mieszkańców miasta? — usiłowałem wrócić do tematu. Znów przez chwilę patrzył na mnie, jakby nie rozumiejąc, o co pytam. Wreszcie odrzekł już nieco spokojniej. — Była pewna szczęśliwa okoliczność, wykluczająca atak z dołu. Dach tej budowli stanowił rozległy, Wklęsły taras, tak iż robot nie był widoczny ani z okolicznych domów, ani z dołu. Mogli go zaatakować tylko z powietrza, ewentualnie dostać się jakimś przejściem na dach. Widocznie nikt się nie odważył na tego rodzaju spotkanie. Pojedynczy Procjonidzi zawsze uciekali przed naszymi maszynami. Nie ma się zresztą co dziwić. — Nie ponowiły się ataki z powietrza? Uśmiechnął się gorzko. — To był dopiero początek… Zniszczone zostały jeszcze 32 maszyny powietrzne, zanim wreszcie Procjonidzi pojęli, że ataki nie mają sensu. To już, niestety, była wojna. Niepotrzebna, pozbawiona jakiejkolwiek logiki… Najgorsze było to, że nie mogliśmy przerwać działań, dopóki nie przygotowano narzędzi umożliwiających uwolnienie robota. Petersen i Kalen robili, co mogli. Ale dopiero po czterech tygodniach udało im się zakończyć montaż trzeciego robota. To było konieczne, bo drugi robot musiał bronić pierwszego. Trzeciego robota zaopatrzono tym razem w akcelerator wyrzucający wąski strumień protonów o dość znacznej energii. Wywołując tym strumieniem anihilację odcięto wreszcie ów nieszczęsny słup… Ten miesiąc zrobił ze mnie szmatę… Byłem zupełnie załamany psychicznie. Gdy w końcu wszystkie trzy roboty wróciły na Matterhorna, rozkleiłem się do reszty. Dosłownie byłem do niczego. Dopiero po dwóch miesiącach Gibson — nasz lekarz pokładowy — postawił mnie na nogi. Wówczas było już jednak za późno… Chociaż?… Czy ja wiem?… Może to tylko moja głupota? Może nie trzeba było się patyczkować, tylko palnąć w łeb Logerowi albo… — O czym mówisz? — zapytałem, czując, że znów zaczyna przeskakiwać wydarzenia i plątać wątki. — Bo to widzisz — rozpoczął z wyraźnym przymusem — w następnych miesiącach zamiast sprawę rozplatać, zamotano ją do reszty. Loger i jego klika! Klika maniaków i awanturników!… Bo to widzisz — powtórzył — było tak: już zdjęcia sondy Bumerang XII, które dawały tylko bardzo ogólne wyobrażenie o architekturze i urbanistyce Procjonidów, zrobiły silne wrażenie na ludziach. Ale to, co pokazały kamery robotów, to już były istne cuda! U tych istot plastyka i architektura odgrywają jakąś szczególną, dominującą we wszystkim rolę. Nawet owe nieszczęsne machiny wojenne o kształtach cygar były dziełami niezwykłego kunsztu artystycznego. Nie można z nimi porównać nawet naszych galeon z okresu odrodzenia i baroku. To były wytwory o jakiejś dziwnie łatwo przemawiającej do człowieka formie plastycznej. Nasi spece od sztuki po prostu potracili głowy. Oglądając z bliska miasta Procjonidów, jakby oszaleli. Udzieliło się to Goldenowi i Logerowi, ba! nawet Kalen i Petersen nie byli obojętni, chociaż sztuka ich nie interesowała. I wówczas, wbrew nie tylko prawu kosmicznemu, wbrew jakiemukolwiek sensowi i logice, mimo iż w dalszym ciągu nie było żadnego porozumienia z Procjonidami, rozpoczęto znów wysyłać roboty na powierzchnię planety, do miast i większych osiedli. Zaczęło się filmowanie, mierzenie, katalogowanie, klasyfikacja… Zaczęły się wzdychania i żale, że to antymateria… że nie można tego ujrzeć z bliska, na własne oczy. Choćby tylko przez szybę skafandra… — A Procjonidzi? — No cóż… Czyż mogli nas inaczej traktować niż jako wrogów? Czasem dochodziło do starć. Co prawda, nie próbowali już atakować robotów, ale zagradzali im ogniem drogę do niektórych obiektów, miast czy wysp. — A wy? — Początkowo Loger wydał wyraźny zakaz atakowania Procjonidów i nakazał wycofywanie się w razie ataku z ich strony. Ale później bywało różnie… — I nie mogliście im wytłumaczyć, że to tylko nieporozumienie, tragiczny zbieg okoliczności! Przecież chyba łatwiej porozumieć się w drodze bezpośredniego kontaktu niż na odległość, kreśląc obrazy na chmurach. — Złudzenie… Decydują nie środki łączności, lecz sens informacji. To może wydawać się paradoksem, ale „wspólny język” w przenośni jest ważniejszy niż „wspólny język” w dosłownym tego słowa znaczeniu. Procjonidzi na pewno właściwie pojmowali sens przekazywanych im obrazów. Świadczy o tym to, że wykonywali niektóre polecenia prawidłowo, a zwłaszcza stosowali się do ostrzeżeń. Uważali nas jednak za wrogów, za napastników, a co najmniej za intruzów, których jeśliby tylko mogli, przepędziliby ze swej planety! Ani razu od wybuchu konfliktu nie odpowiedzieli na nasze próby nawiązania łączności. — Czy nie uważasz, że był to pewnego rodzaju bojkot? — Chyba tak. Możliwe zresztą, iż wiązał się z jakąś zasadą postępowania obowiązującą ich we własnym świecie. — Czy jednak uczyniliście wszystko, co było w waszej mocy, aby naprawić stosunki? — Otóż to! — podchwycił gwałtownie. — Gdybym mógł powiedzieć, że uczyniliśmy wszystko… Gdyby tak było… Ale któż miał to robić? Czy ci zwariowani historycy sztuki, których nic nie interesowało poza plastyką i architekturą Procjonidów? Może Petersen, dla którego fakt spotkania antyświata oznaczał rewizję wielkiej teorii, nad którą pracował całe życie i chyba… nic więcej? Może Kalen, którego ogarnęła szaleńcza pasja konstruowania coraz nowszych, niezwyklejszych urządzeń, umożliwiających nam działanie w świecie antymaterii? A może Golden lub Loger, którym przede wszystkim zależało na wykonaniu planu ekspedycji?!… — Chyba nawiązanie łączności i stosunków należało do pierwszoplanowych zadań? — Tak. Lecz nie zapominaj, że dzieliły nas 34 zniszczone statki powietrzne i półtorakilometrowa wyspa, starta z powierzchni morza! Nawiązanie bliższych kontaktów oznaczałoby ograniczenie, a być może, przerwanie bezpośrednich badań. Czy Procjonidzi wyraziliby, zgodę na ich kontynuowanie znając prawdę? Nawet okazując maksimum dobrej woli, czy mogli narażać siebie, swe miasta, swe dzieła sztuki na nieustanne niebezpieczeństwo anihilacji? — Chcesz więc powiedzieć, że nikt z waszej ekspedycji nie był zainteresowany w przerwaniu stanu wojennego? Przecież to podłość, przestępstwo! — Nikt nikogo za rękę nie złapał. Nikt niczyich myśli nie czytał. Golden potrafiłby ci wszystko uzasadnić zgodnie z kanonami prawa kosmicznego. Przesadą jednak byłoby twierdzenie, że wszyscy myśleli tak samo