Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
– Och. No cóż, w takim razie – rzekł Barron – chyba będę musiał osobiście udać się na dwór. – Skrzywił się. – Nie ma rady. Nikt z naszego Zgromadzenia nie jest tam równie dobrze znany, a ponadto nikogo nie szanują tam tak... Pomruk w tłumie. – Może oprócz Carolinusa – dodał pospiesznie Barron. – W każdym razie znam dworskie układy lepiej niż kto inny. Znam tam ludzi. Ty... – Spojrzał na Jima. – Tak, magu? – odparł uprzejmie Jim, czując, że pora okazać dobre maniery. – Sądzę, że będziesz musiał udać się tam ze mną, aby znaleźć tę Agathę oraz dwóch ludzi, których przedstawiła jako brata i ojca. – Ja? – powiedział Jim. – Nie mogę! Muszę wrócić, żeby uratować Roberta i Carolinusa... – Nie teraz – powiedziała KinetetE. – Zatem ruszamy – rzeki Barron. – Jeśli oczywiście Zgromadzenie zaaprobuje takie postępowanie. Czy wszyscy się zgadzają? – Odwrócił się do audytorium. Jim i KinetetE także to zrobili i Jim ze zdziwieniem zobaczył, że szaty wszystkich obecnych przybrały czerwoną barwę. – Bardzo dobrze. Bardzo dobrze. Jeśli muszę... Chodź, Tim czy też Jim, jak cię tam zwą... – Chwileczkę – powiedział Jim. Barron spojrzał na niego z nieskrywanym zdumieniem. Jim szybko powiedział do KinetetE: – Muszę wrócić do sali tronowej króla sękatych – powiedział. – Jak najszybciej. Ponieważ wygląda na to, że dojdzie tam do walki. Robert i Carolinus potrzebują pomocy. – Nigdy nie... – zaczął Barron, ale tym razem przerwała mu KinetetE. – Nie martw się o to, Jim – powiedziała. – Postaram się, żeby nic cię nie ominęło. Możesz trochę odpocząć. – Dziękuję – odparł Jim. Odwrócił się z powrotem do Barrona w samą porę, by zobaczyć, jak gniewna mina maga zmienia się w wymuszony uśmiech. Zerknął na KinetetE i spostrzegł, że uśmiechała się do maga klasy AAA+ w sposób, który zniechęciłby głodnego tygrysa. – Sądzę, że tak będzie najlepiej, Barronie – powiedziała. – Jestem pewna, że możemy liczyć, iż jak najlepiej wykorzystasz obecność młodego Jima, zwracając uwagę na to, co mówi i myśli. – Ach tak. O... oczywiście – wymamrotał Barron. – Jesteś gotowy, ee... Jim? – Jestem, magu – odrzekł Jim. Błyskawicznie, do czego przyzwyczaił go Carolinus, Jim znalazł się z Barronem w murowanej komnacie z małym kwadratowym oknem wychodzącym na wewnętrzny dziedziniec. Z miejsca, gdzie stal Jim, widać było tylko skrawek błękitnego nieba nad znajdującym się trochę dalej murem. Zapewne to boczna ściana innego budynku, pomyślał Jim. Z niewidocznego podwórka dobiegały krzyki i wiwaty, jakby odbywały się tam jakieś zawody. Komnata niewątpliwie była sypialnią, gdyż znajdowały się w niej tylko dwa twarde i niskie krzesła, stół i łóżko z odsuniętymi zasłonami. Na stole stało kilka butelek wina oraz dwie szklanki, jedna prawie pełna, a druga do polowy opróżniona. Stół znajdował się w odległości wyciągniętej ręki od łóżka. Barron miał gniewną minę. Podszedł do łóżka i złapał za ramię leżącą z brzegu postać, częściowo zakrytą kołdrą. Energicznie potrząsnął śpiącym. – Zbudź się! – warknął. Ponieważ ani potrząsanie, ani polecenie nie dały rezultatu, podniósł głos i potrząsnął jeszcze mocniej. – Edgarze, masz się zbudzić! Natychmiast! Leżący miał twarz do połowy ukrytą w poduszce. Teraz nad połową wąsa i kątem ust ukazało się jedno oko. Otworzyło się szeroko. Spojrzało na Barrona. Spazmatycznym ruchem właściciel oka i wąsa usiadł na łóżku, spoglądając przez opadającą mu na oczy ciemnoblond grzywkę. Oparł się o wezgłowie łóżka, jakby usiłując odsunąć się od Barrona. – Magu! – powiedział ochrypłym głosem. – Magu! Myślałem, że opuściłeś dwór! – Tak zrobiłem. Teraz wróciłem – odparł Barron. – Ta komnata była bawialnią. Dlaczego teraz jest sypialnią? – No, ja... ja... Widzisz, tak jakby... – Nieważne! – uciął Barron. – Widzę tu dwoje drzwi. Które z nich prowadzą do bawialni? Mężczyzna zwany Edgarem wskazał na drzwi znajdujące się bliżej Barrona i Jima. – Wrócimy za trzy minuty. Będziesz ubrany, rozbudzony i gotowy do rozmowy! – rzekł Barron. – Tak, magu – powiedział Edgar, prawie spadając z łóżka i stając nago przed niespodziewanymi gośćmi. Za nim spod kołdry wystawała blond czupryna, której nie zasłaniał już własnym ciałem. – Chodź, Jim – powiedział Barron. Odwrócił się i pomaszerował w kierunku wskazanych przez Edgara drzwi. Jim wszedł za nim do pokoju, w którym stały dwa drewniane krzesła oraz fotele z miękkimi oparciami i poręczami. Barron zajął jeden fotel i wskazał Jimowi drugi. Usiedli. W tej komnacie również było okno, przez które dolatywały wybuchy radości. Jim usiłował sobie wyobrazić, co tam się działo. Taki dziedziniec nie nadawał się do gier zespołowych. Najwyżej do tenisa. – Magu – zapytał. – Jak on się nazywa? Ten, którego właśnie obudziłeś w sąsiedniej komnacie? – Edgar – odparł machinalnie Barron. – Edgar de Wiggin. Strasznie się guzdrze. – Dopiero usiedliśmy, magu – przypomniał mu Jim. – Na pewno jeszcze nie minęły trzy minuty. – Może nie. – Barron założył nogę na nogę i zaczął bębnić palcami po kolanie. – To śliski jegomość. Trzeba mocno trzymać go w cuglach. Jednak bywa użyteczny... O, już jest! Edgar de Wiggin właśnie stanął w drzwiach sypialni. – Wyglądasz obrzydliwie – rzekł zimno Barron, spoglądając na niego. – Zasznuruj spodnie. – Och, racz mi wybaczyć, magu. Zawiązując pospiesznie wciągnięte spodnie, Edgar podszedł do gości, zawahał się, a potem usiadł na jednym z twardych krzeseł. – Rad jestem, że cię widzę, magu – powiedział. Jego trójkątna twarz pod grzywą burych włosów uśmiechała się szeroko, ale oczy spoglądały podejrzliwie i nieszczerze. Jim pomyślał, że takiemu człowiekowi nie chciałby powierzyć większej sumy pieniędzy. – Nie marnuj mojego czasu, Edgarze – powiedział Barron. – Czy znasz lady Agathę Falon? – Hm, nie przyjaźnimy się – odrzekł Edgar, nadal się uśmiechając. – Ona spędza tyle czasu z Jego Wysokością i innymi wpływowymi ludźmi. Oczywiście jestem szlachcicem i dworzaninem, ale ona jest zbyt zajęta znacznie możniejszymi ode mnie. Nie chciałbym... – Nieważne, co chciałbyś – uciął Barron. – Chcemy się czegoś o niej dowiedzieć. Czy przebywa tu cały czas? – Och, prawie nie opuszcza dworu – odparł Edgar. – Chyba że jedzie do Londynu, na przykład na bal u hiszpańskiego ambasadora lub inne przyjęcie. Jeśli chcecie, mogę jej zanieść wiadomość. – Nie chcę – powiedział Barron. – Jak już mówiłem, potrzebuję tylko informacji. Kogo ma przy sobie? Nie mówię o sługach, ale o pomniejszych dżentelmenach, którzy dotrzymują jej towarzystwa. – Cóż, wielu stara się o jej laski – powiedział Edgar. Uśmiech w końcu znikł z jego twarzy, która mimo to sprawiała wrażenie skrytej i nieszczerej. – Z pewnością nie chodzi o takich możnych jak earl Cumberland na przykład? – Nie, nie – zaprzeczył Barron. – Powiedziałem pomniejszych, prawda? Ponadto chyba już stwierdziłeś, że ona interesuje się tylko Jego Wysokością. – Och tak, magu