Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Śmierć przychodziła do ludzi pod różnymi postaciami. Jedni nie mogli wytrzymać wyniszczającego reżimu obozowego. Inni padali ofianą przesłuchań, w Gestapo, gdzie oprócz bicia stosowano bardziej wyszukane sposoby wymuszania zeznań. Jeszcze innych rozstrzeliwano. A pod koniec 1942 r. pojawiło się w obozie mysłowickim słowo: tyfus. U niektórych więźniów wystąpiły 1 symptomy wzbudzające podejrzenie tej choroby. Nie wiem dokładnie, ale prawdopodobnie dlatego niemieckie władze więzienne zezwoliły na przysyłanie więźniom jednokilowych paczek żywnościowych. My, więźniowie, tłumaczyliśmy sobie jednak inaczej to „ustępstwo" na rzecz łagodniejszego kursu w obozie, co objawiło się również w innych zarządzeniach. Sądziliśmy, że wszystko to wiąże się z załamywaniem się frontu niemieckiego pod Stalingradem. ,,Im gorzej dla Niemiec na froncie, tym lepiej dla nas w obozie" — mawialiśmy. Na ogół prawda ta znajdowała potwierdzenie także później — w obozie oświęcimskim., gdzie w miarę klęsk hitlerowskich poprawiały się nieco warunki i na-stawał trochę łagodniejszy rygor obozowy. * , Dopuszczenie paczek żywnościowych nie zlikwidowało głodu. Powszechnie zaczęła panować . biegunka, a my nadal byliśmy głodni. Jednego, czego tu mieliśmy nad miarę, to czasu. Więzień nazwiskiem Krupa, człowiek o złotych rękach, który wykonywał wszystko, czegokolwiek się jęły, rysował ołówkiem na papierze podobizny współwięźniów. Ja zaś komponowałem wiersze. Raz były to pisane z wisielczym humorem fraszki, innym razem rymy pełne smutku. W takich mniej więcej okolicznościach zastały nas w mysłowickim. łagrze święta Bożego Narodzenia 1942 r. Dręczyła nas 186 zmora bezsilności. Czas mijał, osiadał w sercach, apatią i rezygnacją. Czas się nie kończy \ i wojna także, dni i miesiące mijają w lagrze. Wrzesień październik, ' listopad, grudzień — w koronach z cierni męczą się ludzie. Przeszedł Mikołaj, . święty dobrodziej, lecz nie rozjaśnił, nie rozpogodził. , . Ża to na święta jak kromka chleba gwiazdka odpięta sfrunęła z nieba. Dzieciątko z niebios przyszło do celi pomiędzy więźniów dobroć podzielić. Z tą dobrocią jednak nie było tak dobrze. Obozowe życie wyzwalało w ludziach przede wszystkim egoizm. Właściciele paczek nie zdradzali wielkiej ochoty do dzielenia się ich zawartością ze współwięźniami; czasem tylko jakiś nowicjusz, który nie wiedział jeszcze, co to długotrwały głód, odstępował sąsiadowi część tego, co otrzymał z domu. Za to dobrami ducha byliśmy skłonni dzielić się jak najsizczodrzej. Składaliśmy sobie sor-.deczne życzenia powrotu do domu, doczekania wolności, zdrowia i pomyślności, całowaliśmy się i wspominaliśmy swoich bliskich. Najwięcej jednak serca poświęciliśmy chyba kolędom. Śpiewaliśmy je w jakimś hipnotycznym zapamiętaniu, zapominając nawet o głodzie, w cichym szlochu zamykając swoją bezsilność, swoją nędzę. Pamiętam, że nawet niemiecki strażnik otworzył wówczas celę i stojąc na korytarzu słuchał. Wtedy, u schyłku 1942 r., marzyliśmy o pokoju, nie wiedząc, 187 t że do końca wojny jeszcze bardzo daleko, a tymczasem wkraczaliśmy w dni nabrzmiałe nieszczęściem, które nie tylko wisiało nad nami, ale było wśród nas. W najbliższym już czasie epidemia tyfusu rozszalała się z taką siłą, że, nic nie było w stanie jej opanować. Diabeł z mysłowickiego lagru Ów diabeł z mysłowickiego lagru to kalfaktor Sowa, stary kryminalista, który już w latach międzywojennych był więziony, podczas okupacji zaś pełnił w Ersatz-Polizeigefangis Myslowitz funkcję nie tylko kalfaktora, ale i „dołmeczera", czyli tłumacza przy przesłuchaniach przez tutejsze Gestapo. Zarówno określenie „kalfaktor", jak i „dolmeczer" (zniekształcony niemiecki rzeczownik Dolmetscher) wymagają tu dodatkowych wyjaśnień. Według słownika wyrazów obcych kalefaktor — to ubogi uczeń w dawnych szkołach klasztornych, który w zamian za utrzymanie palił w piecach, sprzątał i karał cieleśnie winowajców, natomiast obowiązki kalfaktora w mysłowiekim lagrze przypominały w zasadzie funkcje „sztubowego", a także „kapo" z innych obozów koncentracyjnych. „Dolmeczer" zaś był w mysłowiekim obozie karno-śłedczym nie tyle tłumaczem, ile raczej tym, kto biciem wymuszał na przesłuchiwanych więźniach odpowiednie zeznania