Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Pójść na uniwersytet. Nie dopuszczę do tego związku. - Twoja ukochana Dimple już się wpakowała. Twierdzi, że kocha tego zepsutego, niebezpiecznego Chińczyka. I co mam na to poradzić? To nie mnie widziało całe Kuala Lumpur, jak całowałam się z nim w parku - zakończyła szyderczo mama. - Zabronię jej - zapowiedział tata. - Wyjdzie za niego po moim trupie. - Za późno. - Jak to, za późno? - spytał zmieszany. - Poszli na całość - odparła zgryźliwie. - Co? - A tak! Może więc porozmawiajmy o jej przyszłości jak dorośli. Tata usiadł ciężko na kanapie. - Pożałuje tego - wyszeptał, pokonany, mięknąc w ramionach. Na myśl, że jakiś mężczyzna zepsuł mu córkę, bezwładnie opuścił głowę i cicho załkał. - Te japońskie potwory! Najpierw zabrali mi Mohini, a teraz ją! Mama westchnęła teatralnie. - Nie zachowuj się tak, jakby nasza córka nie żyła. Mogła trafić znacznie gorzej. A poza tym to jest tylko pół-Japończyk. - Nie, chciwa kobieto, nie mogła trafić gorzej! On was obie zeżre żywcem, wydali, a ja będę musiał na to patrzeć! W głosie taty usłyszałam tyle udręki, że miałam ochotę wbiec do pokoju i go pocieszyć. Zapewnić, że do niczego nie doszło. Że jego córka jest nietknięta. Wystarczyło powiedzieć jedno zdanie: "Tatusiu, nie poszliśmy na całość". Nie było na to za późno. Ale wówczas straciłabym Lukea. A Lukea pragnęłam ponad wszystko w świecie. Tata mylił się co do niego. Nie wątpiłam, że z czasem przekona się, iż był w błędzie. Tak więc Lukę przyszedł do nas na kolację. Mamie przyniósł wielką, obwiązaną wstążką bombonierę z importu. Widok grubego pudła z czekoladkami i aksamitnej, ręcznie wiązanej kokardy zmiękczył jej pazerne serce. Posadziła go u szczytu stołu, naprzeciwko taty. Nigdy jeszcze nie widziałam matki równie ożywionej i towarzyskiej jak owego wieczoru. Nie przypuszczałam, że potrafi aż tak błyszczeć. Idealnie wcieliła się w rolę pani domu. Nic nie dało się zarzucić jej daniom, oprawie, poddawanym z uśmiechem tematom rozmowy, skromnej, lecz eleganckiej sukni i całkowitemu panowaniu nad sytuacją. Lukę był wprawdzie czarujący i uprzejmy, ale mama z pewnością nie wywarła na nim wrażenia. W głębi ducha cieszyłam się, że jest ponad jej podchody. Obserwował ją niczym aktorkę występującą w głównej roli w sztuce wystawionej dla jego rozrywki. Jego śmiałe oczy nie pominęły niczego. Tata siedział sztywno i milczał. W okularach na nosie wyglądał bezradnie i żałośnie. - Śliczne kwiaty - szepnął do mnie Lukę, który pochwycił mój wzrok w chwili, gdy zaczęłam się niepokoić, że dla kogoś tak wyrafinowanego jak on jesteśmy zbyt prości. Spąsowiałam, szczęśliwa, że dostrzegł moje dzieło, lecz widząc karcące spojrzenie matki, skromnie spuściłam oczy. Miałam do odegrania rolę. Rolę nieśmiałej narzeczonej. - A więc, jakie są pańskie zamiary względem naszej córki? - spytała mama Lukea, kiedy Bella wniosła deser. Gdzie nauczyła się przyrządzać taki mus cytrynowy? Wszyscy zamarli. Tylko tata odłożył łyżeczkę i pochylił się do przodu. Ręka Lukea zastygła w powietrzu. - Wyłącznie uczciwe i przyzwoite - odparł. Mama uśmiechnęła się. - Oczywiście, ani przez chwilę nie wątpiłam w pańskie dobre intencje, jednakże warto wiedzieć, czym kierują się konkurenci do ręki córki. W końcu jest bardzo młoda i taka nie winna. Zamilcz, modliłam się. I zamilkła. Lukeowi pociemniały oczy. - Otóż to. To właśnie jej niewinność mnie podbiła - rzekł tak cicho, że musiałam wytężyć słuch. - Przepyszny - po chwalił cytrynowy mus i dodał, że mama musi dać przepis jego kucharce. Uśmiechnęła się, pochlebiona. Po wyjściu Lukea znów po żarła się z tatą. Zarzuciła mu, że siedział jak kretyn. - Deska do prasowania byłaby rozmowniejsza - zadrwiła z niego. Tata zaś oskarżył ją, że liże Lukeowi buty. - Uważaj - powiedział. - Bo na jego butach są resztki ludzkich flaków. Mama posłała mu jadowite spojrzenie i otwarła bombonierkę. Na jej twarzy w miejsce złości pojawiła się zachłanność. W jednej chwili zapomniała o tacie i jego cierpieniu. On zaś rozjuszony, doskoczył do niej z twarzą wykrzywioną gniewem i wytrącił jej pudełko. Czekoladki pofrunęły w górę, a mamę otoczył rój pozłotek. - Ty zdziro! - syknął. - Nie widzisz, co robisz? Sprzedajesz córkę za pudełko czekoladek! Zaskoczonej mamie zaczęła drgać twarz, lecz po chwili za niosła się serdecznym, urągliwym, pełnym wyższości śmiechem. Tata w bezsilnej wściekłości rąbnął pięścią w ścianę i z krwawiącą dłonią i złośliwym rechotem żony w uszach wypadł z domu. Mama, po której jego gniew i obelgi spłynęły jak woda, nawet nie spojrzała na dołek w gipsowej ścianie. Rozkoszowała się myślą o bogatym zięciu, jednym z najbogatszych ludzi w Malezji. Pomogłam jej pozbierać czekoladki. Otarła je z kurzu i po trochu zjadła, zaczynając od nadziewanej kremem truskawkowym. Pojechałam z Lukiem do babci. Bardzo przypadli sobie do gustu. Ulżyło mi, że go polubiła. Z tatą był istny koszmar. Ani myślał zmięknąć. "Pożałujesz tego, Dimple" - ostrzegł mnie zasmucony podczas rozmowy w cztery oczy. Nie mogły go przekonać żadne moje starania i perswazje. Babcia pocieszyła mnie, że będzie lepiej, kiedy pojawią się dzieci. Tupot małych stopek wszystko zmieni. Grała z Lukiem w chińskie szachy. Domyślałam się, że oszukuje - za dobrze wiem, jak gra - lecz robiła to sprytnie i mój miły chyba się nie zorientował. Wygrała niemal wszystkie partie. Ale Lukę umiał przegrywać. Wypytał z troską o jej zdrowie, cierpliwie wysłuchał, co jej dolega, i obiecał załatwić wizyty u najlepszych lekarzy specjalistów w mieście. Najwyraźniej ją polubił. Którejś soboty zabrał mnie i Bellę na zakupy. Matka odprowadziła nas błyszczącymi oczami. Lukę nienawidzi zakupów, dlatego wręczył mnie i siostrze po pięćset ringgitów i umówił się z nami za godzinę w kawiarni na dole. - Kup sobie sukienkę - powiedział, dotykając mojego nosa, puścił oko, wyszedł z centrum i wsiadł do chłodnego samochodu. Kupiłam białą, dosyć krótką, ale Bella zapewniła mnie, że wygląda świetnie. W komplecie był żakiecik w stylu Chanel. W innym sklepie nabyłam jasnobrązowe pantofle