They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Był to potężnie zbudowany mężczyzna, nieco powyżej średniego wzrostu, ubrany, możnaby powiedzieć, dość skromnie, a u boku miał miecz dorównujący swoją długością mieczowi Hyrkańczyka. Jednak ani nie jego odzienie, ani nie jego miecz sprawiły, że Conan zwrócił na niego uwagę. Sprawiła to jego twarz. Jego dzikie rysy, głęboko poprzecinane grubymi zmarszczkami nadającymi całej twarzy wyraz zmęczenia i zmizerowania. Małe blizny, niczym ślady szponów dzikiej zwierzyny, znaczyły brodę i czoło; Conan mógłby przysiąc, że jego szare oczy nabierały czasem takiego wyrazu, jakby ich właściciel był przerażonym, ściganym stworzeniem. Cymeryjczyk pochylił się w kierunku tej kokietki Moranii i zapytał ją o imię owego mężczyzny, bo nie uchwycił go, gdy byli sobie przedstawieni. — Morloq z Nemedii — odpowiedziała. — To dziwny człowiek. Nie bardzo go lubię. — A więc zapewne nie chce ulec twoim czarom, ty mała uwodzicielko? — mruknął, po wielu latach przyjaźni nie czuły już ani na jej złość, ani jej kobiece sztuczki. Jednak ona nie zezłościła się, tylko odpowiedziała mu niewinnie, spoglądając zalotnie spod przymkniętych powiek. Conan długo przyglądał się Morloqowi, czując w sobie jakąś dziwną nim fascynację. Jadł niewiele, ale dużo pił, rzadko się odzywał, a jeśli to robił, to tylko po to, żeby odpowiedzieć na zadawane mu pytania. Po chwili, gdy zaczęto wznosić toasty, Conan zauważył, że kompani Morloqa zaczęli go namawiać, by wstał i wygłosił swój toast. Z początku odmawiał, ale w końcu wstał, pod wpływem ich ciągłych namów i stał przez chwilę w ciszy z wzniesionym kielichem. Zdawał się dominować i całkowicie kontrolować grupę biesiadników. A później z dzikim, szyderczym śmiechem, podniósł kielich nad głowę. — Za zdrowie Orykhsesa — krzyknął — który zniewolił diabły! I niech będzie trzykrotnie przeklęty za te z nich, które mu się wymknęły! Toast i przekleństwo w jednym! Wypito go w ciszy, wymieniając zdziwione, wątpiące spojrzenia. Tej nocy Conan wcześnie udał się na spoczynek, zmęczony długą, morską podróżą i z głową kiwającą się od mocnego wina, którego Tao–Li zawsze miał duży zapas. Jego pokój był na górnych piętrach zamku i rozciągał się z niego widok na lasy, na południowym brzegu rzeki. Umeblowany był w prosty, ujmujący sposób, podobnie jak reszta zamku. Podszedł do okna i spojrzał na strażnika przemierzającego teren zamku tuż przy murach; popatrzył na przestrzeń otaczającą zamek i rozciągającą się bezużytecznie w świetle księżyca; na leżący za nią las; na cichą rzekę. Z terenów nad brzegiem rzeki, zamieszkałych przez miejscową ludność, dobiegł go dziwny, brzęczący dźwięk jakiegoś prymitywnego instrumentu, wygrywający barbarzyńskie tony. Z ponurych cieni lasu wzniósł się złośliwy okrzyk jakiegoś tajemniczego, nocnego ptaka. Po nim nastąpił koncert tysiąca innych głosów wydawanych przez najróżniejsze ptaki, stwory i diabeł wie co jeszcze! Jakiś olbrzymi kot rozpoczął swoje jeżące włosy na głowie wycie. Wzdrygnął się i odwrócił od okna. Z pewnością te śmiertelne ciemności nawiedzane były przez diabły. Nagle Conan usłyszał pukanie do drzwi, więc otworzył je i ujrzał Morloqa. Ten od razu podszedł do okna i spojrzał na księżyc, który płynął pełen majestatu i glorii po niebie. — Jest prawie pełnia, czyż nie, Conanie? — zauważył, odwracając się do Cymeryjczyka. Conan skinął głową i mógłby przysiąc, że Morloq wzdrygnął się. — Wybacz mi, nie będę cię więcej niepokoił — odwrócił się, by odejść, ale przy drzwiach zatrzymał się i cofnął w stronę Conana. — Conanie — głos jego był prawie szeptem i przepełniała go gwałtowność — cokolwiek byś miał zamiar robić, upewnij się, że zamkniesz i zaryglujesz swoje drzwi na noc! Po tych słowach odszedł, zostawiając Cymeryjczyka patrzącego za nim w pełnym oszołomieniu. Conan położył się spać i wkrótce zapadł w sen. Wciąż dobiegały go dalekie odgłosy biesiadników. Pomimo wyczerpania, a może z jego powodu spał wyjątkowo czujnie. Co prawda nie obudził się ani razu aż do poranka, ale cały czas hałas i dziwne odgłosy przypływały do niego poprzez osłonę drzemki. Raz zdawało mu się, że ktoś mocuje się z jego zaryglowanymi drzwiami. Jak można było się spodziewać, większość gości następnego dnia była w ponurych nastrojach i rankiem pozostała w pokojach, schodząc na dół dość późno. Oprócz Tao–Li, tylko trzej mężczyźni byli trzeźwi: Morloq, Hyrkańczyk Terhan Shah, oraz Conan. Hyrkańczyk nigdy nie tykał wina, a mimo że Morloq wypił go niesamowite ilości nie miało ono na niego większego wpływu. Kobiety powitały ich bardzo uprzejmie. — Doprawdy, Conanie — zauważyła ta kocica Morania, wdzięcznie podając mu dłoń, co sprawiło, że zaśmiał się pod nosem. — Miło mi przekonać się, że są tutaj prawdziwi wojownicy, którzy bardziej dbają o nasze towarzystwo niż o kielich wina; bo większość mężczyzn jest dzisiejszego poranka zadziwiająco oszołomiona