Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Tylko na tym mi zależało. Wciąż nie czuję, by mąż poświęcał mi dość uwagi, ale to przecież szaleń- stwo, ponieważ przyleciał tu do mnie taki kawał świata, wziął niespodziewany urlop, ale ja po prostu nie chcę, żeby on TU BYŁ. Chcę, by poświęcał mi pewien szczególny, konkretny ro- dzaj uwagi, ale on tego nie robi. W towarzystwie Huberta nie czuję się... ważna. Pragnę być dla niego wszystkim. Chcę być centralną osobą w jego życiu. Chcę, żeby nie mógł beze mnie żyć, ale jak mogę tego dokonać, skoro on mi nie pozwala? A jeśli mi na to nie pozwoli, co zrobię ze swoim życiem? Naturalnie od tych wszystkich myśli moja twarz przybiec upiorny wyraz. W każdym razie tak mi się wydaje, bo kiedy Hubert wchodzi rano do kajuty, jakoby w poszukiwaniu kremu z filtrem przeciwsłonecznym, odwraca się do mnie i pyta tonem który mogę określić wyłącznie jako GRUBIAŃSKI: — Jaki masz problem? Wiem, że powinnam odpowiedzieć: „Nic się nie stało, kocn* nie", ale mam dość obchodzenia się z mężem jak z jajkiem- 210 ^ Co to znaczy: jaki mam problem? Jaki ty masz problem? pytam więc i przewracam się na drugi bok. __ Ho, ho — mówi Hubert. — Może powinnaś zasnąć i spró- bować obudzić się jeszcze raz. ___ Tak, może powinnam. j-Iubert wychodzi z kajuty. NIENAWIDZĘ go. Wyskakuję z łóżka, wkładam kostium kąpielowy i wypadam na gómy pokład. Dianna pije tam kawę i lakieruje paznokcie u nóg, co, jak wszyscy wiemy, jest na tym jachcie verboten, ponieważ lakier może się rozlać i zniszczyć tekowe drewno. Jak wszyscy również wiemy, Dianna ma to w dupie. Wyrządziła już straty rzędu ty- sięcy dolarów, chodząc w szpilkach i nacierając ciało olejkiem do opalania, w związku z czym pokład pokrywa się nieusuwal- nymi śladami, które załoga bezskutecznie usiłuje zetrzeć. — Hej, gdybym tylko chciała, mogłabym kupić ten jacht — przypomina im, ale sęk w tym, że ludzie w rodzaju Dianny Moon nigdy tego nie robią. — Witaj, skarbie — pozdrawia mnie Dianna, nie podnosząc wzroku. — Chcesz kawy? — Od kawy chce mi się rzygać. Właściwie od wszystkiego chce mi się rzygać. — Ode mnie chyba nie, prawda? — Dianna patrzy na mnie z niepokojem. — Nie — odpowiadam z rezygnacją, potem podchodzę do relingu i wychylam się. Wiatr mierzwi mi włosy. Zaczynam mieć dość Dianny Moon, jej zaabsorbowania własną osobą i dojmu- jącego braku poczucia bezpieczeństwa. — Czy wyglądam grubo? — pyta Dianna, na co odpowiadam automatycznie: — Nie — chociaż Dianna rzeczywiście jest trochę gruba. Ma aki rodzaj ciała, że w wieku trzydziestu pięciu lat będzie wy- siadała jak matrona, bez względu na diety i ćwiczenia. — Czy idziesz dzisiaj do ciotki Huberta? CHOLERA. Księżna Ursula. Zupełnie o niej zapomniałam, ?c teraz posępnie kiwam głową, przypominając sobie, że księż- Ursula mnie nienawidzi. Pewnego razu na pogrzebie podeszła 0 "Wie i powiedziała: 211 — Och, Cecelio, doskonale pasujesz do pogrzebów, bo zaw masz kwaśną, ponurą minę. To ma być moja rodzina? — Myślisz, że Lil'Bit Parsons tam będzie? — pyta Diann przyglądając się swemu dużemu palcowi u stopy. Pytanie spada na mnie jak grom z jasnego nieba, więc milC2 a straszliwe poczucie, że inni ludzie wiedzą coś, czego ja J' wiem, pada na mnie jak cień zasłaniający słońce. — Lil'Bit Parsons? — pytam ochryple. — Nie chcę cię martwić, ale czytałam w „Starze", że ona przyjechała na wakacje do Europy z dwójką dzieci. — Dianna wykrzywia twarz, a ja zaczynam szybko oddychać, zataczam sie po pokładzie, sama nie wiem, czy zwymiotuję czy nie. — tyj. działam jej zdjęcie, zrobione w... Saint-Tropez — dodaje Dianna. — Pieprzona SUKA — wyrzucam z siebie. Odzyskuję pewną równowagę ducha, zbiegam po schodkach do kuchni, gdzie Paul szepcze coś do kucharza, którego imienia nie potrafię zapa- miętać. — Gdzie jest mój mąż? — pytam. Paul i kucharz wymieniają spojrzenia. — Chyba na pokładzie rufowym, szykuje się do nurkowania. — Tak mu się tylko wydaje — ucinam i ruszam na tył jachtu, gdzie Hubert wciąga na siebie piankę. — Cześć — mówi nonszalancko. — Co ty robisz? — pytam chłodno. — Idę nurkować w porcie. Pomyślałem, że może być fajnie. — Świetny pomysł — mówię sarkastycznie. — Może jakaś śruba zmiele cię na miazgę. — Och, na rany Chrystusa — odpowiada Hubert, przewracając oczami. — Ja ciebie gówno obchodzę, prawda? — Daj mi spokój, dobrze? — mówi Hubert, naciągając piankę na ramię. — Mam dosyć twoich pierdołów — wrzeszczę, podbiegam * męża i zaczynam go okładać, aż łapie mnie za przeguby i brutal' nie odpycha. — Jaki masz, KURWA, problem? — pyta. Zataczam się, potem dochodzę do siebie i mówię: — Chcę z tobą porozmawiać. 212 __ Serio? Ale ja nie chcę rozmawiać z tobą. CZy mój mąż kiedykolwiek odzywał się do mnie w ten sposób? __ Muszę z tobą pomówić. Natychmiast. __ Do ciebie to nie dociera, prawda? — mówi Hubert, wsu- wając stopy w płetwy. ___ Co takiego? __ Mam serdecznie dosyć tego, że stale próbujesz mnie kon- ,rolować. Rozumiesz? Daj mi żyć. Dla odmiany pozwól mi robić t0 na co mam ochotę. __ Przecież zawsze tak postępujesz. Hubert przez chwilę nie odzywa się; mierzymy się niena- wistnym wzrokiem. W końcu pyta: __ Czego ty ode mnie chcesz, Cecelio? Pragnę powiedzieć: „Chcę, żebyś mnie kochał", ale te słowa nie przechodzą mi przez gardło. — Przyjechałem tu do ciebie — mówi Hubert. — Chciałaś popłynąć jachtem Dianny Moon, więc jesteśmy na jej jachcie. Jestem tutaj. Zawsze narzekasz, że nie robimy tego, na co masz ochotę. Kiedy to już robimy, wciąż nie jesteś zadowolona. — W takim razie dlaczego idziemy dziś do księżnej Ursuli? To ty zawsze stawiasz na swoim. — Księżna Ursula jest rodziną, jasne? Potrafisz zrozumieć to pojęcie? — Nie w tym rzecz... — Nie? No więc w czym? Bo zaczynam mieć po dziurki w no- sie twojego nastawienia. O Boże. Dlaczego te kłótnie donikąd nie prowadzą? Dlaczego on mnie nie słyszy? — Znowu spotykasz się z LiPBit Parsons, prawda? — mówię triumfalnie. —- Co...? — Hubert zamiera, ale potem szybko odwraca wzrok 1 wiem, że trafiłam w sedno. — Nie wygłupiaj się — mówi n'epewnie. ~- Spotykasz się z nią. Wiem wszystko. Przyleciała z dwójką 2leci na wakacje do Europy