They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Odpowiedział: „Nic". — A co miałem zobaczyć? — sierdził się Dagnarus. — Prze- cież ten pokój był pusty, na litość bogów! Silwyth ukrył przed księciem uśmiech, przykładając oko do dziurki. — Wasza Królewska Mość pojmuje nasz kłopot — rzekł Naj- wyższy Mag bezradnym tonem. — Nie pojmuję — odparł bez ogródek król. — Książę Dagna- rus poddał się próbom, a jeśli nie zdał ich tak, jak jego poprzednicy, zdał je stosownie do własnej natury. Pozostał wiemy sobie i możli- we, że w oczach bogów to najlepsze, co możemy osiągnąć w życiu. Ale — dodał — decyzję pozostawiam radzie. — Twój ojciec wychodzi — poinformował Silwyth. Dagnarus wstał, przeciągnął się. — Ja także muszę iść. Nie ma już chyba wątpliwości, jak rada zagłosuje. Mam pilne sprawy. Zostań tutaj i daj mi znać, na którą godzinę wyznaczą Transfigurację. — Tak jest, Wasza Wysokość. — Silwyth powrócił na swoje miejsce przy dziurce, lecz odwrócił się jeszcze na chwilę i zatrzy- mał wychodzącego księcia. — Przepraszam, Wasza Wysokość, ale zapomniałem ci powiedzieć, że otrzymałem dziś od Tarczy odpo- wiedź w sprawie twojej propozycji. — Tak? I co? — Tarcza z radością oferuje ci swoje pełne poparcie i pomoc. Co więcej, ma w gotowości pięciotysięczną armię, gotową przekro- czyć granicę, gdy tylko dasz hasło. — Znakomicie! — Dagnarus zatarł ręce. — Tarcza wyraził jednak zaniepokojenie co do patroli granicz- nych, Wasza Wysokość. — To ogromna granica, Silwyth — rzekł Dagnarus. — Niektó- re miejsca miesiącami nie są pilnowane, zwłaszcza kiedy patrole zostają wysłane na manewry do innej części królestwa. Dostarczę Tarczy informacji o miejscu na granicy, gdzie elfia armia bezpiecz- nie prześliźnie się na drugą stronę. — Tak jest, Wasza Wysokość. — Powinieneś się ćwiczyć w mówieniu do mnie „Wasza Kró- lewska Mość" — rzekł Dagnarus, mrugając porozumiewawczo. — Odpukaj w nie malowane drewno, Wasza Wysokość! — zganił go Silwyth. — Nie wolno kusić losu. — Ba! — zaśmiał się cicho Dagnarus. — Mówisz jak ork! Ale po wyjściu księcia Silwyth z poważną miną potarł palcami o siedzisko drewnianego taboretu. Przebrany w szaty maga, otulony ciężką peleryną, z twarzą ukry- tą pod kapturem, Dagnarus wrócił do Świątyni, ale nie do swojej celi. Będzie musiał tam być, gdy Lordowie Dominiów przyjdą mu oznajmić, że spełniło się jego najgorętsze życzenie. Lecz to miało nastąpić dopiero za jakiś czas. Debata potrwa jeszcze kilka godzin. Pod jednym względem Helmos był podobny do przyrodniego brata — nie poddawał się bez walki. Podążając okrężną drogą, Dagnarus dotarł do zapomnianych grobowców, a stamtąd do komnaty z ołtarzem poświęconym Próż- ni. Miała to być jego ostatnia wizyta. Nadeszła pora, aby wysłać Vrykyla w świat z poleceniami od jego pana. Dagnarus był niezmiernie rad z Vrykyla. Książę przeprowa- dził z Shakurem kilka sprawdzianów. Yrykyl zdał je wszystkie, bez wahania spełniał rozkazy księcia. Jego siła była imponująca — trzy razy taka, jak u zwykłego śmiertelnika. Nie był zbyt sympatycz- nym kompanem — Dagnarus czuł się nieswojo, patrząc w martwe oczy Vrykyla — lecz Dagnarus mógł mieć każde przyjemne towa- rzystwo, o jakim zamarzył. Teraz potrzebował jedynie lojalnego i budzącego strach wojownika. Otworzywszy drzwi, książę wszedł do komnaty. Rzucił okiem na kamienną płytę, gdzie Vrykyl zwykle leżał, i wstrząśnięty zoba- czył, że Vrykyla nie ma. — Wasza Wysokość — rozległ się głos. Dagnarus kątem oka zauważył stojącego za nim mężczyznę. Książę obrócił się z ręką na rękojeści noża, z ostrzem na wpół wyciągniętym z pochwy. — Wasza Wysokość mnie nie poznaje? — powiedział mężczy- zna. — To ja, Shakur. Dagnarus zagapił się na niego. Wsunął nóż na miejsce, za pas. — Nie poznałbym cię — rzekł książę. -— Z pewnością nie je- steś tym Shakurem, którego znalazłem w celi śmierci. Mężczyzna był wysoki — wyższy od Shakura — i bardziej pro- porcjonalnie zbudowany. Twarz była podobna, choć brakło okropnej szramy, i przystojniejsza. Jego uśmiech był niemal ujmujący. Oczy pozostały martwe, nie było w nich ciepła, śmiechu, smutku. Zajrzeć w te oczy znaczyło zajrzeć w Próżnię. Ale na pierwszy rzut oka wię- kszość ludzi nie zauważyłaby tego. Mężczyzna był dobrze ubrany, miał wytworny strój albo coś, co wyglądało jak wytworny strój. — To złudzenie — powiedział Vrykyl. — Mogę być, kimkol- wiek zechcę. Może w tej postaci spodobam się Waszej Wysokości. Sylwetka Vrykyla zaczęła się rozpływać, drżeć, po czym ufor- mowała się na nowo. Przed Dagnarusem stała, uśmiechając się lu- bieżnie, prostytutka, z którą prawdziwy Shakur spędził ostatnie go- dziny życia. Prostytutka znikła w mgnieniu oka. Vrykyl przybrał swą nor- malną postać, okrytą czarną zbroją. — Doskonale — pochwalił zachwycony Dagnarus. — To wspa- niale odpowiada moim potrzebom. — Moim także — dorzucił z gardłowym pomrukiem Vrykyl. Zza pasa wyciągnął Krwawy Nóż, sporządzony z własnej kości. — Wkrótce będę potrzebował pożywienia. Mogę przybrać postać każ- dej osoby, jaką znałem, pod warunkiem, że potrafię ją sobie wy- obrazić