Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Co sobie ludzie pomyślą, kiedy się o tym dowiedzą? To dla mnie ogromny wstrząs. Mam przyjaciela oficera płatnika, który zna Fiihrera. On wniesie skargę. Mam także inne poważne znajomości. Musi się pan tym odpowiednio zająć, Herr Wachtmeister. - Kto jest na górze? - zapytał Wachtmeister niecierpliwie, poprawiając pasek od hełmu. - Dzika bestia - wyjąkała dziewczyna, która przysiadła na schodku i kołysała się. Resztka wojskowych majtek zasłaniała jej kolana. - Przyprowadźcie to zwierzę - rozkazał Wachtmeister swoim podwładnym. Odsunął się, żeby zrobić im miejsce do szturmu na fortecę Malutkiego. Sierżant nabrał odwagi i rozkazał wyłamać drzwi. Machał pistoletem tak, jakby był gotów zastrzelić swoich trzech kolegów. Natarli na zamknięte drzwi, lecz one odparły pierwszy atak. Zza drzwi dobiegło dzikie wycie. - Czy to człowiek? - zapytał jeden z żandarmów. - Nie wiem - brzmiała odpowiedź jego kolegi. Trzech silnych mężczyzn ponownie uderzyło barkami w drzwi. Tym razem drzwi poddały się i wpadły do środka buduaru. Malutki rzucił się na nich jak lew. - Co to ma znaczyć? - ryczał. - Włamywać się bez pukania? Atakować, kiedy jestem bez spodni? Wykończę was, zawszone dranie! Za słowami poleciały potwornie mocne ciosy. Zwierzęcy ryk dał się słyszeć w całym burdelu. Jedna z przyzwoitek krzyczała zdesperowana. - Za okno z nim! Zastrzelić go! Nasza reputacja! Nasza reputacja! W końcu Malutki musiał ulec przeważającym siłom wroga, a żandarmi bili go kolbami karabinów nawet wtedy, gdy już stracił przytomność. Zrzucili go ze schodów. Wachtmeister fachowo kopnął go. Zobaczyliśmy Malutkiego dopiero po trzech tygodniach. Pomimo pastwienia się nad nim, nie zdradził nazwisk swoich kompanów. Wiadomo było tylko, że byli z 27 (karnego) pułku pancernego. Zakazano zatem całemu pułkowi wizyt w burdelach frontowych przez okres sześciu miesięcy. Malutkiego skazano na trzy miesiące wyszukiwania min na ziemi niczyjej. Później nikt już nie pamiętał o tym, żeby go odesłać do macierzystego pułku. Dowódca pułku, pułkownik Hinka wiedział znacznie lepiej od sądu wojennego w jaki sposób okiełznać takiego dzikusa jak Malutki. Wiedział także jak omijać uciążliwe rozkazy wyższego dowództwa. Z pewnymi oporami piąta kompania zgodziła się podjąć próbę przekształcenia potwora, jakim był Malutki, w człowieka. W rzeczywistości był to wielki naiwny dzieciak, któremu natura dała ogromną siłę w wielkim ciele, lecz zapomniała wyposażyć go w odpowiednio duży mózg. Żołnierz na wojnie jest jak ziarnko piasku na plaży. Fale przelewają się po nim, zabierają je z powrotem i znowu wyrzucają na brzeg - znika i nikt tego ani nie zauważa, ani nie interesuje się tym. * * * XI Czołgi - bezpośrednie starcie Zaczął padać śnieg, zmrożona, śnieżna kasza. Ziemia zamieniła się w bezdenne trzęsawisko. Niedługo północ. Siedzimy w czołgach i co chwila zapadamy w drzemkę. Od pięciu dni nie ma chwili spokoju. Rozbito wiele pojazdów pułkowych. Wypalone wraki, porozrzucane są na wielkim obszarze, gdzie toczyły się walki. Ciągle jednak dostajemy uzupełnienia zarówno w ludziach, jak i w sprzęcie. Dzięki temu wiemy, że gdzieś za naszymi liniami gromadzone są znaczne rezerwy... Jesteśmy niesamowicie ubrudzeni prochem strzelniczym, błotem, olejem i szlamem. Z niewyspania mamy przekrwione oczy. Nie widzieliśmy żadnej wody oprócz tej w zamulonych kałużach. Załamały się dostawy żywności i od bardzo dawna nie jedliśmy sucharów, tego najprostszego żołnierskiego przysmaku. Legionista wielokrotnie wyruszał na poszukiwanie jedzenia, ale penetrowane okolice wyglądały na kompletnie ogołocone. Dostajemy jedynie amunicję, czołgi i ludzi. Stary powiedział, że ktoś robi wielkie pieniądze na sprzedaży naszych racji żywnościowych na czarnym rynku. Gdzieś w miasteczku, niedaleko od nas zaklekotały gąsienice czołgu. - Mam nadzieję, że to nie Iwan - powiedział Pluto wyciągając szyję i starając się przebić wzrokiem przez otaczające nas ciemności. Załogi w wozach bojowych zaczynają się denerwować. Wszy scy wytężają słuch, żeby rozpoznać co to za maszyny hałasują gąsienicami za opustoszałymi budynkami. Silniki wyją na wysokich obrotach. Skrzynie biegów huczą. Generatory szumią. Nerwowość zatacza coraz szersze kręgi. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić czyje to czołgi. Porta, który jest specjalistą w rozpoznawaniu dźwięków wydawanych przez wozy bojowe, wychylił się do połowy z włazu mechanika na przodzie. Nagle zanurkował do środka i oświadczył. - W mądrości najważniejsza jest przezorność. Lepiej znikajmy. To T-34, czołgi Iwana. - Wcale nie - mówi Pluto. - To nasze Tygrysy, słychać je jak armię Holendrów w drewnianych sabotach. Każdy ci to powie. Musisz wydłubać wosk z uszu! - To dlaczego do cholery jesteś taki spięty? - rzuca Porta z kpiną. - Zaraz zobaczysz. Wychyla się do tyłu i zwraca się do mnie. - Upewnij się, czy ta twoja armatka jest gotowa! -Jeśli to Iwan, to możesz mówić mi Adolf- stwierdza Malutki. - To są albo nasze Tygrysy, albo ciągniki ciężkiej artylerii. Pułkownik Hinka przechodzi wzdłuż długich kolumn czołgów i cicho rozmawia z dowódcami kompanii. Trochę później podchodzi do nas von Barring i mówi do Starego, który wychyla się z wieżyczki. - Sierżancie Beier, przygotujcie się do przeprowadzenia rozpoznania. Musimy się dowiedzieć kto jest przed nami. Jeśli to Iwan, to znaczy, że mamy go już na naszych tyłach. - Tak jest panie kapitanie. Drugi pluton jest gotów. - Stary bierze mapę i mówi dalej - Pluton wyruszy... W tej samej chwili kilka pocisków przelatuje nad nami ze świstem i trafia w dom. - Iwan, Iwan... - rozlegają się okrzyki. Zakotłowało się raptownie. Kule przeszywają powietrze