Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Przecięły ich kurs prawie klepsydrę temu, a potem znów zawróciły na zachód. Odległość między nimi i „Córą Deszczu” zaczęłaby się zwiększać, gdyby „Córa” minęła je swoim południowo- wschodnim kursem... tylko że one tak bardzo płynęły na wiatr. Nic jednak nie wskazywało na to, że mają jakiekolwiek złe zamiary. Może po prostu chciały zająć lepszą pozycję względem wiatru. – Co robimy? – Wpuszczamy ich na pokład – powiedział Kerr. Ciekawość zaczynała w nim zwyciężać nad rozsądkiem, i był tego świadom. Ponadto wiedział, że i tak nie ma dużego wyboru. – Po pierwsze, chcę wiedzieć, kto to jest. Po drugie, jeśli część ich załogi będzie u nas na pokładzie, jest mniejsza szansa, że nas zaatakują. Podszedł do relingu i zamachał obiema górnymi rękami. – Wejść na pokład! * * * Roger złapał zrzuconą z góry linę i wdrapał się po niej, choć zasadniczo powinien puścić przodem Kosutic albo Despreaux. Poprzez skrzypienie olinowania i chlupot wody słyszał przekleństwa starszej sierżant. Jednak z całej ich trójki najlepiej znał się na małych łodziach i uważał, że nawet jeśli to pułapka, da radę wystrzelać sobie drogę ucieczki przez czteroosobowy komitet powitalny. Czekające na niego szumowiniaki różniły się trochę od tych z dalekiego kontynentu. Byli zdecydowanie niżsi od Vashinów, tworzących większość kawalerii, wzrostem przypominali raczej Diaspran. Ich rogi też się różniły: nie były tak bardzo wygięte i miały mniej widoczne bruzdy wieku. Mogło to jednak być spowodowane używaniem kosmetyków, ponieważ przynajmniej jeden z marynarzy miał wyraźnie pomalowane rogi. Nosili też ubrania, które – oprócz zbroi – na dalekim kontynencie były rzadkością. Były to skórzane spódniczki, pod którymi musieli mieć przepaski biodrowe; inaczej wystawałyby im pewne części ciała. Dwaj dowódcy nosili też skrzyżowane pasy, które utrzymywały nie tylko ich miecze, ale także różne narzędzia, w tym nawet przybory do pisania. Przywódca czwórki, ten, który machaniem rękami zaprosił ich na pokład, wystąpił naprzód. Miał nie pomalowane i długie rogi, wskazujące na to, że młodzieńcze lata dawno ma już za sobą. Nie był jednak aż tak stary, jak Cord, a przynajmniej nie było tego po nim widać; skórę miał jędrną i dobrze pokrytą śluzem, bez rozsianych tu i ówdzie suchych łat, które u Mardukan oznaczały podeszły wiek. Roger podniósł obie ręce w pokojowym geście. Niczym nie ryzykował; cały czas był w stanie wyciągnąć broń i strzelić, zanim którykolwiek z czterech Mardukan zdążyłby podnieść swoją broń. – Miło mi was poznać – powiedział wolno i wyraźnie, używając słów z pigułki translatora, jedynego mardukańskiego języka, jaki program wstępnie oferował. – Jestem książę Roger MacClintock. Witam was w imieniu Imperium Człowieka. – Sadar Tob Kerr... witać – odparł oficer. Roger kiwnął poważnie głową, zastanawiając się nad tym, co podpowiadał mu toots. Język, którego używał tubylec, był podobny do pigułki programu, ale zawierał także słowa pochodzące z liczącego pięćset słów słownika pobocznego oraz inne, z zupełnie innego języka. Wyglądało na to, że Mardukanin próbuje mówić w języku pigułki, ale jest to dla niego drugi wyuczony język. Toots zaznaczał niektóre słowa jako prawdopodobnie całkowicie błędne. Kapitan Tob Kerr najwyraźniej nie był lingwistą. – Używaj własnego języka, a nie tego, którym ja mówię – powiedział Roger. Tymczasem za jego plecami przez burtę właśnie przechodziła Kosutic. Jeśli pozostali będą trzymali się planu, następny powinien pojawić się Cord, a za nim Despreaux. Poertena miał zostać w katamaranie. – Szybko się go nauczę – ciągnął. – Muszę wam zadać kilka pytań, jeśli wolno. Skąd jesteście i do kogo należą ścigające was statki? – Jesteśmy... z Krathu do... bazy na Strem. Nasz... był... przez lemmarskich piratów. Okręty Gwardii zostały zniszczone, a my jesteśmy jedynym statkiem, który dopłynął tak daleko. Ale Lemmarzy są... chyba nie uda się nam... Strem, nawet gdybyśmy mogli... Świetnie, pomyślał Roger. Co to jest Krath, do cholery? Potem uświadomił sobie, że przecież ma odpowiedź w głowie. – Krath to ląd przed nami? – spytał. Toots automatycznie wybrał słowa z języka, którego używał kapitan, a te, których mu brakowało, zastąpił słowami z pigułki. Efekt był ledwie zrozumiały. – Tak – odparł oficer. – Krath są... Doliny. Strem zajęli niedawno... próbują podporządkować sobie... ale zajęcie Strem oznacza... muszą go utrzymywać. Wieźliśmy zapasy i rytualne... dla garnizonu. Ale lemmarscy piraci napadli na nas i zniszczyli naszą eskortę. Te sześć okrętów... szukają ocalałych. Myślę, że tylko my się ostaliśmy. – O, jasna cholera – mruknął Roger. – Czy reszta okrętów jest pomiędzy nami i lądem? – Tak – odparł tubylec. – Jeśli płyniecie do Kirsti, są na waszej drodze. Tuż za horyzontem. – Świetnie. Po prostu... świetnie – znów mruknął książę, ale po chwili otrząsnął się. – Tob Kerr, poznaj starszą sierżant Evę Kosutic, mojego najstarszego podoficera. Na pokład zeskoczył teraz Cord; Roger oparł lekko dłoń na niższym ramieniu szamana. – A to jest D’Nal Cord, mój osi. Miał nadzieję, że program translacyjny będzie w stanie wyjaśnić, co to znaczy. – Ja również was witam – powiedział Kerr i odwrócił się do księcia. – Możecie popłynąć na Strem. To niecały dzień żeglugi stąd i na pewno wam się uda. Macie najszybsze statki, jakie widziałem. Ale nie mogę zagwarantować, że garnizon powita was z otwartymi ramionami; ten konwój był dla nich ważny. – Zapisuje to pani, sierżancie? – spytał Roger, wyłączając obwód tłumacza i przechodząc na język imperialny. – Tak, Wasza Wysokość – odparła podoficer. Toots Rogera automatycznie uzupełniał jej osobiste oprogramowanie tłumaczeniem z miejscowego języka, ale reszta wyprawy musiała poczekać, aż książę znów się z nimi połączy i update rozejdzie się samodzielnie po wszystkich systemach. Chociaż większa pojemność i moc obliczeniowa tootsa Rogera sprawiały, że był najlepszą osobą do wstępnego tłumaczenia, paranoiczny projekt jego komputera wymagał ręcznego transferu i nie współpracował z automatyczną siecią żołnierzy. – Ciągle nie jestem pewien, co to jest Lemmar – ciągnął książę