Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
„Bo nic, powiadam, nawet życie nie znajduje końca. Rozstrzelany brat Aleksandry, moi bracia, jeden spalony, drugi rozerwany, żyją nadal. Aczkolwiek gdzieś tam albo nigdzie pogrzebani, tkwią mimo to w nas. nie chcą przestać być obecni w naszym życiu...” Następnie, nie zapowiadając skoku w czasie, donosi już tylko o rzeczach pomyślnych: „Któż ośmieliłby się żywić nadzieję, że te skażone wody znów będą obfitowały w ryby i przy niezmiennie łagodnej temperaturze zapraszały do kąpieli? Wówczas, gdy Erna Brakup leżała na marach, nie było co myśleć o wznowieniu działalności uzdrowiskowej. Bałtyk wydawał się martwy na zawsze. Również ja przewidywałem w owym czasie tylko ponurą przyszłość, w związku z czym moja kochana Aleksandra dostatecznie często wykpiwała moją skłonność do dopatrywania się w najsolidniejszych nawet murach posępnych wróżb: »Kto wciąż tylko kracze, będzie żył długo i przekona się, że krakanie było niesłuszne...” To typowe dla Reschkego, że skrócił odstęp między retrospekcją a teraźniejszością, skoro tylko uzmysłowił sobie złożone w pobliżu Brzeźna oświadczyny. Zaraz po zapisku: „Po południu, kiedyśmy szli zanieczyszczoną plażą, oświadczyłem się Aleksandrze” — czuje się „już od siedmiu lat” szczęśliwie żonaty. „Czas nie przyniósł naszej miłości uszczerbku. Aczkolwiek rzadziej, wciąż jeszcze obejmujemy się jak za pierwszym razem... Kiedy moimi oświadczynami sprowokowałem jej spontaniczne »tak«, Aleksandra chyba przeczuwała, że czeka nas oboje szczęśliwe starzenie się, że będziemy otaczać się wzajemną opieką, nieodzowną wskutek nieszczęśliwego wypadku i jego następstw...”; żeby od razu zbełtać osad zaołowionych wspomnień: „Przy tym niemal do samego wesela byliśmy mocno zdeprymowani. Myśl o wspólnym końcu nasuwała się niejako sama przez się, bo powodów nie brakowało. Męczyliśmy się z niegodnym honorowym przewodnictwem. Do tego pogoda. Przypominam sobie: ani rusz nie chciała nadejść wiosna. Potem zaczęły się nieprzyjemności z samochodem, to plugastwo złośliwych podejrzeń. Nic dziwnego, że pewnego dnia, nie, wkrótce po moich oświadczynach, rzuciliśmy cały ten gips, Bóg świadkiem, że nie bez słowa. Ach, ta ulga i pustka potem. Żadnej już perspektywy. Byliśmy bez idei...” W dwóch miejscach dziennikowych zapisków różne plany czasowe, bliski i daleki, korespondują ze sobą, Reschke swobodnie obchodzi się z oświetleniem na werandzie Erny Brakup: „Jeszcze przed chwilą, kiedy rzuciłem okiem na modlących się nieustannie, potem znów żałośnie po katolicku śpiewających żałobników, ważne były dla mnie trzy spodeczki pełne różowych cukierków do ssania, a drugorzędne pozostawało zabarwione, wyblakłe za sprawą oszklenia werandy światło; kiedy dzisiaj usiłuję uprzytomnić sobie tę scenę, mam w oczach głównie żółto-zielone szybki, które przenosiły stół i siedzących przy nim ludzi do akwarium. Nieme pozostają ich modlitwy i śpiewy. W zanurzeniu obchodziło się żałobę. Wszyscy oni byli użalającymi się członkami podwodnego towarzystwa, obecnymi i zarazem odległymi...” W innym miejscu wiele, „zbyt wiele zachłannych łabędzi w płytkim ukropie Bałtyku” zamienia mu się po latach dystansu w jednego jedynego żarłocznego łabędzia, „który próbował wówczas swoją żebraniną zagęgać moje oświadczyny, Jak to dobrze, że Aleksandra pamięta dzisiaj nie łabędzia, tylko moje, przyznaję, staroświecko sztywne słowa: »Czy będziemy, najdroższa, również wobec prawa mężem i żoną?« A ja pamiętam jej odpowiedź: »Taktaktak!«“ Po załatwieniu wszystkich formalności 30 maja odbył się ślub. Ale w połowie maja nasza para musiała jeszcze raz honorowo uczestniczyć w posiedzeniu rady nadzorczej. Pani Johanna Dettlaff i Marian Marczak zdawali sprawę ze spotkania wszystkich zarządzających z obejmujących obecnie całą zachodnią i pomocną Polskę Towarzystw Cmentarnych. Zewsząd donoszono, widząc w tym sukces, o zawieraniu długoterminowych umów dzierżawnych. Zanosiło się na to, że liczba Cmentarzy Pojednania zaokrągli się niebawem do setki, odpowiednio rosły obroty. Na spotkaniu nieuniknione okazało się założenie centrali w Warszawie. Marczak zapewniał, że prócz Gdańska brano pod uwagę Kraków i Poznań, ale po burzliwej dyskusji palmę pierwszeństwa otrzymała Warszawa. — To już taka polska tradycja, którą my jako Niemcy musimy respektować — powiedziała pani Dettlaff. Radca konsystorialny Karau i ksiądz Bieroński nazwali powołanie centrali „robieniem wody z mózgu” i „biurokratycznym absurdem”. Obaj, jeden wzburzony, drugi ostrym tonem, poprosili o zwolnienie i niezwłoczne obsadzenie ich miejsc w radzie nowymi ludźmi. Abstrahując od tych przyjętych z ubolewaniem rezygnacji, „ekspansywne szerzenie idei pojednania” spotkało się z aplauzem, zwłaszcza że program „Wieczór życia na rodzinnej ziemi” z uruchamianiem domów seniora, wtórnymi pochówkami w ramach „Akcji Przenosiny” i projektem „Bungagolf” wszędzie znajdował naśladowców