They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Nie było trudno się tego domyśleć. Te lądowniki Jadthu są jak latające bunkry: błyskawicznie się pojawiają, lądują, i czekają, aż będzie można wracać. Nic poza pancerzem, silnikami, dwoma ciężkimi wieżyczkami laserowymi, oraz samopowtarzalnym działem Arakyd Caltrop-5. Są wystarczająco szybkie w linii prostej, ale ich zwrotność pozostawia wiele do życzenia. Praktycznie nie da się zrobić uniku, lecąc lądownikiem Jadthu. „Halleck” miał ich dwadzieścia. Aż dwadzieścia. W strefie lądowania będzie gorąco. Bardzo gorąco. Myśliwce były od osłony orbitalnej, a naszym zadaniem była osłona pod orbitalna i atmosferyczna. System Ventran jest położony na Pętli Gevarno i jest jednym z wielu, z których hiperprzestrzenne szlaki łączą się z Al’har. Haruun Kal jest jedyną zdatną do zamieszkania planetą systemu Al’har. Haruun Kal należy teraz do Separatystów. Generał Windu – ten Mistrz Jedi Mace Windu, Generał Wielkiej Armii Republiki i Starszy Członek Rady Jedi – osobiście przybył na Haruun Kal. Sam, potajemnie, poszukując zaginionej Jedi, z którą najprawdopodobniej stało się coś złego. Dlaczego Generał poleciał osobiście? Nie wiedzieliśmy. Dlaczego poleciał sam? Nie pytaliśmy. Nie obchodziło nas to. To nie był nasz interes. Jedyne co wiedzieliśmy, to to, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, nie będziemy mieć nic do roboty. Posiedzielibyśmy na naszej stacji w systemie Ventran tydzień bądź dwa, a potem wrócilibyśmy na przegrupowanie. Coś jednak poszło nie tak. Mieliśmy wydostać Generała Windu z planety. Ukrywali się w pasie księżycowym. Czekali na nas. Cały system był jedną, wielką pułapką. Musiały tam czekać tygodniami, nieaktywne, poprzyczepiane do dryfujących asteroid. Niewykrywalne. Czekały, aż statki Republiki wkroczą na orbitę. „Halleck” właśnie to zrobił. Ukrywając się za wijącym się, błyszczącym pasem, były tak niewidoczne, że sam nie mogłem ich dostrzec dopóki Porucznik Dziewięć-Zero nie wymamrotał: - Nieprzyjaciele nadciągają. Kursem przechwytującym. Ale nie ku nam! Lecą ku „Halleckowi”! - Ile ich jest, nawigacja? – spytał Porucznik Jeden-Cztery. - Obliczam. Nie... przepraszam, sir. Wiarygodne dane w obecnej chwili są nieosiągalne. Sensory cały czas wykrywają nowe jednostki. - Ile jest wykazanych dotychczas? Co to za pojazdy? - Przyspieszenie i sylwetki wskazują na myśliwce. Myśliwce-droidy, sir. Automatyczne systemy broni, kierowane przez skomplikowane mózgi droidów. Prawdopodobnie Geonosjańskie; na razie są za daleko by móc to stwierdzić z całą pewnością. Naliczyłem ich sześćdziesiąt cztery. - Sześćdziesiąt cztery! - I liczba ciągle rośnie. Dziewięćdziesiąt jeden. Jeden-zero-pięć. Jeden-dwa-osiem, sir. Sto dwadzieścia osiem droidów; potężna liczba skrzących się iskierek nadciągała ku nam. Szybsze, lepiej manewrujące i lepiej uzbrojone niż cokolwiek w naszej małej, liczącej dwanaście statków flocie, mózgi droidów pilotujących myśliwce, miały refleks równy prędkości światła. A teraz „Halleck” leżał dokładnie na ich kursie. - Sterburtowe działo gotowe, sir. - zameldowałem gotowość. - Rufowe również, sir. – odezwał się Osiem-Trzy. - Słyszeliście, wieżyczki? Wlatujemy w sferę walki. Powtarzam: wlatujemy w sferę walki. - Otrzymaliśmy sygnał z „Hallecka”, sir! – oznajmił Dziewięć-Zero. - Wzywam wszystkie statki do powrotu. „Halleck” jest atakowany. Porucznik Cztery-Jeden zawrócił nasz okręt i ruszył nim ku „Halleckowi”. Krążownik był otoczony przez rój małych, morderczych myśliwców, ciężko go ostrzeliwujących. Sam okręt także zaczynał odpowiadać im ogniem. Skalibrowałem odpowiednio działo, nastawiając je na małe obiekty. Wiedziałem, że Osiem-Trzy zrobił dokładnie to samo. - Strzelać bez rozkazu, wieżyczki. Myśliwce były wciąż za daleko, bym mógł zacząć oddawać skuteczne strzały. Ścisnąłem mocniej drążki celownicze. Nawet poprzez opancerzone rękawice poczułem drżenie działa, gdy cztery łuki niebieskiej energii połączyły się z jego przodu, a potem błysnęły daleko w próżnię. Pociągnąłem spusty w dół. Koncentrując się na unikaniu turbolaserowych strzałów „Hallecka”, myśliwiec-droid może po prostu nadziać się na jeden z moich strzałów przez przypadek. Nigdy nie wiadomo. Szyk zaczął się rozpadać, gdy droidy zrobiły unik. Nasze własne myśliwce – cała szóstka – rozdzieliły się na pary i przyłączyły do bitwy. Lecieliśmy ku „Halleckowi” tak szybko, jak nam na to pozwalały nasze zewnętrzne silniki. Nasza kanonierka nie była przeznaczona do walki z myśliwcami. To nas nie zatrzymywało. To nas nie spowalniało. Ale i tak się tam nie dostaliśmy. Oni przybyli znikąd. Zauważyłem nowych przeciwników, gdy nasz okręt zatrząsł się pod wpływem strzałów z ich działek. Jeden z myśliwców przeleciał nagle jakieś trzydzieści metrów od mojej wieżyczki. Wziąłem go na cel starannie mierząc i wystrzeliłem. Laserowa błyskawica trafiła w kadłub wrogiego obiektu, który na moich oczach rozpadł się na kawałki w efektownej eksplozji. Nie miałem jednak czasu, by rozkoszować się tym widokiem, gdyż inne myśliwce już nas otaczały. Musiało być ich co najmniej pół skrzydła – trzydzieści dwie jednostki. Były wszędzie. Cztery-Jeden wprawiał co rusz kanonierkę w ruch wirowy: z mojego działka wyglądało to tak, jakby cały wszechświat wirował wokół nas. Wszystko, co mogłem zrobić, to pilnować, bym przypadkiem nie zestrzelił któregoś z naszych. Zielony ogień lał się strumieniami z mojego działa, zaliczając przynajmniej pięć trafień, w tym dwóch zabijających, ale wrogów wciąż przybywało. Widziałem, jak jeden z ciężej uszkodzonych lądowników eksplodował: jego części, niczym granaty odłamkowe posypały się we wszystkie strony, trafiając również dwa myśliwce, które akurat przelatywały w pobliżu