Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
– Skądże, impreza dopiero się zaczyna! – odparła Lola. – Zaraz przyjdą inni goście... O, już są – dodała, wskazując na znajdujące się w końcu sali szerokie, marmurowe schody. Właśnie zstępowało po nich pięć kolorowych i błyszczących dziewczyn. Część z nich nosiła buty na kolosalnie wysokich platformach, którymi niezręcznie człapały po stopniach. Wszystkie były mocno umalowane. Jedna żuła gumę. Dziewczęta, niczym wytrenowany oddział, zajęły strategiczne pozycje. Dwie usiadły przy barze, markując ożywioną konwersację. Dwie ruszyły na miniaturową scenę i jęły wyginać się przy znajdującej się tam rurce. Jedna podeszła do stolika gościa. – Hello – zagadnęła z cudzoziemska. – Jestem Sabrina. I mam na ciebie ochotę. Mogę usiąść? – Nie – odparł mężczyzna. – Nie podobam ci się? – udała żałość. – Zawołaj szefa – padła krótka odpowiedź. Sabrina wzruszyła ramionami i podeszła do baru. Chwilę szeptała z Jarem, po czym dołączyła do siedzących na stołkach koleżanek. Wszystkie trzy zachichotały. Jaro zbliżył się do stolika przybysza. – Mój znajomy polecił mi to miejsce – zaczął gość. – Powiedział, żeby powołać się na Młodego. – Niestety, Młodego nie ma. Ale jego przyjaciele są naszymi przyjaciółmi. Jak mogę panu pomóc? – Proszę usiąść – gość wskazał Jarkowi krzesło naprzeciwko siebie. Za plecami miał reflektor. Jego twarz skrywał cień. – Interesuje mnie coś specjalnego – oznajmił młodzieniec. – Specjalne zamówienia to nasza specjalność – wyszczerzył zęby Jaro. – Interesują mnie kobiety doświadczone, dojrzałe – ciągnął gość. – Mają być co najmniej trzy, po kolei. – Jak pan sobie życzy – Jaro był dobrym aktorem. Nawet mu powieka nie drgnęła. – Mają udawać, że zagniatają ciasto na pierogi. A ja się będę przyglądał. No, ale do Lawrence’a Oliviera to Jarkowi trochę brakowało. Na chwilę zbaraniał, wybałuszył oczy, ale zaraz gorliwie pokiwał głową. – Oczywiście. Nasz klient, nasz pan – zaśmiał się idiotycznie i rozejrzał po sali. Żadna z dziewczyn nie przekroczyła trzydziestki i żadna nie miała pojęcia o pierogach. Poza Kamilą-Lolą. Miała lat czterdzieści dwa, wyglądała na dwadzieścia więcej i sprawiała wrażenie osoby umiejącej niejedno. Jaro kiwnął na nią. Kobieta podeszła. – Przedstawiam panu naszą Lolę – dokonał prezentacji, spoglądając spod oka na ekscentrycznego klienta. Mężczyzna z aprobatą skinął głową. – Lolu, poproś Sabinkę i Maszę, dobrze? I wróć tu z nimi. Kamila bez słowa potruchtała na górę. – Jeszcze kwestia formalna... – zaczął Jaro. – Chodzi o to, że czasem gość zapomina portfela i zauważa to dopiero po... fakcie. I dlatego, żeby oszczędzić sobie i gościom przykrości... Młodzieniec wyjął z kieszeni garnituru dwieście euro i położył na stole. – To na początek – powiedział. – Gościć pana to przyjemność – zgarniając pieniądze, Jaro nie zdołał ukryć niejakiej łapczywości. – Czy mogę zaproponować coś do picia? Na koszt firmy, naturalnie? – zreflektował się po chwili. – Szampan. Proszę zanieść na... hm... górę – odrzekł młodzieniec. Jaro pofatygował się zadośćuczynić życzeniu klienta, a tymczasem dziewczyny na scenie dały spokój rurce. Jedna przysiadła na stoliku i zapaliła papierosa, druga oparła się o ścianę i masowała sobie podbicie. Obie nie zwracały już na gościa najmniejszej uwagi. Zwłaszcza że po chwili zagapiły się na nowe i niespodziewane widowisko. Na marmurowych schodach ukazały się trzy kobiety. Niczym bohaterki jakiejś groteskowej rewii upozowały się na podeście i wzorem swoich poprzedniczek zaczęły powoli schodzić. Pierwsza szła Lola. Sunęła godnie, z podniesioną głową, niczym gwiazda pozdrawiająca wielbicieli. Miała na sobie czarny peniuar i wdzięcznie unosiła dwoma palcami jego kraj. Za nią kroczyła na ugiętych nogach przygarbiona kobieta o zmęczonej twarzy, ubrana w błyszczącą, zieloną sukienkę, która wisiała na niej jak worek. Pochód zamykała brunetka w fioletowej minispódniczce odsłaniającej monstrualnie grube uda. Jedna z siedzących przy barze dziewczyn parsknęła śmiechem, uciszając się natychmiast po kuksańcu koleżanki. Jaro wręczył jej kubełek z szampanem i klepnięciem w pupę nadał właściwy kierunek. Sam również zbliżył się do gościa. – Lolę już pan poznał, a oto Sabina i Masza. Myślę, że będzie pan zadowolony – rozciągnął usta w nieszczerym uśmiechu. – Tak – skinął głową zagadnięty. – O to mi chodziło. Podszedł do swoich wybranek. – Lolu, zaprowadź pana do Malinowego Gabinetu – polecił Jaro. – Ja nie idu – oznajmiła nagle ufarbowana na czarno grubaska. – Słucham? – Jaro przyłożył rękę do ucha, jakby się przesłyszał. – Szto? – Nie pojdu. Wied eto żeńszczina. Zapadła cisza. – Co ona mówi? – zaciekawił się ze swego stołka obserwujący wszystko bacznie Schmidt. – Mówi... że on jest kobietą! – wyjąkał Jaro, wskazując na młodzieńca. Ten cofnął się o krok, ale Schmidt był szybszy. Doskoczył i strącił mu z twarzy okulary. Jedną ręką złapał za mały wąsik i zerwał go gwałtownym ruchem. Drugą chwycił ofiarę za gardło. – Mów, coś za jedna i czego tu szukasz! – syknął. – A wy – precz! Prostytutki posłusznie rzuciły się ku schodom. Kilka z nich popatrzyło ciekawie na niedoszłego klienta. Dziewczyna, nawet gdyby chciała odpowiedzieć, nie bardzo miała jak. Ze ściskanego gardła mogła wydobyć jedynie rzężenie. – Czy mogę coś powiedzieć? – zapytał nagle rudy pupil Schmidta. – Ja wiem, kto to jest. Schmidt zwolnił uścisk. Kobieta zatoczyła się, kaszląc i łapiąc oddech. – To Ewa Wiśniewska. No, ta dziennikarka... Od, wie pan, hm... Sinego. To ją Młody miał... – Zaraz, ja też ją znam! – zawołał nagle Jaro. – To ona węszyła w „Słońcu”! Pytała o Jolkę! – chwycił Ewę za ramiona i potrząsnął. – Mów, kurwo, czego tu szukasz! – zamachnął się, ale uderzyć Ewy nie zdążył