Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Oparł ją o wnętrze wieloryba i podjął wędrówkę. Gdy wspinał się w kierunku osi rotacji, podłoże raptownie podniosło się ku górze. W pewnym momencie stromizna zrobiła się niemal pionowa i musiał wbić palce w warstwę chrzestną. W miarę jak zbliżał się ku osi, malała siła dośrodkowa, ale zaczynał się chwiać pod wpływem efektu Coriolisa. Zatrzymał się, żeby złapać oddech, i obejrzał pokonaną przez siebie stromiznę. Narządy przytwierdzone do pozornej podłogi oraz ściany komory skojarzyły mu się z silnikami o skomplikowanej zasadzie działania. Nad głową Reesa znajdował się przełyk, oblepiony tuż za oczami wieloryba, jak zdołał zauważyć, ogromną, gąbczastą masą. Czyżby włókna łączące oczy z gąbczastą tkanką były nerwami optycznymi? Być może poskręcana bryła stanowiła mózg zwierzęcia. Jeśli tak, stosunek jego masy do reszty ciała wypadał nie gorzej niż u człowieka. Czy wieloryb był inteligentny? Takie przypuszczenie wydawało się absurdalne, lecz Rees przypomniał sobie pieśń Kościejów. Wieloryb musiał posiadać skomplikowany ośrodek zmysłów, aby zareagować na tego rodzaju przynętę. Rees znalazł się tuż pod częścią łączącą przełyk z przodem. Potrójne oczy wieloryba wisiały nad nim jak ogromne lampy, spokojnie penetrując kosmos. Miał wrażenie, iż przywarł do wewnętrznej części potężnej maski. Po chwili przednia część zwierzęcia zafalowała i omal nie stracił równowagi. Mocniej chwycił się warstwy chrzestnej i spojrzał w górę. Środek uległ rozszczepieniu, utworzył wylot, prowadzący wprost do wielkiej gardzieli. Rees wyjrzał przez szczelinę. Z nieostrego obrazu wyłoniło się stado upiornie białych, płaskich jak talerze stworzeń, które wirowały w powietrzu przed wielorybem. Owe stworzenia miały metr szerokości, a niektóre, zapewne młode, były o wiele mniejsze. Ich krawędzie zawijały się ku górze, na pewno ze względów aerodynamicznych, a górną powierzchnię dysków przecinały fioletowe żyłki. Na widok wieloryba płaskie stworzenia rozpierzchły się w popłochu. Troje wielorybich oczu z precyzją dokonywało pomiarów triangulacyjnych. Po chwili żywe krążki zderzyły się z wielkim, płaskim przodem wieloryba. Warstwa chrzestna dudniła jak bęben. Rees odruchowo się cofnął. Skazane na pożarcie talerzowe istoty słabo się obracały, w końcu jednak wpadały do środka i znikały w nieprzezroczystym przełyku, o czym świadczyło ciągłe wybrzuszanie się wielkiej rury. Rees wyobrażał sobie, jak te wciąż żywe organizmy muszą się miotać między ściankami przełyku, skoro dotychczas swobodnie oddychały powietrzem. Po kilku minutach pierwsze wybrzuszenie dotarło do początkowego odcinka półprzeźroczystych wnętrzności. Zniszczone talerze pojawiły się w jelitach, gdzie panowała względna cisza. Niektóre jeszcze słabo się obracały. Ich wędrówka dobiegała końca w zbiornikach z gazami i płynami trawiennymi, gdzie ulegały rozpuszczeniu. Wieloryb torował sobie drogę wśród ławicy talerzy przez mniej więcej trzydzieści minut. Potem Rees kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Kiedy się odwrócił i wytężył wzrok, zobaczył, że po niebie przelatuje ze świstem coś czerwonego. Wkrótce dostrzegł mnóstwo plamek. Przypominały pociski, w szaleńczym pędzie lądowały na talerzach, a gdy podrywały się do lotu, zostawiały za sobą krew i resztki mięsa. Jedna z plamek zaatakowała twarz Reesa. Krzyknął i natychmiast się cofnął. Niewiele brakowało, żeby stracił punkt oparcia, zachował jednak równowagę i przyjrzał się agresywnemu zwierzęciu. Zatrzymało się zaledwie kilka metrów dalej. Czerwony, pozbawiony kończyn tułów miał około dwóch metrów długości i okrągłe wole z przodu, szersze od zasięgu ramion Reesa. Wokół otworu gębowego znajdowały się paciorkowate oczy, a długie zęby agresora wyglądały jak czubki igieł skierowane do środka. Po chwili stworzenie zamknęło usta, napinając cielsko na szczątkowej strukturze kostnej. Białe, błyszczące zęby głośno zazgrzytały. Rees wyobraził sobie, że ten niebiański wilk, gapiąc się na niego, oblizuje wargi. Wkrótce jednak wieloryb przygwoździł zwierzę groźnym spojrzeniem i po chwili wilk dołączył do swoich towarzyszy, żeby zadowolić się łatwiejszą zdobyczą w postaci mięsa podobnych do talerzy istot. Wieloryb zaspokoił głód i opuściwszy ławicę talerzy, wzbił się w czyste powietrze. Rees obejrzał się za siebie i zobaczył, że niebiańskie wilki wciąż ucztują. Niebiańskie wilki występowały w bajkach dla dzieci; nigdy dotąd Rees nie natknął się na te stworzenia. Podobnie jak inne, niezliczone gatunki flory i fauny Mgławicy, talerze i wilki bez wątpienia unikały siedzib ludzkich. Kto wie, może jest pierwszym człowiekiem, który je zobaczył? Czy gwiezdny obłok zginie, zanim ludziom uda się zbadać wszystkie cuda, jakie miał do zaoferowania osobliwy wszechświat? Rees poczuł ogromne przygnębienie i przycisnął twarz do wewnętrznej ściany wieloryba. Zwierzę zapuszczało się w sam środek Mgławicy. Robiło się coraz ciemniej. Rees obudził się. Śniło mu się, że spada. Nadal był przytulony do wieloryba i ściskał fałdy warstwy chrzestnej. Ostrożnie rozprostował palce i zaczął masować zesztywniałe stawy. Co go obudziło? Badawczo lustrował przepaściste wnętrze wieloryba. Cielsko zwierzęcia wciąż omiatały smugi gwiezdnej poświaty, które przypominały światło latarek, ale... bez wątpienia działo się to wolniej. Czyżby wieloryb odpoczywał? Rees odwrócił się, by wyjrzeć na zewnątrz, i ogarnęło go zdumienie. Z odległości kilkunastu metrów spoglądało na niego troje oczu drugiego wieloryba. Zwierzę przyciskało przednią część do Jego” wieloryba. Pyski obu potężnych zwierząt poruszały się w taki sposób, jakby prowadziły ze sobą rozmowę. Po chwili drugi wieloryb oderwał się i machając ogonami, zniknął w oddali. Reesowi zaparło dech w piersiach. Za odlatującym zwierzęciem pojawiło się następne, a potem jeszcze dwa kolejne. Cała przestrzeń nad Reesem i w dole zapełniła się stadem wielorybów, które sunęły przez Mgławicę. Ta szkółka musiała zajmować wiele kilometrów sześciennych przestrzeni. Najbardziej oddalone wieloryby przypominały małe latarenki, iluminowane światłem gwiazd. Jak ogromna, bladoróżowa rzeka zwierzęta szybowały w kierunku Rdzenia. Za plecami Reesa dał się słyszeć zgrzyt, jak gdyby pracowała tam wielka maszyna. Mężczyzna obrócił się i zobaczył, że spojenie łączące korpus z częścią ogonową zwierzęcia zaczyna się obracać; ogromne kości i mięśnie ciągnęły masę wirującego cielska. Wkrótce wieloryb zatoczył szeroki łuk, pomagając sobie ruchami ogonów. Po raz kolejny zwiększeniu uległo tempo rotacji, przez co szkółka wielorybów wyglądała jak kalejdoskop trzepoczących ogonów. W końcu zwierzę zajęło miejsce w szyku wędrowników. Przez wiele godzin ławica sunęła w narastającej ciemności. Gwiazdy w tych otchłaniach wydawały się starsze i przyćmione