Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Jeżeliby spytać uczestników wyprawy, u dokuczało im najbardziej podczas forsowania tego lodowca, Opowiedzieliby: deszcz. Dokuczliwa, wilgotna mżawka, raz po 63 raz przechodząca w ulewę. Przesłaniała widoczność, przenikała przez płótno namiotu, unieruchamiała na.długie godziny zziębniętych, głodnych, przemoczonych ludzi. Przymusowe posfoje, spędzone w śpiworach, bezczynnie, ńa wyczekiwaniu, gorsze były od najcięższej pracy. Zwłaszcza przy twardych metodach Nansena. — Nie pracujemy, możemy obejść się bez jedzenia — postanowił, zmniejszając w takich chwilach racje żywnościowe do ostateczności. -— Skąpiec! — skarżył się rozżalony Lapończyk Balto. -— Nigdy -bym nie wziął udziału w tej wariackiej wyprawie, gdy-"' bym wiedział, że będę głodować. — A czy w domu zawsze jadałeś do syta? — spytał go surowo Sverdrup, chcąc położyć kres tym biadaniom. On rozumiał, dlaczego'Nansen oszczędza i czemu nie wyjawia tego towarzyszom. Na polarnych obszarach zawsze można niespodziewanie stanąć wobec widma głodu. Nie darmo mały Fridtjof w Storę Frohen godzinami rozczytywał się w opisach podróży i pamiętnikach wędrowców polarnych. Najbardziej utkwiły mu w pamięci tragiczne dzieje wyprawy Johna Franklina. Ni*e zapomniał nigdy, że uczestnicy tej ekspedycji zapłacili życiem za brak doświadczenia i lekko-' myślność swego dowódcy. Na początku XIX stulecia Admiralicja Angielska poleciła zbadać i opisać północne wybrzeża amerykańskie na olbrzymich przestrzeniach ciągnących się od ujścia Rzeki Miedzianej do przylądka Tornagain młodemu zdolnemu marynarzowi, który buntował się przeciw chwiejności i lękliwości swego dowódcy podczas poprzedniej polarnej wyprawy. — Już ja tym starym wygom pokażę, co potrafią młodzi. Niech nam tylko ustąpią miejsca. Niech grzeją się przy kominkach. My będziemy teraz odkrywać nowe lądy i morza — powtarzał wojowniczo buńczuczny Franklin pełen energii i wia-j ry w powodzenie swej ekspedycji. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się znakomicie ob~] myślone, przewidziane i przygotowane. 64 opatrzeniem wyprawy w żywność, broń i amunicję miały i jąć faktorie angielskie, od lat pracujące na północnych ii zezach amerykańskich. One także, wykorzystując znajo-ć miejscowych stosunków, miały wynaleźć najlepszych wodników, Indian, którzy ułatwiliby podróżnym ciężką (togę po nie zbadanych dotychczas terenach. Opracowany przy u ku plan wydawał się znakomity. Przyszłość wykazała jed-Wik, że popełniono zasadnicze błędy — a błędy w przygotowa-i polarnych ekspedycji są nieraz niemożliwe do naprawienia. W owym czasie w Anglii niewiele wiedziano, co dzieje się | odległych, nowo odkrytych krańcach Północnej Ameryki. ¦¦ zdawano sobie sprawy, że jechali tam przeważnie awantur-ii •>', szukający niezwykłych przygód, nieuczciwi handlarze abieni nadzieją łatwego zysku i różne męty społeczne, ra-i.ice się ucieczką z kraju przed więzieniem. Za bezwartościowe świecidła łatwo było wyłudzić od Indian cenne skóry polar-jych zwierząt. Ale bardziej jeszcze opłacał się handel wódką. I Inegiem czasu łatwowierny, dobroduszny Indianin deprawował się szybko i gotów był wszystko zrobić za „wodę ognistą", której mu nie szczędzili biali „przyjaciele". Kozsiane tu i ówdzie na tysiącach kilometrów wybrzeży ame- i \ kańskich faktorie prowadziły wśród tubylców politykę bez- piawia, wyzysku i grabieży. Prowadziły ją bezkarnie. Ale nie koniec na tym. Placówki te zwalczały się nawzajem, prowa- ¦ ze sobą konkurencyjną, bezkompromisową walkę. Nie obierano tu w środkach, żelazne prawo siły było jedynym ¦wiązującym prawem. Oto w jakie warunki dostali się, pełni ipału i ufności, łatwowierni angielscy podróżnicy pod wodzą I i.mklina. . ,•¦'.¦. Po krótkim postoju na placówce handlowej Towarzystwa Za-u Hudsońskiej w Fort York, położonej nad Zatoką Hudsoń-i. nieopatrzny Franklin zgodził się wyruszyć w dalszą dro-<: /. pustymi rękami. Obiecano mu dostarczyć wszystko — nie ino prawie nic, zapewniając gorąco, że żywność, broń i amu-ji; dostarczy im następna faktoria, placówka Towarzystwa Inocno-Zachodniego, w której mieli zatrzymać się podróż- ¦ ieuczciwi pracownicy Fort York, lekceważąc otrzymane 65 z kraju polecenie, niewiele robili sobie z naukowej wyprawy,' której zadań nie rozumieli. Kto wie, czy nie upatrywali w podróżnych jakichś ukrytych kupców? A może chcieli wypłatać złośliwego figla konkurencyjnej faktorii, przerzucając na nią cały ciężar zaopatrzenia? Kraj był tak daleko. Kto to sprawdzi ¦ i kiedy?... Nie znając wilczych praw, regulujących miejscowe stosunki, nie podejrzewając złych zamiarów, Franklin uwierzył we wszystkie zapewnienia. Nie zdawał sobie sprawy, jak straszny popełnia błąd. Błąd nie do naprawienia. Zbyt pewien siebie nie zażądał nawet od urzędników faktorii zaopatrzenia wyprawy w tytoń i wódkę, które pomogłyby mu do pozyskania względów zdeprawowanych przewodników — Indian. Wyprawa ruszyła w daleką, nieznaną, niebezpieczną podróż źle zaopatrzona. W następnej faktorii, Fort Providence, nad Wielkim Jeziorem Niewolników, powtórzyła się ta sama historia. —¦ Skoro w Fort York nic nie dano tym przybłędom, to po cóż my mamy pozbawiać się naszych zapasów----uradzili mię- \ dzy sobą pracownicy i w myśl tego postanowili działać. — Wśród okolicznych plemion panowały choroby. Indianie wybrali, wszystkie towary. Składy nasze świecą pustkami, mu-i simy oszczędzać zapasów... Dostarczymy wam później żywności przez Indian ¦—¦ oświadczyli wykrętnie. Zamiast cofnąć się z drogi, jak nakazywał zdrowy rozsądek doświadczonego polarnika, Franklin uznał, że „jakoś to bę-i dzie", i uspokojony obietnicami zarządził dalszy marsz. Przewodnikiem podróżników zgodził się zostać, nie bez długich targów, wódz jednego z okolicznych plemion indiańskich, Wielka Noga. Jego to wojownicy mieli towarzyszyć białym w ciężkiej przeprawie z biegiem Rzeki Miedzianej do wybrze-j ży Północnego Oceanu Lodowatego. Wielka Noga był bardzo chciwy. Przebywając wiele wśród białych awanturników, nauczył się pić „wodę ognistą". Ucieszony obietnicą bogatych darów, jakie miał otrzymać z faktorii na zlecenie Franklina, chęt-; nie oddał czółna i ludzi do dyspozycji wyprawy. I znów w dalszą podróż ruszono bez zapasów żywności, ol cująe sobie chwilowo uzupełnić braki polowaniem. Amunicj dostał Franklin niewiele. Pracownicy faktorii nie zawahali wyprawić swych braci na pewną śmierć, byle tylko nie naru-izyć zapasów. Od początku podróż zapowiadała się niepomyślnie. Indianie nie chcieli polować według starych obyczajów, łapiąc reny na lasso, żądali broni palnej, biali zaś musieli oszczędzać amunicji. Zaczęły się swary. Widząc, jak skromne, a nawet ubogie, jest zaopatrzenie ekspedycji, w7ódz Indian, zawiedziony w swych nadziejach, odmówił dalszej pomocy