They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Wstała, ubrała się i zjadła śniadanie. Czuła się całkiem dobrze, tylko trochę się bała, nic poza tym. Prawdopodobnie niedługo znów wszystko się zacznie, pomyślała w duchu. Trudno, nic na to nie poradzę. Usiadła apatycznie na krześle. Niebawem wyjdę na dwór, postanowiła, ale jeszcze nie teraz. Nie próbowała myśleć o niczym szczególnym i nie próbowała nie myśleć w ogóle. I jedno, i drugie było zbyt męczące. Pozwoliła myślom dryfować wedle woli. Kancelaria adwokacka Alderman, Scudamore & Witney. Segregatory z dokumentami. Na segregatorach białe nalepki. Nieruchmość zmarłego sir Jaspera Ffoulkesa. Pułkownik Etchingham Williams. Coś w rodzaju rekwizytów scenicznych. Twarz Petera Sherstona, na jej widok skwapliwie unosząca się znad biurka. Jakże bardzo Peter jest podobny do swojej matki, pomyślała wtedy. No nie, niezupełnie, Peter ma oczy Charlesa Sherstona. Ma to jego szybkie, ukradkowe, uciekające w bok spojrzenie. Gdybym była Rodneyem, nie ufałabym mu zbytnio. Zabawne, że tak właśnie pomyślała! Po śmierci Leslie Charles Sherston zupełnie się załamał. Zapił się na śmierć w rekordowym tempie. Dwójkę dzieci uratowali krewni. Trzecie dziecko, dziewczynka, umarło w sześć miesięcy po urodzeniu. John, starszy chłopiec, ruszył w świat i wylądował gdzieś w Birmie. Joan przypomniała sobie Leslie i te jej ręcznie malowane lniane zasłony. Jeśli John jest do niej podobny i jeśli pragnął, tak jak ona, zobaczyć rośliny, które prędko rosną, to na pewno jest teraz bardzo szczęśliwy. Słyszała, że radzi sobie bardzo dobrze. Peter Sherston przyszedł do Rodneya i poprosił o pracę w kancelarii. — Moja matka powiedziała mi kiedyś, że jest pewna, iż pan mi pomoże, proszę pana — powiedział. Przystojny, bezpośredni, uśmiechnięty, zawsze pełen entuzjazmu, zawsze przymilny. Zdaniem Joan bardziej udany od brata. Rodney się ucieszył. Możliwe, że była to dla niego swoista rekompensata za utratę Tony’ego, który wolał wyjechać za morze. Całkiem możliwe, że z biegiem czasu Rodney zacząłby traktować Petera niemal jak syna. Chłopiec często bywał u nich w domu i wobec Joan zawsze zachowywał się szarmancko. Był sympatyczny, swobodny w obejściu, a przy tym wcale nie był obłudny, jak kiedyś jego ojciec. A potem, któregoś dnia, Rodney wrócił do domu wyraźnie przybity, niemal chory. Kiedy zagadnęła, co się stało, odparł niecierpliwie, że nic się nie stało, w ogóle nic. Ale jakiś tydzień później powiedział, że Peter odchodzi z kancelarii, że zdecydował się na pracę w zakładach lotniczych. — Och, Rodneyu, a ty byłeś dla niego taki dobry. No i oboje tak bardzo go lubiliśmy! — Dał się lubić, przyznaję. A poza tym to interesujący młody człowiek. — Więc o co chodzi? Jakieś kłopoty? Był leniwy? — Och, nie, Peter ma głowę do rachunków i tego rodzaju rzeczy. — Jak jego ojciec? — Tak, jak jego ojciec. Lecz dzisiaj młodych ludzi pociągają nowe odkiycia, latanie, no i cała ta reszta. Ale ona już nie słuchała. Jej własne słowa naprowadziły ją na pewien trop. Peter Sherston odchodził całkiem nagle. — Rodneyu, nie stało się nic złego, prawda? — Złego? Co chcesz przez to powiedzieć? — Chcę powiedzieć… cóż, chyba nie poszedł w ślady ojca? Usta ma takie jak Leslie, lecz ma też to zabawne, ukradkowe spojrzenie, takie, jakie miał Charles Sherston. Och, Rodneyu, to prawda, tak? Powiedz, czy coś zrobił? — Faktycznie, mieliśmy trochę kłopotów — powiedział powoli Rodney. — Coś z rachunkami? Wziął pieniądze? — Wolałbym o tym nie mówić, Joan. To nic ważnego. — Nieuczciwy jak ojciec! Czyż to nie dziwna dziedziczność? — Bardzo dziwna. Nigdy nie wiadomo, co dziecko odziedziczy po rodzicach. — Sądzisz, że równie dobrze ma to po Leslie? Rzeczywiście, Leslie nie była jakąś wyjątkowo solidną osobą, prawda? — Moim zdaniem była bardzo solidna — odparł oschle. — Zawsze wywiązywała się ze swoich obowiązków, i to dobrze. — Biedne stworzenie. — Przestań się nad nią rozczulać — rzucił poirytowany. — To mnie drażni. — Ależ, Rodneyu, to nieładnie z twojej strony. Ona naprawdę minia smutne życie. — Wcale tak nie uważam. — A potem ta śmierć… — Wolałbym, żebyś o tym nie mówiła. Odwrócił się. Ludzie boją się raka, pomyślała. Wzdragają się na sam dźwięk tego słowa. Zastępują je, czym się da — złośliwy nowotwór, poważna operacja, nieuleczalna choroba, wewnętrzna choroba. Nawet Rodney nie lubi o nim wspominać. To zrozumiałe; ostatecznie nigdy nic nie wiadomo — podobno umiera na niego co dwunasty człowiek. No i wygląda na to, że całkiem często atakuje zupełnie zdrowych ludzi. Ludzi, którym nigdy nic nie dolegało. Usłyszała tę wiadomość od napotkanej na Market Square pani Lambert. — Moja droga, słyszała pani? Biedna pani Sherston! — A co jej się stało? — Nie żyje! — zawołała z werwą. Po czym zniżyła głos: — Coś w środku… Coś, czego nie dało się operować… Słyszałam, że potwornie cierpiała, choć na dzielności jej nigdy nie zbywało. Pracowała prawie do samego końca, a potem to już naprawdę trzymali ją tylko na morfinie. Żona mojego bratanka widziała ją jakieś sześć tygodni temu. Wyglądała okropnie i była chuda jak szczapa, ale w głowie miała jedno: śmiech i te swoje żarty. Tak sobie myślę, że ludziom trudno uwierzyć we własną chorobę. No cóż, miała smutne życie, biedaczka. Powiedziałabym, że Bóg się nad nią zlitował… Popędziła do domu, żeby jak najprędzej podzielić się tą niesamowitą wiadomością z Rodneyem, a Rodney przytaknął spokojnie. O wszystkim już wiedział. Był wykonawcą jej ostatniej woli, stąd też rodzina natychmiast się z nim skontaktowała. Leslie Sherston niewiele po sobie zostawiła, a to, co stanowiło skromny spadek, miało być podzielone między jej dzieci. Ale całe miasteczko ekscytowało się czym innym, mianowicie sprowadzeniem ciała Leslie Sherston do Crayminster. Zgodnie z jej życzeniem: „Ponieważ tam byłam szczęśliwa…” Tak więc Leslie Adeline Sherston została pochowana na cmentarzu przy kościele St Mary w Crayminster. Dziwne życzenie, myśleli niektórzy, wspominając fakt, że to właśnie w Crayminster skazano jej męża za sprzeniewierzenie cudzych pieniędzy