Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Niedawno skontaktowała się z firmą i poprosiła o wznowienie produkcji. Ujęła papieros w palce, a następnie umieściła go w odległości paru cali od ust. Wintersgill pośpiesznie podał jej ogień. Libby głęboko zaciągnęła się dymem. — Wczoraj zmarła Brooke Edgerton — powiedziała. — Rozumiem. Czy zamierza pani wziąć udział w pogrzebie? — Cóż za makabryczna sugestia. — Libby posłała mu ostre spojrzenie. — Kto według ciebie zostanie wykonawcą jej testamentu? — Czy ona przypadkiem nie ma syna? — Utonął podczas rejsu jachtem wiele lat temu. Rzadko do mnie telefonowała, a jeśli już, to po to, by opowiedzieć o swoich nieszczęściach. Stąd wiem. Przynajmniej teraz już mi to nie grozi. — Przypuszczam, że jej majątkiem zaopiekują się Loomis, Hird i Longstreth. 333 — Chyba kiedyś spotkałam się z Longstrethem, prawda? — Bardzo możliwe. Parę razy grałem w squasha z Loomisem, ale nie widziałem go od przeszło roku. Chyba musiał przytyć. — Czy można jakoś dotrzeć do Loomisa? — Chyba tak. Dlaczego? — Brooke miała pewien portret Whistlera, który zawsze mi się bardzo podobał. Jedno z owych subtelnych dzieł, sprawiających wrażenie nie dokończonych, jakie Whistler stworzył w okresie zauroczenia Japonią. Gdy Freer Gallery lub Glasgow Museum dowiedzą się o jego istnieniu, natychmiast zechcą go kupić. Pomyślałam, że może da się jakoś wcześniej załatwić tę sprawę bez rozgłosu. — Zobaczę, co się da zrobić. Libby odczekała chwilę, po czym grzecznie zauważyła: — Nie zapisałeś tego, Tomaszu. — To polecenie zapamiętam bez notowania — zapewnił Win-tersgill. — To nie ma znaczenia. Dotychczas wszystko zapisywałeś i wolałabym, abyś nadal postępował w ten sposób. Słowa opuszczały jej usta w otoczce dymu z papierosa. Z zadowoleniem obserwowała ten efekt. Wintersgill wyciągnął mały notatnik i udał, że coś w nim zapisuje. Znajdowali się w River Club, w najdalej na wschód wysuniętym zakątku Pięćdziesiątej Drugiej Ulicy, a zarazem jedynym w tych stronach miejscu, gdzie można było spotkać ludzi z towarzystwa. Do klubu należeli Whitneyowie i Astorowie. A także Yanderbiltowie, Hitchcockowie i Mellonowie. Libby prawdopodobnie wolałaby nie zdradzać, od ilu już lat jest członkiem River Club. Podobnie jak wiele innych osób z towarzystwa na wszelki wypadek wykupiła członkostwo paru innych prywatnych klubów, takich jak Brook, Golony czy Union. Libby rzadko zaglądała do River. Nigdy nie brała udziału w czwartkowych kolacjach, które od niepamiętnych czasów były przyjemną, a zarazem pożyteczną formą spędzania wieczoru, jako że we czwartki kucharze tradycyjnie mieli wychodne. Prawdę mówiąc, w barze na dole nie była chyba od dziesięciu lat. Większość ludzi z jej kasty (nigdy nie używała w tym kontekście słowa: „klasa") uważała za beznadziejnych nudziarzy. Bycie snobem to jedna sprawa — snobizm dostarcza pewnej rozrywki. Ale być i pozostać nudziarzem nawet gdy wszyscy wokół mówią, że się nim jest — to była według Libby rzecz niewybaczalna. Szczególnie wielu takich ludzi można było spotkać w jednym z nowojorskich klubów, toteż Libby określała go mianem: „Dworu Przekwitania". 334 Libby korzystała z River głównie dla wygody. Kiedy do miasta przyjeżdżali jacyś znajomi, których nie zamierzała przyjąć, ale nie chciała też zupełnie zignorować, to wymawiając się od spotkania pod byle pretekstem, na osłodę organizowała dla nich przyjęcie w River. Czasami, podobnie jak dzisiaj, przyjeżdżała tutaj w interesach, na tete-a-tete z Wintersgillem. Stolik z zastawą do herbaty został nakryty przy samym oknie biblioteki, w miejscu zajmowanym na co dzień przez sofę, którą odsunięto na bok. Obrus, serwetki i srebra były własnością Libby. Jak również pochodzący z początku osiemnastego wieku miśnieński serwis do herbaty, przyozdobiony w sposób charakterystyczny dla porcelany imari ze skomplikowanymi motywami roślinnymi na obrzeżach oraz kartuszami przedstawiającymi złociste feniksy. Libby zdobyła ten serwis od baronowej Eugene de Rothschild. Sama puszka na herbatę kosztowała siedem tysięcy. Kiedy z niej nie korzystano, była przechowywana pod zamknięciem w specjalnej skrytce. Herbata nabrała odpowiedniej mocy. Libby rozlała napar, zaczynając od filiżanki Wintersgilla. W rewanżu Wintersgill zaczekał, aż Libby upije pierwszy łyk. Herbata smakowała nie najlepiej. W sprawie herbaty Libby była równie drobiazgowa jak w każdej innej dziedzinie. Piła wyłącznie specjalną herbatę Ulung z Formosa. Gatunek ten znany był jako „herbata z chusteczki do nosa", ponieważ odrobinę cennych liści, jaką udało się zebrać, przenoszono z plantacji pieczołowicie zawiniętą w jedwabną chusteczkę. Uniósłszy wieko z miśnieńskiej puszki na herbatę, Libby zaczerpnęła szczyptę. Duże, biało zakończone liście, z pewnością był to ten właśnie gatunek. — Zanotuj także, aby zawartość tej puszki zastąpić świeżą porcją — poinstruowała Wintersgilla. Ponownie udał, że coś zapisuje. Libby popatrzyła przez okno na położony cztery piętra niżej mały, lecz zadbany taras. Przed wybudowaniem pobliskiej autostrady członkowie klubu mogli podpływać swoimi jachtami aż do tego miejsca. Bardzo wygodne rozwiązanie. Powinno się przywiązywać większą wagę do zachowania przyjemnych udogodnień, pomyślała Libby, obserwując sunące szosą samochody. — Co sądzisz o sprzedaży Penobscot? — zapytała Wintersgilla. — Czy zamierzasz to zrobić? — Poprosiłam o opinię, a uzyskałam pytanie. Co się, u diabła, z tobą dzieje, Tomaszu? 335 Wintersgill podał jakieś usprawiedliwienie. Dla jego przyjemności Penobscot mogłoby się nagle pogrążyć w wodach zatoki. — Duże letnie rezydencje nie cieszą się zbytnim popytem. Wymagają zbyt dużo opału i służby. — Nieważne. Myślę, że skontaktujemy się z Sotheby's