Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
W obliczu młotów dzierżonych przez mężczyznę, który potrafił dźwignąć dorosłego wołu, demony były równie bezbronne, co króliki. Iskop powalił cztery bestie na ziemię, zanim sam padł. Bora wraz z jednym z bieżników ubili następne dwa, spośród tych, które poczęły szarpać ciało Iskopa. Wkrótce ludzie z Karmazynowych Źródeł wyrównali swoje szeregi. Demony napierały bez przerwy. Jednak było ich coraz mniej. Na ich tyłach Bora dostrzegł górującą postać, wyższą i potężniejszą, niż którykolwiek demon. Ociekający krwią miecz tańczył w ręku wojownika, miotającego przekleństwa w kilku językach i przywołującego na pomoc trzykroć więcej bogów, w każdym razie, Bora miał nadzieję, że bogów. — Wytrwajcie! Wytrwajcie, ludzie, a zwyciężymy! Mitro, Erliku obrońcie swój lud! — wołał Bora. Miał świadomość tego, że krzyczy, lecz nie przejmował się tym. Obchodziło go jedynie to, że biegnący Cymmerianin zapędzał co najmniej kilka stworów prosto w szeregi wieśniaków. Z pomocą bogów tym razem demony poczują grozę i nadciągającą klęskę. Conan wiedział, że jest to budujący widok dla wieśniaków. Potężny wojownik, poganiający przed sobą demony. Cymmerianin wiedział jeszcze coś więcej. Tylko nieliczne z nich odniosły poważne rany. Zbyt wiele pozostało nie tylko przy życiu, lecz także gotowych do walki. Jeśli przedrą się przez linie obrońców i dosięgną Illyany, wszyscy się o tym przekonają. Jak również o magii, jaką ześle ich pan, jeśli jego sługi padną! Nogi niosły Conana błyskawicznie naprzód. Pędził między demonami, nie zatrzymując się, by zadawać ciosy. Jedyne, na co sobie pozwalał, to cięcia tu i tam. Nawet nadnaturalnie szybkie demony nie były w stanie oddać mu ciosów. Gdy Conan minął szeregi mieszkańców Karmazynowych Źródeł, zobaczył Borę wypuszczającego kamień z procy. Pocisk pomknął jak strzała mistrza łuczniczej sztuki. Jeden z demonów chwycił się za kolano, wyjąc i kuśtykając. — Dalej, dalej! — krzyknął Conan, tonem dodającym kurażu. Rzadko można było spotkać chłopaka, który stawał się mężczyzną w tak znamienity sposób, jak Bora, syn Rhafiego. Conan nie usłyszał odpowiedzi. Zatrzymując się tylko po to, by rąbnąć w łeb jednego z demonów, dotarł do niewielkiego pagórka, na którym była Illyana. Kobieta klęczała, podpierając się jedną ręką, z dłonią wykręconą na skale. Drugą ręką przyciskała pierś, jakby cierpiała na ból serca. Dwa kroki przed nią lśnił kamień w swoim pierścieniu. Lśnił, ale i drżał nieco, jak się zdawało Conanowi. — Illyana! — Nie, Conanie, nie podchodź do niej! Ja spróbowałam i spójrz na mnie! Raihna weszła na pagórek, jej jedna ręka dźwigała miecz, druga zwisała bezwładnie u jej boku. Conan przyjrzał się i zauważył, że dłoń sparaliżowanej ręki zaciśnięta jest w pięść, a muskuły pulsują pod skórą. Pot zalewał twarz Raihny, a kiedy odezwała się znowu, z jej głosu przebijało cierpienie. — Spróbowałam podejść do niej — powtórzyła kobieta. — Za bardzo zbliżyłam rękę. To było jak zanurzenie w roztopionym metalu. Czy to… czy ja mam jeszcze rękę? — Nie jest spalona czy poraniona, z tego co widzę — odparł Conan. — Co Illyana chce udowodnić rzucając takie zaklęcia, że jest 12niespełna rozumu? — Ona… och, Conanie. Zaklęcia, pod których wpływem się teraz znajduje, nie są jej. To sam Kamień, a być może oba! Co Conan zamierzał odpowiedzieć, na zawsze pozostanie zagadką. Demony, które prześcignął, dotarły do skraju pagórka i wkrótce zaroiło się tam od nich. W tym momencie zjawił się kapitan Shamil wraz z dziesiątką swych weteranów, próbując odciąć drogę demonom. Wiele demonów i ludzi padło w czasie nie dłuższym niż potrzebny na opróżnienie szklanicy wina. Conan krzyknął do Raihny, by pilnowała swej pani i rzucił się w wir walki. Nie zdążył, by powstrzymać jednego z demonów przed wbiciem szponów w brzuch Shamila. Kapitan wrzasnął, ale rąbał jeszcze mieczem, aż drugi demon oderwał mu głowę od karku. Conan dopadł stwora, który nachylił się nad Shamilem, by pożreć jego wnętrzności. Chroniony pancerzem łusek kręgosłup trzasnął pod ciosem oręża barbarzyńcy. Demon opadł na zwłoki swej ofiary, podczas gdy jego towarzysz znalazł się pośrodku wzniesienia. Conan wiedział, że nie zdoła uchronić sparaliżowanej Raihny od starcia z demonem. Rozważnie, kobieta nie próbowała z nim walczyć. Odskoczyła w tył, tracąc tylko kawałek tuniki i skrawek skóry z lewej piersi. Demon skoczył ku niej powtórnie, lecz tym razem Raihna zamarkowała cios mieczem, by odwrócić uwagę atakującego i kopnęła go z całej siły w brzuch. Jego szpony wbiły się głęboko w cholewę buta wojowniczki. Niewiele brakowało i byłby to śmiercionośny uścisk. Jednak Raihna zachowała się bezbłędnie, wytrącając z równowagi demona, który zachwiał się i poleciał na łeb na szyję, w stronę znajdującej się o krok dalej Illyany. Nie dotknął ziemi. Ze dwie stopy nad nią złapała go niewidzialna dłoń. Ciało demona przeszyły spazmy, jak gdyby każdy mięsień, każde ścięgno został osobno i równocześnie wykręcone. Stwór wrzasnął, po czym wyleciał w powietrze, lądując miedzy swoimi kamratami, dokładnie wtedy, gdy padł ostatni człowiek z drużyny Shamila. Conan skierował się ku demonom, przeczuwając, że może to być jego ostatnia walka. Ale demony odwróciły się i uciekły. Wycofały się przez lukę w szeregach ludzi nim ktokolwiek pomyślał, by ją zamknąć i odciąć im drogę