They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Jack Ryan wciąż siedział w Gabinecie Owalnym, usiłując załatwić sprawy nie cierpiące zwłoki. - Arnie? - Tak, Jack? - Powiedz Siłom Powietrznym, żeby podesłali kolejnego Gulfstreama do Warszawy na wypadek, gdyby Scott musiał chyłkiem polecieć do Moskwy. - Niezła myśl. - Van Damm wyszedł do telefonu. - Coś jeszcze, Ellen? - spytał swoją sekretarkę Ryan. - Chcesz jednego? - Tak. - Cholera - westchnął Ryan, puszczając pierwszy dymek. Powinien już otrzymać wiadomość z Moskwy. A może Siergiej czeka do rana, żeby pokazać to prezydentowi Gruszawojowi? Postąpiłby tak? W Waszyngtonie informacja zaklasyfikowana jako "Najwyższej rangi państwowej" dotarłaby do prezydenta w ciągu dwudziestu minut, ale co kraj, to obyczaj, a on nie znał sposobu postępowania Rosjan. Był jednak bardziej niż pewien, że odezwą się, zanim wysiądzie z samolotu w Warszawie... Zdusił papierosa i sięgnął do biurka po odświeżacz oddechu, by zlikwidować kwaśny zapach z ust. Potem wyszedł z gabinetu. Ze względów architektonicznych Zachodnie Skrzydło i Biały Dom nie były połączone wewnętrznymi korytarzami. Po sześciu minutach znalazł się w części mieszkalnej, gdzie pakowano jego bagaż. Cathy usiłowała nadzorować wszystko pod czujnym okiem agentów Tajnej Służby, którzy wszędzie wypatrywali bomby. Ale paranoja była wpisana w ich zawód. Ryan podszedł do żony. - Musisz porozmawiać z Andreą. - O czym? - Mówi, że ma kłopoty żołądkowe. - Aha. - Cathy cierpiała na nudności będąc w ciąży z Sally, ale to było dawno. - Wiesz, że niewiele można na to poradzić. - Grunt to postęp w medycynie - skomentował Jack. - Jednak pewnie podtrzymają ją kobiece rady. - Jasne - uśmiechnęła się Cathy - babska solidarność. Zatem ty będziesz trzymał z Patem? Jack odwzajemnił uśmiech. - No pewnie, może nauczy mnie lepiej strzelać z pistoletu. - Świetnie - odparła kwaśno Cathy. - Którą suknię wkładasz na uroczysty obiad? - prezydent zmienił temat. - Tę jasnoniebieską. - Dobry wybór - powiedział Jack, biorąc ją za rękę. Pojawiły się dzieci, zapędzone na piętro sypialne przez opiekunów, z wyjątkiem Kyle'a, którego przyniosła jedna z jego Lwic. Rozstania z dziećmi nigdy nie były łatwe, choć powinni już do tego przywyknąć. Wreszcie Jack wziął żonę za rękę i poprowadził w stronę windy. Zjechali na parter i przeszli na lądowisko, gdzie czekał już VH-3 z pułkownikiem Malloyem za sterami. Marines jak zwykle zasalutowali. Prezydent i Pierwsza Dama weszli do środka i przypięli się do wygodnych foteli pod czujnym okiem podoficera, który następnie poszedł złożyć meldunek pilotowi. Cathy lubiła latać śmigłowcem bardziej od męża, a zdarzało się to czasem dwa razy dziennie. Jack przestał się już bać, lecz zdecydowanie wolał prowadzić samochód, czego nie było mu wolno robić od miesięcy. Sikorsky uniósł się łagodnie, obrócił w powietrzu i skierował do Andrews. Lot trwał około dziesięciu minut. Potem wylądowali przy schodkach VC-25A, wojskowej wersji Boeinga 747. Kamery czekały na stanowiskach. - Kochanie, odwróć się i pomachaj - powiedział Jack do Cathy, gdy znaleźli się na szczycie schodków. - Tworzymy wieczorne wiadomości. - Znowu? - jęknęła Cathy. Potem uśmiechnęła się i pomachała, lecz nie w stronę ludzi, a kamer. Po spełnieniu obowiązku zniknęli we wnętrzu samolotu, przechodząc do przedziału prezydenckiego. Tam znów przypięli się pasami do foteli, pod okiem podoficera Sił Powietrznych, który następnie przekazał pilotowi, że wszystko jest w porządku. Pilot uruchomił silniki i rozpoczął kołowanie na koniec pasa startowego Zero-Jeden Prawy. Wszystko potem przebiegło normalnie, włącznie z komunikatem pilota, po którym nastąpił start wielkiego Boeinga i wspinanie się na pułap dwunastu tysięcy metrów. Z tyłu, jak sądził Ryan, było równie wygodnie, ponieważ najgorsze siedzenie w tym samolocie było wygodniejsze od fotela pierwszej klasy w maszynie dowolnej linii lotniczej na świecie. Wszystko razem wyglądało na poważne marnowanie pieniędzy podatników, ale też żaden podatnik nie uskarżał się zbyt głośno. To, na co czekał, stało się nad wybrzeżem Maine. - Panie prezydencie? - spytał kobiecy głos. - Tak, pani sierżant? - Rozmowa do pana na STO. Gdzie życzy pan sobie odebrać? Ryan wstał. - Na górze. Sierżant skinęła głową i pokazała mu drogę. - Tędy, sir. - Kto dzwoni? - Dyrektor Foley. Ryan uznał, że to ma sens. - Niech przyjdzie też sekretarz Adler