Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Nie ma żadnej ściany! - zawołałem. Uwolnij mnie! Opuść mój umysł! We wnętrzu dłoni poczułem ciepło. Rozeszło się ono po całym moim ciele, docierając do mózgu, by stworzyć jasność wynikającą z potrzeby prawdy i przezwyciężenia strachu. Ból zelżał na tyle, że byłem w stanie się podnieść. Gdy tylko wstałem, poczułem łupanie pod czaszką. Bariera, której istnienia do niedawna nawet nie podejrzewałem, rozpadła się, a ja ujrzałem wokół jasny blask. Wyciągnąłem rękę w stronę ściany, która zaczęła falować, a w końcu spłynęła niczym wodospad. Ostrożnie rozwarłem pięść i pozwoliłem, by amulet zwisał swobodnie. Nie ma ściany, jest tylko droga powiedziałem. Światło, które mnie otaczało, skupiło się w kulę i ruszyło wolno w kierunku srebrnego amuletu. Kiedy dotarło do kołyszącej się łezki, zafalowało i wpłynęło w nią. Patrzyłem na amulet wiedząc, że od tego, co się teraz stanie, zależy moja przyszłość. - Nie ma ściany! Znikaj! Gdy tylko wypowiedziałem te słowa, z amuletu wzleciała biała kula światła i uderzyła prosto w środek ściany. Jasność eksplodowała. Szarość i mgła rozproszyły się. I nagle znów był dzień. Na dalekim horyzoncie zachodziło słońce. Mrużąc oczy przed długo nie widzianym światłem rozejrzałem się wokół. Mój koń i wierzchowiec Horvana pasły się, stojąc w wysokiej trawie na końcu drogi. Za sobą pozostawiłem ohydne góry. Po swojej lewej stronie zobaczyłem szeroką rzekę o spokojnie płynących wodach, które połyskiwały zachęcająco. Ziemia przede mną rozciągała się na mile! Na niebie stado mieniących się barwami tęczy ptaków leciało w kluczu, dziwnie przypominając Strażników Granicy z Estcarpu. - Escore - wyszeptałem, słaniając się na nogach z wyczerpania. Wraz z nadejściem porannego słońca - pierwszym takim widokiem, jaki dane mi było oglądać od wielu dni obudziłem się. Konie odeszły nad brzeg rzeki, a ja wyruszyłem, by doprowadzić do końca swą misję. Brzeg Tele był po mojej lewej stronie. Kiedy patrzyłem na piękny, choć górzysty Escore, wydało mi się, że już kiedyś tu byłem. Kraj sprawiał wrażenie dawno opuszczonego i opanowanego przez Moce zarówno dobre, jak i złe. Rozkoszując się pięknem krajobrazu, sięgnąłem znów do racji żywnościowych zostawionych mi przez Horvana, bo nie miałem zamiaru polować na nie znanym mi terenie. Kiedy posiliłem się już suchym, ale wzmacniającym pokarmem, wróciłem myślami do swojej walki z blokadą umysłu. Dlaczego doznałem fizycznych cierpień, skoro blokada umieszczona była w mózgu, nie wiedziałem, ale przypuszczałem, że ściana była wytworem mojego umysłu. Wciąż głowiąc się nad tym, przystąpiłem do naprawiania łańcuszka. Gdy mi się w końcu udało to zrobić i łezka Horvana znów zawisła na mojej szyi, wyruszyłem do Kamiennego Miejsca. Spojrzawszy w kierunku rzeki, dojrzałem małą tratwę, o której mówił Horvan. Trzymaj się rzeki, niezależnie od tego, co zobaczysz i kto będzie cię wzywał, przypomniałem sobie jego słowa. Spędziwszy życie na wojaczce, nie bardzo skłonny byłem do używania kijów powiązanych pnączem, ale nie znałem tego magicznego kraju, a musiałem zaufać ocenie Horvana. Kiedy doszedłem do koni stojących nad brzegiem rzeki, wyczułem zbliżającą się Ciemność. Nie chcąc spotkać się z nią bez przygotowania, odwiązałem tobołek zjedzeniem i rzuciłem go na tratwę. Następnie, brnąc w wodzie po kostki, zaniosłem tam ciało Kowana. Uporawszy się z tym zadaniem, odwróciłem się do koni. Nie zdążyłem jeszcze wyjść na brzeg, gdy poczułem uderzenie ciemnej Mocy. Mój koń stanął dęba, atakując mnie przednimi nogami, jakbym był śnieżnym kotem. Równocześnie szturm przypuścił na mnie rumak Horvana. Odskoczyłem szybko i uciekłem na tratwę. Konie, chociaż oszalałe od walki, nie zanurzyły kopyt w wodzie. Trzymaj się rzeki, ostrzegał Horvan. Nie musiałem sobie tego dwa razy powtarzać. Smutny z powodu straty konia, włóczni i siodła, ale wiedząc, że póki znajduję się na tratwie, nic mi nie zagraża, przeciąłem cumę i pozwoliłem nieść się prądowi. Kiedy oglądałem ten kraj z płynącej tratwy, czułem się bezpiecznie - przynajmniej tam, gdzie byłem