Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Tam jest parę kotów, jeden ma barwy stajni Libartowo, czarno-białe, w kratkę. To znaczy kot nie jest w kratkę, kot jest w plamki, konie są w kratkę... To jest, tego, nie konie, tylko dżokeje... — No, w konie w kratkę to już nie uwierzę na pewno! — zakomunikowała Lucyna. — Otóż właśnie niesłusznie! — odparłam z triumfem. — Są w kratkę! W dzień derbów konie miały zady wyszczotkowane w szachownicę. A dwa nawet w gwiazdki! I jak wyglądasz? — Boże, ratuj, konie w kratkę, kot w kwiatki, a tygrys zeżarł Capustę — powiedziała ze zgrozą Teresa. — Czy ja jestem w domu obłąkanych? Czy wy nie możecie rozmawiać normalnie? Konie w kratkę nie wiadomo dlaczego nagle przekonały Lucynę. Przestała przeczyć oczywistym faktom. Uświadomiła sobie zapewne, że tygrys jest to zwierzę duże i ogólnie uważane za niebezpieczne i nawet oswojony i tresowany może się czasem zachować niestosownie. Zaś obecność tygrysa w cyrku w ogóle nie jest niczym szczególnym. Przypomniało jej się też coś innego. — No dobrze, niech wam będzie — zgodziła się wspaniałomyślnie. — Może być, że nasza klątwa traci na sile i zwyczajne sposoby przestają już działać. Aż tygrysa było potrzeba, żebyśmy się jednak nie zdołali wzbogacić. W każdym razie tygrys to jest coś więcej niż kogut... — Otóż może być, że nawet i to nie! — podchwycił gwałtownie Michał. — Coś zostało, mówiłem! Znaleźliśmy u niego w kieszeni! Wszyscy przypomnieli sobie nagle, że była o tym mowa. Spadek przepadł, ale pozostała po nim ostatnia wieść. Wieść, którą zawierał mały świstek papieru, ocalały z tygrysiej paszczęki. Rodzina oderwała się od zwierzyny, Michał uroczyście wyjął z kalendarzyka wydartą z notesu kartkę i rozłożył ją na stole. 173 — Bolek mówił, że to było właśnie to — oznajmił z przejęciem, popukując w nią palcem. — Karol się załamał i powiedział nam, że Capusta zamierzał kogoś po to przysłać. Kogoś zaufanego i ten ktoś miał według tego trafić. Więc to musi być dość proste, jest nadzieja, że my też trafimy. Proszę państwa, myślmy! Mimo energicznych starań wszystkich obecnych kartka nie została poszarpana na strzępy. Obejrzeliśmy ją, najpierw wszyscy razem, stukając się głowami, potem każdy oddzielnie, a potem popatrzyliśmy na siebie... Na kartce narysowana była mapka. Bardzo prymitywna mapka, na której można było rozpoznać drogę przechodzącą przez mostek, kawałek jakby rzeczki i drzewo. Przy mostku narysowany był mały krzyżyk, od drzewa poprowadzona przerywana linia, która nagle skręcała pod kątem prostym. Na końcu linii znajdowały się trzy małe kółeczka, z których jedno zostało zamazane na czarno. Ponadto obrazek zaopatrzony był w cyfry: na początku drogi widniała cyfra 4, przy mostku 3, a przy przerywanej linii 67.1 to było wszystko. — Naprawdę musieliście go wpędzać do tej klatki z tygrysem? — spytała z rozgoryczeniem Lucyna. Teresa rozzłościła się na nowo. — Po wszystkim, co przez was przeżyłam, macie teraz zgadnąć, co to znaczy! — zażądała. — Ruszcie tymi czerepami! Zacznijcie myśleć! — Kiedyś z takiej mapki odgadliśmy Tończę — poparła ją żywo ciocia Jadzia. — Może i tym razem... ? — Kiedy nie ma już więcej posiadłości po przodkach — powiedziała moja mamusia bardzo zmartwiona. — Zwracam wam uwagę, że tamto z Tończą to był uczciwy kawałek sztabów-ki — wtrącił zimno Marek. — A to jest nie wiadomo co. Twórczość dowolna. — Ale myśleć możemy! — zawołał z ogniem Michał. — Nie ma przepisu, że myśleć wolno tylko nad sztabówkami! Proszę państwa, zastanówmy się! Gdzie to może być? — Rzeczka płynie, droga przechodzi przez mostek, przy drodze stoi kapliczka — powiedziałam nagle w natchnieniu. — Musi tam rosnąć duże drzewo. Sześćdziesiąt siedem kroków od drzewa trzeba skręcić i są tam trzy jednakowe rzeczy. W tej zamazanej leży skarb. Przez chwilę wszyscy gapili się na mnie jak wół na malowane wrota. — Po prostu cudownie — powiedziała sarkastycznie Lucyna. — To już zaraz jedziemy do tej zamazanej rzeczy? Natychmiast cała rodzina zaczęła mówić jednocześnie. Wśród nieopisanego rejwachu, w którym nikt nikogo nie był w stanie przekrzyczeć, zginęła ze stołu kartka. Nie przerywając kłótni i wzajemnych inwektyw, zaczęliśmy już łazić na czworakach po całym pokoju, kiedy okazało się, że studiuje ją siedzący w kącie ojciec. Przez całe życie ojciec miał osobliwe nabożeństwo do wszelkich map i uwielbiał posługiwać się nimi niezależnie od potrzeb. 174 — Ja nie rozumiem, po co on tak poszedł, tędy i tędy... Pod kątem prostym — powiedział z niezadowoleniem, niechętnie zwracając cenny dokument. — Przecież na przełaj byłoby bliżej. Kłótnia zgasła równie nagle, jak wybuchła, nawet moja mamusia ucięła w zarodku wymyślanie ojcu za podstępne zagarnięcie świętego papierka. Ojciec miał rację, droga do skarbu rzeczywiście została narysowana dziwnie. Jeżeli Capusta poszedł pod kątem prostym, a nie na przełaj, widocznie miał jakąś przeszkodę. Odgadnięcie rodzaju przeszkody stanowiłoby niewątpliwy postęp... Przypuszczenia padły rozmaite. Przeszkodą mógł być mokry rów, bagno, ogrodzenie, gęsty, suchy lasek, względnie kłąb jeżyn. Lucyna twierdziła, że pasło się tam akurat stado krów, których nieboszczyk Capusta zwyczajnie się bał. Osobiście byłam zdania, że raczej rosły pokrzywy. Niemniej przeszkoda musiała istnieć i Michał bardzo się ożywił. — No, widzicie państwo sami, ile już wiemy! — wykrzyknął. — Jeszcze trochę, jeszcze trochę... — Posprzątaj lepiej, synku, te śmieci z tapczanu, bo zaraz ktoś na nich usiądzie i będziemy mieli więcej do szukania — poradziła zjadliwie Lucyna. — Śmieci! — prychnął z oburzeniem Michał, ale zaczął zgarniać na kupę rozsypany po tapczanie majątek. Moja mamusia dała mu poszewkę na Jasiek, saszetkę Capusty uznawszy za niegodną zaszczytu. — No, myślcie dalej! — popędziła niecierpliwie ciocia Jadzia. — Stanęliśmy na tym, że musiał omijać przeszkodę... — Może byście się najpierw zastanowili, w jakim to mogło być terenie — przerwał Marek. — Jak to w jakim, w pustym oczywiście! — odparła bardzo rozsądnie moja mamusia. — Nie chował przecież tak, żeby go ludzie widzieli! — A ty jak uważasz? — zainteresowała się Lucyna