Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Fregata zwolni³a bieg, posuwaj¹c siê ostro¿nie, aby nic obudziæ czujnoœci swego przeciwnika. Czêsto zdarza siê spotkaæ na pe³nym oceanie wieloryby g³êboko uœpione i wtedy mo¿na ³atwo na nie napaœæ. Ned Land niejednego ubi³ w taki sposób. Kanadyjczyk stal jak pos¹g, niewzruszony na swym stanowisku, gotów do natychmiastowego dzia³ania. W pewnej chwili zobaczy³em jak wielorybnik podnosi w górê sw¹ niebezpieczn¹ broñ. Zaledwie dwadzieœcia stóp dzieli³o go od nieruchomego zwierzêcia. Jednym szybkim ruchem wyci¹gn¹³ nagle rêkê i wyrzuci³ harpun. S³ysza³em uderzenie orê¿a trafiaj¹cego w jakieœ twarde cia³o. Œwiat³oœæ elektryczna zgas³a i dwa potê¿ne s³upy wody spad³y na pomost fregaty. Jak wzburzony potok przelewa³y siê od dziobu ku rufie, przewracaj¹c ludzi i porywa³y wszystko, co napotka³y po drodze. Da³o siê odczuæ gwa³towny wstrz¹s - a ja, przerzucony przez barierê, nie maj¹c czasu uchwyciæ siê czegokolwiek, zosta³em wrzucony do morza. ROZDZIA£ VII Wieloryb nieznanego gatunku Chocia¿ wpad³em do morza ca³kiem niespodziewanie, nie straci³em jednak przytomnoœci. Pogr¹¿y³em siê pocz¹tkowo na przesz³o dwadzieœcia stóp. Jestem dobrym p³ywakiem - a choæ nic rywalizowa³bym z Byronem i Edgarem Poe, którzy byli mistrzami w tej sztuce, jednak dwoma silnymi ruchami wydoby³em siê na powierzchniê. Z pocz¹tku szuka³em wzrokiem fregaty. Czy spostrze¿ono, ¿e mnie brakuje? Czy kapitan kaza³ spuœciæ ³ódkê na morze? Czy mog³em spodziewaæ siê ocalenia? G³êboka ciemnoœæ pokrywa³a wszystko dooko³a. Widzia³em jak przez mg³ê ogromn¹ czarn¹ masê uciekaj¹c¹ na wschód; jej œwiat³a niknê³y w oddali. By³a to fregata. Czu³em, ¿e jestem zgubiony. - Ratunku! - wo³a³em, p³yn¹c rozpaczliwym wysi³kiem za okrêtem. Przeszkadza³o mi ubranie, które przemok³o i przylgnê³o mocno do cia³a, parali¿uj¹c wszystkie moje ruchy. Ton¹³em, krztusi³em siê... - Ratunku! By³ to ostatni krzyk, usta wype³ni³a mi woda, ciê¿ar bezw³adnego cia³a ci¹gn¹³ mnie w g³êbinê... Nagle silna d³oñ pochwyci³a mnie za ubranie i szybko wyci¹gnê³a na powierzchniê; us³ysza³em nastêpuj¹ce s³owa: - Niech pan siê wesprze na moim ramieniu, bêdzie panu du¿o wygodniej p³ywaæ. Uchwyci³em za rêkê mego wiernego Conseila. - To ty! - wo³a³em - ty! - We w³asnej osobie - odpowiedzia³ Conseil - na rozkazy. - Wstrz¹s wyrzuci³ ciê razem ze mn¹ w morze? - Nie. Poniewa¿ jestem s³u¿¹cym pana profesora, pozwoli³em sobie pod¹¿yæ za nim. Poczciwy m³odzieniec uwa¿a³ to za rzecz ca³kowicie naturaln¹. - A fregata? - zapyta³em. - Fregata! - odrzek³ Conscil, okrêcaj¹c siê, aby móc p³yn¹æ na grzbiecie - wydaje mi siê, ¿e nie warto na ni¹ liczyæ. - Co ty mówisz? - Mówiê, ¿e w chwili kiedy wskoczy³em za panem do wody, s³ysza³em, jak na pok³adzie wo³ano: „Œruba i ster strzaskane!..." - Strzaskane? - Tak! Strzaskane zêbem potwora. Innego uszkodzenia „Abraham Lincoln" chyba nie dozna³. W ka¿dym razie, na nasze nieszczêœcie, fregata nie ma steru i nie mo¿e siê zwróciæ, dok¹d zechce. - Wiêc jesteœmy zgubieni. - Byæ mo¿e - spokojnie odpowiedzia³ Conseil. - Jednak¿e mamy jeszcze kilka godzin czasu, a przez kilka godzin wiele mo¿na zdzia³aæ. Zimna krew s³u¿¹cego i jego ufnoœæ doda³y mi odwagi. P³yn¹³em z wiêksz¹ si³¹, lecz wkrótce os³ab³em - ubranie ci¹¿y³o mi jak o³ów. Spostrzeg³ to Conseil. - Przepraszam, ale muszê zrobiæ ciêcie. To mówi¹c, wsun¹³ otwarty nó¿ pod moje ubranie, jednym poci¹gniêciem rozpru³ je od góry do do³u; kiedy œci¹gn¹³ je ze mnie, p³ywa³em za dwóch. Z kolei odda³em tê sam¹ przys³ugê Conseilowi i wtedy swobodnie unosiliœmy siê na falach jeden obok drugiego. Jednak nasze po³o¿enie by³o okropne. Mo¿e nie dostrze¿ono na statku naszej nieobecnoœci! A gdyby nawet zauwa¿ono j¹, fregata bez steru nie mog³a p³yn¹æ pod wiatr na nasz ratunek. Mo¿na wiêc by³o liczyæ tylko na lodzie. Conseil, bior¹cy rzeczy praktycznie, u³o¿y³ odpowiedni plan. Zadziwiaj¹ca natura! Ten flegmatyczny osobnik czu³ siê w oceanie swobodny jak w domu. Poniewa¿ jedyna szansa naszego zbawienia by³a w doczekaniu siê lodzi wys³anych z fregaty, wiêc wypada³o tak siê urz¹dziæ, abyœmy na nie jak najd³u¿ej mogli czekaæ. Postanowi³em, zatem podzieliæ nasze si³y tak, abyœmy nie wyczerpywali ich jednoczeœnie. Jeden z nas k³ad³ siê na grzbiecie nieruchomo z rêkami na piersiach, a drugi, p³yn¹c, popycha³ go przed sob¹. Tak zmieniaj¹c siê co dziesiêæ minut, moglibyœmy p³ywaæ jeszcze kilka godzin, a mo¿e nawet i do rana. Ma³a to wprawdzie by³a szansa, ale nadzieja tak g³êboko jest zakorzeniona w sercu cz³owieka! Zreszt¹, by³o nas dwóch; ponadto, chocia¿ ratunek wydawa³ siê nieprawdopodobny, nie mog³em straciæ wszelkiej otuchy, nie mog³em „rozpaczaæ"