They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

- Nie teraz, proszę cię, Ruby. Słuchaj poleceń matki. - Spojrzał na Daphne. - W chwilach takich, jak ta, ona jest z nas najsilniejsza. Zawsze tak było - dorzucił zmęczonym, zrezygnowanym głosem. Daphne nie potrafiła ukryć satysfakcji. Skończyliśmy posiłek w milczeniu. Nieco później przyjechali państwo An-dreas, ale bez Beau. Po nich pojawili się inni przyjaciele. Udałam się do swojego pokoju i modliłam, by Bóg przebaczył mi zemstę, którą ściągnęłam na siostrę. Potem poszłam spać, ale nie kończące się godziny błąkałam się na granicy snu i jawy. Nie udało mi się zasnąć spokojnie, choć tak bardzo tego pragnęłam. * * Dziwna rzecz przytrafiła mi się następnego ranka w szkole. Wczorajsza tragedia wprowadziła w mury szkolne stan żałoby. Wszyscy rozpaczali. Dziewczęta, które znały Martina, zalewały się łzami i pocieszały wzajemnie. Doktor Storm wykorzystując szkolny radiowęzeł zmówił za niego modlitwę. Nauczyciele na lekcjach zadawali nam samodzielną pracę, ponieważ wielu z nich nie "było w stanie prowadzić normalnych zajęć. Dziwne w tym wszystkim było to, że pocieszano również i mnie, nikt już mną nie gardził ani mnie nie ignorował. Koleżanki i koledzy podchodzili do mnie, by porozmawiać i wyrazić nadzieję, że wszystko może się jakoś ułoży i Gis-selle wyzdrowieje. Nawet jej najlepsze przyjaciółki, Clau-dine i Antoinette, szukały mojego towarzystwa i robiły wrażenie skruszonych z powodu podłości, jakich dopuściły się wcześniej wobec mnie. Beau stał murem przy mnie. Stanowił dla mnie prawdziwe źródło oparcia. Ponieważ był on najlepszym przyjacielem Martina, do niego podchodzono, by wyrazić żal po stracie kolegi. Podczas lunchu uczniowie otoczyli nas kołem. Rozbawiając ściszali głos. Po szkole poszliśmy z Beau od razu do szpitala. Zastaliśmy już tam tatę, który pił filiżankę kawy w dyżurce pielę-gnikrek. Właśnie wyszedł ze spotkania ze specjalistami. - Ma uszkodzony kręgosłup. Jest sparaliżowana od pasa w dół. Wszystkie pozostałe obrażenia zagoją się szybko -poinformował nas. - Jest jakaś szansa, że będzie chodzić? - zapytał Beau z niepokojem w głosie. - To mało prawdopodobne. Czeka ją długotrwałe leczenie. Będzie potrzebowała wiele miłości, czułości i troski -mówił. - Zamierzam zatrudnić pielęgniarkę, która zamieszka z nami, gdy Gisselle wyjdzie ze szpitala. - Kiedy będziemy się mogli z nią zobaczyć, tato? - zapytałam. - Nadal przebywa na oddziale intensywnej terapii. Mogą ją odwiedzać jedynie członkowie rodziny - rzekł spoglądając przepraszająco na Beau. Chłopak kiwnął głową, że rozumie. Ruszyłam w stronę oddziału intensywnej terapii. - Ruby! - zawołał tata. Odwróciłam się. - Ona nie wie o Martinie - powiedział. - Myśli, że on też jest ciężko ranny. Nie chcę jej jeszcze o tym mówić. Usłyszała już dość złych wiadomości... - Dobrze, tato - rzekłam i weszłam na salę. Pielęgniarka podprowadziła mnie do łóżka Gisselle. Widok mojej siostry leżącej z poranioną twarzą, oplecionej rurkami kroplówek, wywołał w moim sercu fizyczny ból. Przełknęłam łzy i podeszłam bliżej. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie. - Jak się czujesz, Gisselle? - zapytałam ciepło. - A jak wyglądam? Skrzywiła się i odwróciła głowę. Po chwili dodała. - Myślę, że jesteś szczęśliwa, że nie wsiadłaś z nami do samochodu. Pewnie chcesz mi teraz powiedzieć: )?a nie mówiłam", co? - Nie - odrzekłam. - Jestem załamana z powodu tego, co się stało. Czuję się okropnie. - Dlaczego? Przynajmniej nikt nie będzie miał teraz wątpliwości, czy ja to ty, a ty to ja. To ja nie będę mogła chodzić - zadrżała jej broda. - Och, Gisselle. Zaczniesz znów chodzić. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ci pomóc - obiecałam. - A co ty możesz zrobić... Wymamrotać jakieś cajuńskie zaklęcie nad moimi nogami? Lekarze powiedzieli mi tę straszliwą prawdę! - Nie możesz tracić nadziei. Nigdy nie trać nadziei. Tak mnie zawsze... - miałam na końcu języka, że tak mnie zawsze uczyła babunia Catherine, ale zawahałam się. - Dobrze ci mówić. Weszłaś tu na własnych nogach i tak samo wyjdziesz - jęknęła. - Widziałaś Martina? Co z nim? - zapytała prawie szeptem. - Nie, nie widziałam go. Przyszłam bezpośrednio do ciebie - odparłam i zagryzłam dolną wargę. - Pamiętam tylko, jak powiedziałam mu, że jedzie za szybko, ale on stwierdził, że to śmieszne. Całkiem jak tobie wtedy, nagle wszystko wydało mu się zabawne. Założę się, że teraz już tak nie sądzi. Idź do niego - rozkazała. -1 masz mu powiedzieć, co ze mną. Pójdziesz? Kiwnęłam głową. - To dobrze. Mam nadzieję, że on czuje się okropnie. Mam nadzieję... jaką mam nadzieję? - podniosła wzrok na mnie. - Cieszysz się, że mnie to spotkało, nie ciebie, prawda? - Nie. Nigdy nie pragnęłam tak wiele. Ja... - Co masz na myśli mówiąc „tak wiele"? - wbiła we mnie pytający wzrok. - No, odpowiadaj. - Tak - przyznałam. - Byłaś dla mnie tak niedobra, miałam przez ciebie tyle przykrości, wyrządziłaś mi tyle krzywd, że poszłam do królowej voodoo. -Co? - Ale ona powiedziała, że to nie moja wina, tylko twoja, bo nosisz w sercu zbyt dużo nienawiści - dodałam szybko. - Wisi mi, co powiedziała. Poskarżę się tacie, powiem mu, co zrobiłaś, Znienawidzi cię na zawsze... Może teraz wreszcie odeśle cię z powrotem na bagna! - Czy właśnie tego chcesz, Gisselle? Pomyślała przez chwilę, po czym uśmiechnęła się zaciśniętymi wargami. Jej uśmiech wywołał we mnie dreszcz ^przerażenia. - Nie. Chcę, żebyś to odpokutowała. Od tej chwili, aż cię zwolnię, będziesz mi to wynagradzała. - Co mam robić? - Wszystko, co ci każę - powiedziała. -1 lepiej, żebyś się nie sprzeciwiała. - Powiedziałam już, że ci pomogę, Gisselle. I zamierzam to robić dlatego, że chcę, a nie dlatego, że mi grozisz - rzekłam. - Znowu przez ciebie rozboli mnie głowa - jęknęła. - Przepraszam, pójdę już. - Nie pójdziesz, dopóki ci nie pozwolę - rozkazała. Stałam więc i patrzyłam na nią. - No dobrze, możesz odejść