Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
– Ale dochodziła piąta i pozamykali wszystkie knajpy, a nie mogłem się przecież wpraszać do łóżka koleżanki pedia-try. – To ja cię przepraszam – odparłem. – Zapomniałem o upływie czasu. – Dawno nie spałeś z kobietą – stwierdził Wacek. Niestety, to nie było to, co z Zuzanną. Wątpiłem, czy coś takiego może mi się jeszcze przydarzyć w życiu. Grażynę zobaczyłem przy śniadaniu. Spojrzała na mnie wymownie i zaraz opuściła oczy. Brzydka Zosia przypatrywała mi się z wyraźną wrogością. Czułem się pusty i niewyspany, ale sumienie nie pozwalało mi okazywać obojętności. Zaproponowałem więc obu paniom wy-prawę na basen. – Nienawidzę opalania – stwierdziła Zosia.Grażyna zawahała się chwilę. Wiedziałem, że dla mnie zdradzi przyjaciółkę. – Proponuję ci spacer w naszym ekskluzywnym towarzystwie – wtrącił się Wacek. Znałem go z samarytańskich zapędów. Nie mógł przejść obojętnie obok cudzej niedoli. W ten sposób znaleźliśmy się sami z Grażyną na trawie przy basenie kąpielowym. Leżeliśmy obok siebie, nasze biodra się dotykały. Grażyna patrzyła w niebo, ale co pewien czas rzucała mi spojrzenie pełne słodyczy. Odczuwałem dumę, że leżę obok tak ładnej dziewczyny. – Chciałabym, żeby taki dzień trwał wiecznie – szepnęła. Do diabła z tą kochliwością! Ale wpojony mi diabli wiedzą przez kogo kodeks nie pozwo-lił lekceważyć uczucia Grażyny. Podłożyłem rękę pod jej głowę i pocałowałem ją w czoło. Przywarła do mnie jeszcze mocniej. I w tej chwili dojrzałem Zuzannę. Nie mogło być żadnej wątpliwości. Poznałbym ją nawet po chodzie. Było w nim coś z lotu i tańca. Szła w kwiecistej sukience i ze śmiechem mówiła do młodego mężczyzny, wyraźnie speszonego. Wkrótce mężczyzna odszedł, a Zuzanna rzuciła na trawę torbę, zdjęła sukienkę i w kostiumie usiadła na ręczniku. Obserwowałem ją z nosem przy ziemi, wstrząśnięty tym widokiem. Dlaczego wróciła do Polski? Czy moje podłe podejrzenia o służbę w NKWD miały okazać się prawdą? Szybko oddaliłem to przypuszczenie. Ta kapryśna dziewczyna ob-raziła się na dżentelmena dawnego chowu, który pod przykrywką dobrego wychowania oka-zał się zwykłym chamem, synem handlarza garnkami, weszła więc na pierwszy statek i wró-ciła do kraju, by dokonać spustoszeń wśród męskiej młodzieży. Zaraz pojawił się obok niej zalotnik, przykucnął przy jej głowie, ale zaloty nie trwały długo. Już po chwili odchodził, rozczarowany. Odwróciłem się do Grażyny i pocałowałem ją w nos. Niestety, ta moja zdo-bycz straciła nagle na wartości. Cholerna Zuzanna! Niechby choć na mnie spojrzała, zoba-czyła Grażynę przy mym boku, dziewczynę wpatrzoną we mnie z miłością. Nic z tego. Zu-zanna włożyła okulary przeciwsłoneczne, położyła się na brzuchu i wyjęła z torby książkę. Zupełnie jej nie obchodził otaczający świat. Nie podejdę do niej. Niedoczekanie! – Wyraźnie straciłeś humor – zauważyła Grażyna, gdy wracaliśmy na obiad. – Może coś cię boli? – Zatopiłem się w niewesołych myślach. Nie mogę się otrząsnąć z przeszłości. – Ciągle wojna? Daj sobie spokój. To już dwa lata. We mnie krążą gorsze myśli. Ojciec w obozie, matka dostała nerwicy, nie wiem, z czego będziemy żyć... Ale tutaj staram się wszyst-ko wyrzucić z pamięci. Na szczęście spotkałam ciebie. Zostało nam jeszcze całe dziesięć dni. Nie stosowała żadnej taktyki. Wyznawała mi miłość i oddawała się w moje ręce. Dlaczego moją drogę życia musiała dziś znowu przeciąć ta diaboliczna Zuzanna? Przyciągnąłem Gra-żynę do siebie i tak szliśmy ulicą, spleceni. Stanowiliśmy niebrzydką parę i przechodnie przyglądali się nam bez złości. Po obiedzie poszliśmy do lasu. Tam kochaliśmy się pod dę-bem, na mchu. Na złość Zuzannie. W dwa dni później siedzieliśmy w dziesięć chyba osób na popołudniowym dancingu, czyli na tak zwanym fajfie, gdy do ogródka weszła Zuzanna w towarzystwie krępego mężczyzny o niskim czole. Od razu mi się nie spodobał. Przypominał orangutana. Usiedli niedaleko nas, bokiem do mnie, i mogłem ich obserwować. Orangutan zamówił wiśniówkę, kawę i ciastka. Na pewno nie był to sposób na uwodzenie Zuzanny. Rozpływał się w uśmiechach, co wyraź-nie kontrastowało z jego naturą. Do tej twarzy pasowała tylko złość