They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Jej mąż chodzi po okolicy i szuka małego Allana. - W dziewiętnastym stuleciu nie może zginąć dziecko - odezwał się nagle dziadek Bradshaw z niezwykłą stanowczością. - Masz słuszność, dziadku, poza tym mamy już wiek dwudziesty. Allan wróci niebawem. Będzie się bawił wesoło wśród nas wszystkich. Jak się panie nazywacie? Burnley? Starr? No, to znacie Murrayów? Ach? Siostrzenica? Ach! To "ach" pani Julii Hollinger było wymowne. Wyjęła srebrną zastawę stołową i gorliwie krzątała się koło dostojnych gości. Emilka i Ilza jadły kolację z wielkim apetytem, dziadek Bradshaw przyglądał im się z odcieniem podejrzliwości. - Gdzie jest mój synek... dziś jest mokro i zimno... gdzie mój synek maleńki?... - rozległ się w przyległym pokoju głos kobiecy, tchnący taką rozpaczą, że Emilkę dreszcz przeszył. - Wróci, Klaro, znajdą go - rzekła pani Hollinger łagodnie. - Nie, nie wróci już nigdy. Umarł, umarł. Zabiło go to zimno wtorkowe. O Boże, zmiłuj się! Taki był słodki chłopczyk! Tyle razy mówiłam mu, żeby się nie odzywał, dopóki nie jest pytany, a teraz już się nie odezwie do mnie nigdy, nigdy w życiu! Nie pozwoliłam mu trzymać pieska w domu, a tak tego pragnął! Teraz niczego mu już nie potrzeba, tylko grobu i trumienki! - Nie mogę tego słuchać, Ilzo - szepnęła Emilka. - Nie mogę. Wolę wyjść, mimo wichru i burzy; to mnie doprowadzi do szaleństwa. Pani Hollinger wróciła do pokoju i uśmiechnęła się łagodnie. - Tak będzie jęczeć, biedaczka, przez całą noc, ale panie nie będziecie jej słyszeć. Zaprowadzę panie do ich pokoiku pod dachem, dobrze? Ilza pociągnęła Emilkę za rękaw i poszły za panią Hollinger, unikając wzroku dziadka Bradshawa. Kiedy drzwi się zamknęły za poczciwą, ale wielce rozmowną panią Hollinger, odetchnęły. Wielkie łoże pod oknem wyglądało zapraszająco. Ilza, cała drżąca, wsunęła się co rychlej pod kołdrę. Emilka poszła za jej przykładem powoli. Ilza, przemęczona, usnęła niezwłocznie, ale Emilka nie mogła oka zmrużyć. Leżała i rozmyślała o nieszczęsnym dziecku i o zrozpaczonej matce. Modliła się gorąco, ażeby Bóg zesłał pociechę tym ludziom, pod których dachem odpoczywała. Usiłowała przebić wzrokiem ciemności za oknem. - O, Boże, daj, niech oni go odnajdą, o Boże, zbaw tych ludzi, zwróć im syna - błagała żarliwie Emilka z tym większą rozpaczą, im trudniejszą do spełnienia wydawała jej się ta modlitwa. W końcu przemęczona tą moralną torturą i całym dniem pieszej wędrówki, usnęła ciężkim, niespokojnym snem. 14 Kobieta,~ która dała klapsa królowi Emilka obudziła si nazajutrz w małym pokoiku pod dachem i wiedziała, że we śnie szukała i znałazła zaginionego chłopczyka, ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie go znalazła. Ilza spała jeszcze w głębi łóżka, złote jej loki rozsypały się na poduszce. Emilka usiłowała zebrać myśli i przypomnieć sobie szczegóły swego snu. Rozejrzała się dokoła... i doszła do wniosku, że śni nadal. Przy małym stoliczku, pokrytym białym, koronkowym obrusem, siedziała kobieta, otyła, niemłoda. Na swych rzadkich, siwiejących włosach nosiła czepek, jaki w Szkocji nosiły wdowy na początku tego stulecia. Suknię miała na sobie czerwoną, na niej - śnieżnej białości fartuch, a minę - królowej. Twarz jej była dziwnie kredowa i pomarszczona, ale Emilka z właściwą jej bystrością dostrzegła natychmiast żywość i energię, bijącą z tych rysów. Dostrzegła również wyraz oczu, których wejrzenie mówiło o jakimś niezwykłym wstrząsie w przeszłości ich właścicielki. To była niezawodnie pani Mcintyre, o której opowiadała pani Hollinger. W takim razie była pani Mcintyre istotnie bardzo szanowaną osobą. Pani Mcintyre siedziała z rękami złożonymi na kolanach. Patrzyła na Emilkę, nie odrywając od niej wzroku ani na chwilę. Było w tym spojrzeniu coś dziwnego, trudnego do określenia. Emilka przypomniała sobie, że pani Mcintyre uchodziła za niezupełnie normalną. Zastanawiała się, co czynić? Było jej trochę nieswojo. Pani Mcintyre przerwała jej wahanie. - Miałaś wśród twych przodków Szkotów highlanderów? - spytała nieoczekiwanie pełnym, dźwięcznym głosem z rozkosznym akcentem gór szkockich. - Tak - odrzekła Emilka. - Jesteś prezbiterianką? - Tak. - Jedyna przyzwoita religia - zauważyła pani Mcintyre tonem głębokiego zadowolenia. - A czy można wiedzieć, jak się nazywasz? Emilia Starr? Ładne nazwisko. Powiem ci, jak ja się nazywam: pani Małgorzata Mcintyre. Jestem kobietą niezwykłą, tą, która dała klapsa królowi. W Emilce, jeszcze zaspanej, drgnął powtórnie instynkt nowelistki. Ilza, budząc się w tejże chwili, wydała okrzyk zdumienia. Pani Mcintyre wykonała ręką gest uspokajający. - Nie bój się mnie, dziecko drogie. Ciebie nie uderzę, chociaż królowi dałam w skórę. Ludzie szepczą o mnie, gdy idę do kościoła: "Oto kobieta, która dała klapsa królowi". - Zdaje mi się - rzekła Emilka nieśmiało - żeśmy powinny wstać. - Nie wstaniecie, dopóki wam nie opowiem mojej historii - rzekła stanowczo pani Mcintyre. - Gdy cię zobaczyłam - zwróciła się do Emilki - od razu pomyślałam, oto jest ktoś, kto jej wysłucha z zajęciem