Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Królowa też w tym, jak we wszystkim, cokolwiek się u nas działo, miała udział niemały. Brat jej, kawaler de Maligny, któremu, jako mężnemu dowódcy, nic zarzucić nie było można, niestary, przystojny, starał się o córkę Morsztyna. Odmówiono mu jej. Królowi za brata i za własną obrazę poprzysięgła pomstę, a choć Morsztyn tłumaczył się i uniewinniał, że córki zmuszać nie mógł, nie przebaczono mu tego, że śmiał wzgardzić koligacją z królewską rodziną. Morsztyn, naówczas już przygotowany opuścić całkiem Rzeczpospolitą, mający tu licznych przyjaciół i stosunki, zręczny, umiejący wszelką odegrać rolę, jaka na niego przypadała, ważył się na spisek przeciwko królowi. Nie miał Ludwik XIV czynniejszego ani doskonalszego agenta w Polsce nad niego. Nie umiem powiedzieć, prawdą-li było czy potwarzą, co później głoszono, a król taił i nie dopuszczał, by się rozchodziło, iż spiskowi zamierzali nie tylko go z tronu zrzucić, a wielkiego hetmana Jabłonowskiego w miejscu jego okrzyknąć, ale nawet na życie Sobieskiego godzili. Tam gdzie o tak straszne oskarżenie idzie, lekkomyślnie go rzucać nie pozwala sumienie ani zapisywać ku wiekuistej pamięci tego, co bodaj zapomnianym zostało. Nie będę się więc rozpisywał o tym, co mnie doszło później o spisku, który, Bóg strzegł, nie przyszedł do skutku. W całej tej sprawie ciemno było i jest, ci, co w niej ręce umaczali, wyparli się udziału; o Jabłonowskim mówiono, iż bez jego wiedzy nim rozporządzano, król bowiem do ostatka miał go za najlepszego przyjaciela, a u królowej był nie tylko w największej estymie, ale bodaj więcej jej upodobanym niż mąż. Tego szlachetny charakter i otwartość nie godziły się często z jej polityką nie patrząc i nie przebierając w środkach, byle prowadziły do upragnionego celu. Przed sejmem król tak był spokojnym i zdawał się swojego pewien, iż najmniejszej obawy nie miał o rezultat. Obmyślanym było wszystko, aby do zerwania nie dopuścić, a wnioski królewskie, poparte przez nuncjusza Innocentego XI i przez rezydenta cesarskiego, przeprowadzić. Zdaje mi się, że i królowa, nierównie podejrzliwa i przebieglejsza, nie domyślała się uknutej zdrady. Lecz nim do tego sejmu przyjdziemy, moją własną nieszczęśliwą przygodę opowiedzieć muszę, gdyż ona wielkich dla mnie strapień, zgryzot i mankamentu była przyczyną. Wspomniałem wyżej, jak mnie Felicja ta nieszczęsna, dziś już Boncourowa, wciągnęła w to, że z mężem jej o nią się po waśniłem. Wiedzieli o tym wszyscy, bo i my oba od siebie stronili" nie mówili jeden do drugiego, Francuz mnie omijał, a jam go też nie szukał. Wiedziałem o tym, że się na mnie odgrażał po kryjomu i ciągle obiecywał mi dać naukę. Śmiałem się z tego, ale z żoną jego stosunków unikałem i choć mi się uśmiechała pięknie, a wabiła, nie dawałem się pokusie. Tak stały stosunki nasze; gdy jużeśmy się naówczas na sejm wybierali do Warszawy, rano jednego dnia wpada do mnie poczciwy Szaniawski tak zaperzony, iż od razum poznał, że coś przynosi niedobrego. Nagle, stanąwszy naprzeciwko mnie wśród izby, woła: - Człowiecze! Coś ty zrobił? Do czego cię ta głupia pasja twoja doprowadziła?! Przeżegnałem się. - Co tobie jest? - pytam spokojnie. - Przede mną nie udawaj! - krzyknął Szaniawski. - Póki czas ubieraj się, uchodź, to nie przelewki! Vox populi na ciebie wskazuje. Wszyscy mówią, że to sprawa twoja. Jeżeli ci życie miłe... Mnie się w głowie mieszało. - Bóg świadek duszy mojej - zawołałem z łóżka się porywając - ani wiem, ani rozumiem, o co idzie. Czego ty chcesz? O czym mówisz? Popatrzył na mnie Szaniawski. - Czyś winien, czy nie winien, bo dalibóg nie wiem już, co sądzić - rzekł ciężko oddychając - ratować się jakoś należy, bo jeden jedyny głos, że to twoja sprawa... - Ale do kroćset diabłów - przerwałem - powiedzże mi w końcu, o co idzie! Jestem jak w rogu. - Boncour zabity - począł Szaniawski - znaleziono dziś rano w śmierć porąbanego w lasku za ogrodem. Wczoraj wieczorem widziano was z sobą się sprzeczających. Dreszcze po mnie i ogień przeszły. - Jakżeś ty mógł przypuścić - zawołałem - ażebym ja był zabójcą, żebym po kryjomu napadał i zarąbał! Waśniliśmy się z sobą niejeden raz, wczoraj też drwiłem z niego, aleśmy się w podwórzu rozeszli. O niczym nie wiem. Przestraszony jednakże wstałem natychmiast się odziewać. - Pójdę do króla wprost - zawołałem - niech zaraz inkwirują, jam nie winien. - A, już tam od dnia inkwizycja się poczęła i król uwiadomiony - rzekł Szaniawski - byłem pewny, żeś uszedł, bo i ja ciebie posądzałem. Z inkwizycji nie wyszło nic więcej nad to, że wczoraj późno wyście z sobą jeszcze koty darli, a potem on się z mieszkania wyśliznął i już nie powrócił. Nocą trupa w lasku czeladź z miasteczka powracająca znalazła. Mówię ci, że jednym głosem wszyscy ciebie obwiniają. Trupa złożono w szopie na tapczanie, posiekany strasznie, głowa rozpłatana. Żona wpadła, słyszę, zobaczyć go i łzy nie uroniwszy, wyniosła się ze wspólnego mieszkania do fraucymeru. Wcale żalu po nim nie okazuje. - Jam nie winien - odparłem Szaniawskiemu. - Znasz mnie, nie miałbym dla ciebie tajemnicy. Prawda się musi wykryć. Ubieram się i idę do króla. Ledwiem tych słów dokończył, gdy Morawiec wpadł, zobaczywszy mnie ręce załamał i krzyknął: - Król kazał wołać cię; czemu nie uszedłeś zawczasu? Pasja mnie porwała. - Człowiecze! - zawołałem. - Coś ty z innymi oszalał także, czy co? Ja o bożym świecie nie wiem. - Król rozgniewany, jakem go nie widział dawno - dodał Morawiec