Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
– Nie chciałem poznać treści listu, a z waszej odpowiedzi widzę, że nie znajdujecie się chyba nigdy w tym położeniu, żebyście musieli legitymować się przed białymi ! – W tym wypadku legitymuję się strzelbą. Zapamiętajcie to sobie! Udałem, że jestem bardzo strapiony tym jego ostrym wystąpieniem i zamilkłem, niby to strasznie zakłopotany. Mały Sam łypnął okiem, nie ku mnie – to by mnie zdradziło – lecz ku swojej Tony, jak gdyby zgadzał się z nią w najwyższym stopniu, ja zaś odwróciłem się do Marshalla: – Bob opowiedział mi, dokąd i w jakim celu przedsięwzięliście tę podróż. Czy nie odnaleźliście śladu mordercy, który was pozbawił całej fortuny? 46 –Najmniejszego. Zresztą w tym morderstwie było niewątpliwie zamieszanych więcej osób. – Gdzie znajduje się Allan? – W San Francisko, przynajmniej stamtąd wysyłane były wszystkie jego listy. – Well, w takim razie odszukasz go łatwo. Czy wyruszycie dzisiaj dalej, czy tu staniecie obozem? – Ułożyliśmy się, że tu zostaniemy. – W takim razie rozsiodłam mego konia. Podniosłem się, zdjąłem siodło i uzdę z mustanga i dałem mu trochę kukurydzy. Sans-ear zrobił to samo ze swoją klaczą. Unikaliśmy przy tym rozmowy, co zresztą było zbyteczne, gdyż rozumieliśmy się bez słów. Dwaj myśliwi obcujący z sobą przez kilka tygodni, odczytują nawzajem swoje myśli z wyrazu oczu. Do Marshalla nie przemówiłem także poufnie ani jednego słowa. Wśród zdawkowych rozmów upłynęła reszta dnia aż do wieczora. – Rozstawcie straże, sir! – rzekłem do Wiliamsa. – Jesteśmy znużeni i chcemy się wyspać. Wykonał to polecenie, ale dziwnym sposobem nie wyznaczył na podwójne posterunki ani mnie, ani Sama, ani Bernarda. – Śpij pomiędzy nimi, żeby nie mogli rozmawiać z soba potajemnie! – szepnąłem do Marshalla, który spojrzał na mnie ze zdumieniem, ale usłuchał. Konie pokładły się, ponieważ paszy nie było. Podczas gdy inni ułożyli się do snu z głowami wspartymi na siodłach, tworząc obszerne koło, ja ległem z boku, obok mojego mustanga, kładąc głowę na jego brzuchu jak na poduszce – uczyniłem to z ważnego powodu. Samowi wystarczyło jedno skinienie z mej strony, żeby się umieścić pomiędzy agentami, tak że mogli się ze sobą porozumiewać tylko na posterunkach. Gwiazdy powschodziły, lecz może z powodu deszczu wisiała pomiędzy nimi a ziemią taka mgła, że nie świeciły tak jasno, jak to bywało innymi wieczorami. Dwaj kupcy odbywali pierwszą straż, która minęła zupełnie spokojnie. Druga warta przypadała na Wiliamsa i najmłodszego agenta. Gdy przyszła kolej na nich, nie spali jeszcze. Powstali i każdy z nich zaczął patrolować swoje półkole Zapamiętałem sobie dokładnie oba punkty, w których spotykali się regularnie. Jeden z tych punktów znajdował się w pobliżu konia Boba i to wydało mi się okolicznością korzystną, ponieważ należało przypuszczać, że Murzynowi nie dano dobrego preriowego konia, przed którego instynktem trzeba by się mieć na baczności, Nie mogłem dostrzec, czy ci dwaj ludzie rozmawiali z sobą przy każdym spotkaniu, ale odgłos ich kroków pozwalał się domyślać, że stawali na chwilę, aby sobie coś szepnąć. W czasie pobytu na sawannach zaostrzyłem sobie bardzo słuch. Jeśli się tym razem nie myliłem, to mieliśmy tu do czynienia z bardzo szczwanymi ludźmi. Poczołgałem się ostrożnie łukiem do konia. Był to widocznie bardzo cierpliwy i łagodny człapak, gdyż nie zdradził mego zbliżania się ani jednym parsknięciem, żadnym ruchem. Mogłem więc przylgnąć do niego tak szczelnie, że w żaden sposób by mnie nie odkryli. Właśnie nadchodził Wiliams z jednej, a agent z drugiej strony. Zanim się odwrócili, doszły mnie całkiem wyraźnie następujące słowa: – Ja jego, a ty Murzyna! Słowa te powiedział Wiliams. Gdy powrócili, usłyszałem znowu: – Oczywiście, że ich także! Wydało mi się, że na przeciwległym punkcie stycznym agent zapytał Wiliamsa o mnie i o Sama. Gdy się znowu do mnie zbliżyli, usłyszałem słowa: – Pshaw! Jeden mały, a drugi... to będzie przecież we śnie! ,,Małym” był oczywiście Sam, a ,,drugim” – ja. Nie ulegało wątpliwości, że postanowili nas zamordować, chociaż nie wiedziałem, dlaczego. Gdy się znowu przybliżyli, usłyszałem dokładną odpowiedź: – Wszystkich trzech! 47 Być może, iż po drugiej stronie padło pytanie, czy trzej kupcy mają także podzielić nasz los. A więc tych pięciu rzekomych agentów chciało się istotnie do nas zabrać! Było nas pięciu przeciwko pięciu, ale wynik tego przedsięwzięcia mógł się okazać nad wyraz korzystny... dla nich. Tak, byliby nas uśmiercili, nie skaleczywszy się nawet, gdyby nie przyszło mi na myśl ich podsłuchać. Teraz obydwaj rozbójnicy zeszli się znowu. – Ani minuty wcześniej..