Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zewsząd dobiegały odgłosy pił i młotków, a oprócz smrodu zalewowych bagien dominował zapach schnącego drewna i trocin. Wszystko to wzmagało niepokój wywernów. Tace były duże, ponad metrowej średnicy, z podniesionymi brzegami i metalowymi uchwytami. Zapach umieszczonej na nich dymiącej masy w połączeniu z zapaszkiem bagien tworzył mieszankę, która przyprawiała Herzera o mdłości. Nie to jednak stanowiło prawdziwy problem, tak naprawdę pragnął mieć teraz na sobie swoją zbroję. Te wywerny miały duże zęby. - Co w tym jest? - zapytał, dźwigając razem z Jerrym tacę. Herzer prawdopodobnie potrafiłby unieść ją sam, ale dla większości jeźdźców była to praca dwuosobowa. - Podroby, soja, olej roślinny i keczup - wyjaśnił Jerry. - One znająjuż zapach tej masy i go nie lubią. A więc zechcą spróbować świeżego mięsa. Zatrzymamy się tuż poza zasięgiem szczęk i podsuniemy im to. Na trzy. - Keczup? – zapytał Herzer. - Lubią keczup. Raz, dwa... Z tyłu rozległ się ryk i w podmuchu wiatru wylądowała Joanna. - Dość tego - ryknęła, nachylając się, by szczypnąć najbliższego wywerna vv kark. Zwierzę opuściło głowę i prawie położyło się na plecach, wydając z siebie cichy, miaukliwy dźwięk. - Teraz je nakarmcie - warknęła Joanna, uspokajając kolejnego smoka, sięgającego w stronę tacy. - Jesteście mi potrzebni żywi. Jerry i Herzer ruszyli do przodu, opuszczając tacę przed nosem wywerna, po czym podnieśli następną i podsunęli ją Chaunceyowi. Do tej pory pozostałe trzy też zostały już nakarmione. Niezależnie od tego, czy zwierzęta lubiły podaną im masę, czy nie, natychmiast zanurzyły w niej nosy, wsysając ją, bo nie znajdowało się w niej nic do gryzienia. - No, załatwione - Jerry westchnął. - Teraz możemy je obejrzeć. Łuskowata skóra smoków była dość wytrzymała, ale mogła zostać mocno otarta przez źle umieszczony pas. Jerry przy akompaniamencie kwaśnych uwag Vickie pokazał Herzerowi, jak sprawdzić, czy smoki nie mają otarć ani zadrapań. Potem spędzili trochę czasu przy Chaunceyu, przycinając mu szpony u nóg. Jerry miał do tego duży zestaw kleszczy do metalu, ale Herzer łagodnie uniósł jeden ze szponów i wsunął jego czubek w kleszcze swojej protezy. - Są mocne - ostrzegł Jerry. - Żaden problem - odparł Herzer. - Prawdopodobnie. - Napiął przedramię i czubek szpona odskoczył z trzaśnięciem. - Ekstra - skomentował Jerry. - Bardzo przydatne. - Świetnie też nadaj e się do otwierania butelek - dodał Herzer, krzywiąc się. - Ale wolałbym mieć dłoń. - Jak to działa? - Jeśli napinam się, jakbym chwytał coś kciukiem i palcem wskazującym, zaciska się - wyjaśnił Herzer. - Jeśli ściskam kciukiem i palcem serdecznym, aktywuję przecinak. A jeśli przy tym poruszam małym palcem, aktywuję przekładnię na kleszczach i przecinaku. Daje mi jakieś sześciokrotne zwiększenie siły. - Użyłeś przekładni? - Nie, nie była potrzebna. - Herzer przesunął rękę po smoczej nodze i przyciął pozostałe pazury Chaunceya. - Ta już gotowa. - Chauncey to jeden z naszych nowszych wywernów - wyjaśnił Jerry, gdy Herzer zajmował się pozostałymi szponami. - Dopiero wyszedł z kolonii, ale ponieważ jest uległy i nie ma jeszcze przydzielonego jeźdźca, a powiedziano nam, żeby zabrać jednego smoka ekstra, wzięliśmy jego, pomimo że nie jest jeszcze w pełni dojrzały. -1 tak jest dość duży - stwierdził Herzer. - Jak szybko rosną? - Dziesięć lat do tych rozmiarów. Będzie miał jeszcze sześćdziesiąt, może osiemdziesiąt kilo, zanim przestanie rosnąć za kolejne dziesięć. - Dziesięć lat? Zdziwił się Herzer. – Czyli… urodził się przed Upadkiem? - Zgadza się - potwierdził z uśmiechem Jerry. - Jeszcze nikomu nie udała się podróż w czasie. Istniało coś takiego jak liga wyścigowa wywernów, to z niej się wywodzimy. - Myślałem, że wyhodowała je Sheida - powiedział Herzer, a potem urwał. - Czemu się przyłączyliście? - Cóż, jakoś musieliśmy je karmić. - Jerry wzruszył ramionami i przetarł szmatką grzbiet Chaunceya. - A przy Sheidzie i Nowym Przeznaczeniu nie mieliśmy wielkiego wyboru, prawda? - Tak, raczej nie mieliście - szczerze odparł Herzer. - Ja... z początku związałem się z facetami, którzy sprzymierzyli się z Nowym Przeznaczeniem. Najpierw o tym nie wiedziałem, potem odszedłem. Ale i wcześniej nie byli zbyt dobrymi ludźmi. - Cóż, ja dołączyłem do Sheidy niemal od razu - powiedział Jerry. - Miałem wylęgarnię w pobliżu jej domu, w górach Teron. Po Upadku podleciałem tam, a ona natychmiast zrozumiała korzyści. A więc razem z paroma innymi udaliśmy się natychmiast do weyrów i rekrutowaliśmy. - A skąd się wzięła Joanna? - zapytał Herzer. - Nie wiem. Sheida gdzieś ją znalazła. - Nie masz nic przeciw temu, że... tak jakby tu dowodzi? - Absolutnie - zaprzeczył Jerry, wzruszając ramionami. - Dla wywernów jest niczym bóg, co pomaga, jak to już mogłeś zauważyć. A kiedy angażuje się w walkę, druga strona praktycznie nie ma szans. Wywerny tak naprawdę nie są dobre w walce, bo wszystko, co mogą robić, to gryźć i szarpać szponami, a wtedy tracą prędkość. Joanna przechodzi przez wrogów jak piła mechaniczna. Może używać ogona do zadawania poważnych obrażeń. Cieszę się, że jest po naszej stronie. Herzer i Jerry zbierali szmaty i przecinaki, kiedy Herzer zauważył Rachel przemykającą między wywernami. Po jedzeniu smoki się uspokoiły, ale kilka zasyczało na nią, gdy przechodziła. Rachel zignorowała je, idąc wprost do Herzera. Kiedy się zbliżyła, stanęła z rękami na biodrach i przechyliła głowę. - A więc to tu się ukrywasz? Myślałam, że jesteś szczęśliwy w piechocie? - Jestem - przyznał Herzer. - Ale będziemy dużo pracować ze smokami. Pomyślałem, że niezłym pomysłem byłoby poznanie ich z bliska. - Cóż. Ojciec uważa za niezły pomysł, żebyście wzięli udział w odprawie przed misją, cokolwiek to oznacza - oznajmiła Rachel. -1 dlatego tu jestem