Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Stefanek pomyślał: „Na co mi taka bogatka z rozdwojonym ogonem! Chłopcy wyśmieją mnie, powiedzą: „pod-skubana, tylko do zupy się nadaje". Postanowił wypuścić bogatkę, a złapać innego ptaka. Jeszcze miał dwa dni czasu. A bogatka skacze z żerdki na żerdkę, przekręca się głową w dół jak małpa i dziobie mocnym dziobkiem ziarna. Gdy słońce zajrzy do pokoju, sikorka podśpiewuje: — Psink, psink! ssi, ssi, da, da, da! — tak wesoło i dźwięcznie, jakby nigdy nie zaznała swobody, jakby zawsze żyła w klatce. -, Stefanek zaczął wygantee-ja. z klatki, a bogatka krzyczy gniewnie: — Czszer-reer-reerer! Musiał postawić klatkę na oknie i otworzyć drzwiczki. Bogatka odleciała. Stefanek znów zastawił sidła. Przychodzi rankiem i już z daleka widzi, że coś się złapało, bo potrzask zatrzaśnięty. Podszedł, a w potrzasku siedzi bogatka. I to nie jakaś inna, lecz ta sama, z rozdwojonym ogonem! — Sikoreczko! — błaga Stefanek. — Przeszkadzasz mi złapać innego ptaka. Tylko jeden dzień został mi na łowy. Wziął potrzask z bogatka i poszedł. Szedł, szedł, aż dotarł do środka lasu i tam wypuścił sikorkę. Bogatka krzyknęła: — Psink, psink! — i ukryła się w gęstwinie. Opowiadania i b^jki 24 Stefanek wrócił do domu i jeszcze raz zastawił potrzask. Przychodzi na drugi dzień i znowu w potrzasku siedzi bogatka z rozdwojonym ogonem. Stefanek o mało się nie rozpłakał. Wypędził bogatkę i odniósł potrzask właścicielom. Minęło kilka dni. Stefanek nudził się i już zaczął żałować: — Dlaczego wypędziłem bogatkę? Choć z rozdwojonym ogonem, ale taka była wesoła. Nagle za oknem słyszy: — Ssi, ssi, ssi, da, da, da! Stefanek otworzył okno i sikorka natychmiast wleciała do pokoju. Przyczepiła się do pułapu, przefrunęła na ścianę, zobaczyła karalucha, stuknęła go dziobem i zjadła. Bogatka zamieszkała w pokoju Stefanka. Gdy ma ochotę, wlatuje do klatki, nadziobie ziarnek, wykąpie się w miseczce i znów wyfrunie. Stefanek nie zamyka klatki. Sikorka lata po całym pokoju; szuka karaluchów. Gdy zjadła wszystkie karaluchy, krzyknęła: — Psink, psink, da, da, da! - - i odleciała. TYGRYS PIĘCIOPRĘGI Przyszła jesień i dojrzał już mój słonecznik. Poszedłem go ściąć, a tu Irka się do mnie przyczepiła. — Ja i tak zabiorę ziarenka — mówię jej. — Przecież to mój słonecznik. 370 7 A ta mi na to: — Nie, mój! .,'.-.... _ Jak to, twój? - pytam. - Widzicie ją! Przecież ja go posadziłem! I płotkiem ogrodziłem, żeby nikt me złamał. Jest mój! — A ja go przez całe lato podlewałam — powiada Irka — więc jest mój! Irka podlewała, to prawda. Ja po prostu czasu na to nie miałem: ciągle musiałem polować na pewnego tygrysa. 371 Mieszka w dżungli na końcu ogrodu. Ale słonecznik posadziłem dla siebie, nie dla Irki. Jest więc mój, prawda? — Irka! — powiadam jej więc — lepiej się nie pchaj, bo walnę...! Irka w ryk! A jednak wlecze się za mną. Taka uparta! Razem doszliśmy do zagródki z moim słonecznikiem. No i cóż tam widzę?! Na słoneczniku siedzi mój tygrys. Jest rudy. A na grzbiecie ma: raz, dwa, trzy, cztery — pięć czarnych prążków. Stanąłem jak wryty. Tygrys nas nie zobaczył, bo byliśmy za krzakami. Siedzi i najspokojniej wydłubuje ziarenka z kwiatowej tarczy. Wydłubuje i siada na tylne łapki. W przednich, zupełnie jak człowiek, ziarenko trzyma i do pyszczka je niesie. Łuskę odrzuca, a samo ziarenko do pyszczka bierze. Prawie połowę ziarenek już tak wydłubał! Pogroziłem Irce pięścią: — Cicho stój, nie ruszaj się! A sam pobiegłem po procę. Wycelowałem i... bęc! Tygrys pisnął i fiknął ze słonecznika. Widzę, że biegnie po trawie. Ja za nim. Wołam do Irki: — Trzymaj go tam! A sam przez płot przełażę. Tygrys znowu na tę stronę. 372 ^ Irce oczywiście zaoraKio oawagi, auy gu iiaFav., m^i że był już ranny. Na płocie pozostawił ślady krwi. Uniosłem w górę gałąź i z całej siły bęc! w płot. Zwierzątka nie trafiłem, alem go jednak z płotu zrzucił. Porwał się i buch! do jamy. Pod płotem był duży dół z wodą. Patrzę, a ten płynie. Pobiegłem dokoła jamy. Tygrys wylazł i zaraz szust, na drzewo! Stała tam uschła osina. Cała w dziurach i dziuplach. Tygrys szust, po pniu i do dziupli. Zdążyłem zauważyć do której. Wlazłem na osinę i czapką zatkałem dziuplę. — Gotowe! — wołam. A Irka mi na to z dołu: — O, jest, jest tu! Z drugiej strony wyskoczył! Masz ci los! Złażę więc szybko na dół. Patrzę, a ten siedzi na.jpjeńku, zwrócony ku mnie. Policzki wydęte i bardzo zabawny pyszczek. Krok tylko zrobiłem, a on zaraz myk, pod korzenie. Podeszliśmy tam i zobaczyliśmy norkę. Siadłem na pieńku z procą w ręku i powiadam Irce: — Leć zaraz po łopatę! Ja tu popilnuję. Rozkopiemy i za ogon złapię! A Irka na to: ¦— Wiesz co? Ten tygrys to zuch! Raniłeś go, a on biegł i płynął, i wlazł na drzewo, ale jednak się nie dał! To prawdziwy bohater! 373 — /-iwierz jest naturalnie wytrzymały na rany — powiadam. — Nawet swego łupu nie rzucił i wszystko zabrał w pyszczku. Irka przysiadła się do mnie na pieniek i zaczęła: — A wiesz co? On ma na pewno małe dzieci. Ziarenka niósł dla dzieci. A zresztą, czyż wiedział, że to nasz słonecznik? No i zaczęła gadać a gadać..