They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Nie oznaczało to jednak, Że miała odegrać jej rolę. Spróbowała wstać i wyjść… Lustrzana ściana zmętniała nagle. Gwennan ujrzała gęste, siwe opary, podobnie jak Ortha, która w ostatnich chwilach życia widziała kłęby dymu i popiołu wypełniające kopułę świątyni. Uniosła rękę, próbując zasłonić oczy dłonią, w której wciąż ściskała medalion. Bijące od niego światło wystrzeliło ku ścianie, nim jej jednak dotknęło, uległo rozproszeniu, zamieniło się w mgiełkę przylegającą do Lustra, zanurzyło się w nim, powodując to, że ukryte w głębi obrazy nabrały kształtów. Gwennan czuła się jak dziecko, które spogląda na tablicę, na której zapisano nową lekcję. Znaki pociemniały, stały się bardziej wyraziste. Rozpoznała ten sam horoskop, na którym widniała data jej urodzin. Skąd się to tutaj wzięło? Żałowała, że nie wie nic więcej. Stwierdziła, że nie może już zamknąć oczu ani odwrócić wzroku. W głowie narastał przeszywający ból. Gwennan skuliła się na stołku i jęknęła cicho z bólu, a także ze strachu przed tym, co mogło się w niej wyzwolić. Widziała przed sobą klucz do własnego życia. Gwiazdy poruszały się po ustalonych torach. Gwiezdne koło obracało się bardzo powoli, aż wreszcie po tysiącach lat wykonało pełny obrót, znów powracając do jej życia — do tego, co już było, a teraz pojawiło się na nowo. To nie sen: ona naprawdę była Orthą i wieloma innymi. Z każdego spośród tych żywotów niosła dalej coś, co było zbyt wielkie, by mogły to zaakceptować jej przytępione ludzkie zmysły. Teraz, gdy gwiazdy zatoczyły pełne koło, znów miała stanąć do walki. Łzy bólu, żalu wywołanego poczuciem straty — wiedziała bowiem, Że utraciła na zawsze swe bezpieczne życie — spływały po jej policzkach, kapały na sztywny kołnierz płaszcza. W Lustrze ponownie nastąpiła zmiana. Znów patrzyła na umierający świat, widziała, jak nieliczni rozbitkowie zniżają się powoli do poziomu dzikich zwierząt. Nie, stają się czymś gorszym od zwierząt, gdyż w szaleństwie robili to, czego zwierzęta nie czynią nigdy swym pobratymcom. Widziała, jak śmierć wciąż zbiera krwawe żniwo. Tu i ówdzie pojawiał się ktoś — mężczyzna czy kobieta — kto nosił w sobie cechy starej rasy. Byli to ludzie ostrożni, skryci, którzy próbowali nauczać, docierać do tych spośród zdziczałych istot ludzkich, które można było jeszcze odmienić. Niektórzy uznani zostali za bogów i boginie, choć sami temu zaprzeczali. Niektórzy ulegli pokusie, wykorzystywali swą władzę nad maluczkimi dla własnych celów. Niektórzy zginęli, inni poddali się zrezygnowani. Ciągle jednak ktoś próbował podjąć tę niewdzięczną pracę i niemal zawsze przegrywał. Następował okres wojen, zabójstw, wyniszczających chorób — a potem znów wszystko zaczynało się od nowa. Ci obcy z przeszłości uważali się za strażników. Przez kolejne wieki ich liczba systematycznie malała. Zostawiali po sobie niewielu potomków, bo tylko nieliczni spośród nich byli płodni. Niektórzy, żyjący w odosobnieniu pośród tych, których próbowali nauczać, właśnie tam znajdowali sobie partnerów. Z takich związków bardzo rzadko rodziły się dzieci. Tylko w niewielu wciąż przeważała stara krew. Tu i ówdzie pojawiali się nowi nauczyciele, którzy umiejętnie wywierając wpływ na innych, czynili lepszymi ich czasy. Jeszcze inni należeli do starego rodu — ale i do Ciemności. Pragnęli władzy z chciwości i dumy. Byli wśród nich wielcy zdobywcy i tacy przywódcy, którzy niszczyli to, co zbudowano z mozołem. Ta długa bitwa nigdy się nie kończyła, a o drobnych zwycięstwach wkrótce zapominano. Zdawało się, że świat opanowało szaleństwo i że nigdy już światło i rozsądek nie wyzwolą się spod jego władania. Gwennan patrzyła w skupieniu, jak czas przetacza się wielkimi falami stuleci. Wkrótce ujrzała historię znaną jej z książek, z badań, które prowadziła na własną rękę — dopiero teraz przekonała się, jak wiele spośród rzeczy, których uczono ją w szkole, jest nieprawdą, fałszem dalekim od tego, co widziała w Lustrze. Zdarzenia uznawane za niepodważalne fakty były tylko zmyśleniem — niektóre zostały celowo spreparowane, inne uległy wypaczeniu w niedoskonałych, ludzkich umysłach. Potem obraz zmienił się raptownie, jakby Moc kontrolująca Lustro znudziła się już tym pokazem — z pewnością to nie Gwennan przywoływała wizje porażek, śmierci, historii upadku ludzkości. Nie była to już szeroka panorama dziejów. Gwennan zobaczyła lady Lyle, jeszcze bardziej schorowaną i zniszczoną niż w chwili, gdy się rozstały. Poruszała się powoli, ostrożnie, jakby każdy krok sprawiał jej ogromny ból. Znajdowała się w komnacie wypełnionej zimnym, niebieskim światłem. Pośrodku stała duża platforma z kryształowymi trumnami. Najbliższe wieko było niemal całkowicie przezroczyste. Gwennan widziała spoczywające w trumnie ciała kobiety i mężczyzny, białe niczym szron okrywający ziemię. Ich piersi nie poruszał najlżejszy nawet oddech. Kolejne trumny nie były już tak przezroczyste — grube pokrywy upodabniały się coraz bardziej do kamienia, a te najbardziej oddalone od drzwi przypominały marmurowe sarkofagi. Kobieta, która weszła do komnaty, oparła się o wieko pustej trumny. Stała przez chwilę pochylona, jej wychudła twarz była przeraźliwie blada. Potem drugą ręką sięgnęła do guzików prostej, czarnej sukni z białym kołnierzem. Po chwili suknia osunęła się na ziemię u jej stóp. To samo stało się z jej bielizną. Potem kobieta ściągnęła z głowy czapkę zasłaniającą rzadkie siwe włosy, pozwoliła, by opadły na jej kościste ramiona. Była bardzo stara, wyglądała jak szkielet. Zostawiwszy ubranie na podłodze, kobieta zdobyła się na ogromny wysiłek i uniosła wieko trumny, a potem wczołgała się do jej wnętrza