Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
A wtedy - na cmentarze, córki i synowie, Szukać szczątków doczesnych w mogilnym poroście! I wyłuskać je z kłosów, i spożyć jak hostię - I dzieciom opowiedzieć o żywiącym grobie. Żona Mąż jest tuman, marnotrawca, leń. Stoi przy oknie lub biega po mieście przez cały dzień. Patrzy, patrzy, na tramwaj, na śnieg, Gwiżdże i mruczy, kręci się, szuka jak szpieg. Książki czyta, przerzuca za tomem tom, Książek, foliantów dziwacznych pełen dom. Mówi mętnie, nerwowo. Spieszy się wciąż. O czym tak ciągle myśli i co tak szepcze mój mąż? Wieczorem pije wódkę. Jestem zła. W oczach, w oczach kochanych pijana mgła. W oczach, w oczach kochanych mgła... mgła... Ale on klęka przede mną i oczy zamyka, I wtedy rozumiem słowo: JA, Życie Do krwi rozdrapię życie, Do szczętu je wyżyję, Zębami w dni się wpiję, Wychłeptam je żarłocznie I zacznę święte wycie, Rozbyczę się, rozjuszę, Wycharknę z siebie duszę, Ten pęcherz pełen strachu, I będę ryczał wolny, Tarzając się w piachu. * * * Życie? - - - Rozprężę szeroko ramiona, Nabiorę w płuca porannego wiewu, W ziemię się skłonię błękitnemu niebu I krzyknę, radośnie krzyknę: - Jakie to szczęście, że krew jest czerwona! Julian Tuwim Życie codzienne Tajemniczeją rzeczy, fantastycznieją zdania, I mówić coraz trudniej, i milczeć coraz boleśniej, Obrastają natrętnym szeptem głębiny mieszkania, Krzesło, przy stole zaczęte, melodią kończy się we śnie. Z dnia na dzień więcej znaczy każde słowo codzienne, Mchem wieków obrośnięte, korci ukrytą pierwszyzną. Przykładam ucho do mebli - słyszę szumy tajemne: Skarżą się dęby, skarżą i płaczą za ojczyzną. Życie moje Krwi, snów, mknień, żądz, Gór, chmur, drżeń, zórz, Łez, chwil, róż, słońc, Łkań, gwiazd, gróz, mróz--! O, życie moje! O, życie moje!Bierz, gub, trwoń, trać, W lot, w śmiech, w gniew, w szał! Żyć! śnić! drżeć! łkać! Mknij, leć, pędź, w cwał! O - życie moje!! O życie moje!!Ból? Śmierć? Tak, tak! Wiem, wiem: czar złud! Nic, nic! Dzień - ptak! W pęd! w lot! w wir! w cud! O życie, życie moje Żydek Śpiewa na podwórku, tuląc się w łachmany, Maty, biedny chłopiec, Źydek obłąkany. Ludzie go wygnali. Bóg pomieszał głowę, Wieki i wygnanie pomieszały mowę. Drapie się i tańczy, płacze i zawodzi O tym, że się zgubił, że po prośbie chodzi. Pan z pierwszego piętra patrzy na wariata: Spójrz, mój bracie biedny, na smutnego brata. Kędy nas zaniosło? Gdzieśmy się zgubili, Światu ogromnemu obcy i niemili? Pan z pierwszego piętra, brat twój opętańczy, Głową rozpaloną po wszechświecie tańczy. Pan z pierwszego piętra wyrósł na poetę: Serce swe, jak grosik, zawinie w gazetę - I przez okno rzuci, żeby się rozbiło, Żebyś je podeptał, żeby go nie było! I pójdziemy potem każdy w swoją stronę Na wędrówki nasze smutne i szalone. Nie znajdziemy nigdy ciszy i przystani, Żydzi śpiewający. Żydzi obłąkani... Żydzi Czarni, chytrzy, brodaci, Z obłąkanymi oczyma, W których jest wieczny lęk, W których jest wieków spuścizna, Ludzie, Którzy nie wiedzą, co znaczy ojczyzna, Bo żyją wszędy, Tragiczni, nerwowi ludzie, Przybłędy. Szwargocą, wiecznie szwargocą, Wymachując długimi rękoma, Opowiadają sobie jakieś trwożne rzeczy I uśmiechają się chytrze, Tajnie posiedli najskrytsze Z miliarda czarnych, pokracznych literek Ci chorzy obłąkańcy, Wybrany Ród człowieczy Pomazańcy! Pogładzą mokre brody I znowu radzą, radzą... - Tego na bok odprowadzą, Tego wołają na stronę, Trzęsą się... oczy strwożone Rzucą szybko przed siebie, Czy kto nie słyszy... Wieki wyryły im na twarzach Bolesny grymas cierpienia, Bo noszą w duszach wspomnienia O murach Jerozolimy, O jakimś czarnym pogrzebie, O rykach na cmentarzach... ...Jakaś szatańska Msza, Jakieś ukryte zbrodnie (...pod oknami... w piątki... przechodnie... Goje... zajrzą do okien... Sza! Sza-a-a!) Źródło Czerpiesz z zimnej krynicy brylantową wodę Zielonym dzbanem glinianym. Niebo w niej roztopiło błękitną pogodę, Tonąc w głębi obłokiem białolnianym. Ciepło głowie pod słońca łaskawością błogą, Dłoniom chłodno w przejrzystej głębinie. Złoty żar idzie wolno polną drogą I rozlewa się szeroko po łubinie. Z zielonego glinianego dzbana Zimną wodę żelazną łykasz, Idzie fala od łubinu, pachnąca, nagrzana, I oddychasz, i oczy zamykasz. Źródło Siostrze Dojrzałości! w tobie tylko ta "ź r z" prastara została żywa; jeszcze mniej: bo tylko "z" i "r" przetrwały ziarnem w słowie tkwiącem. Wszystko inne przybyło, przyrosło, aż się stało okrągłym okrzykiem-owocem: O, Dojrzałości! słodka, soczysta, ale nieprawdziwa. Przybyło z potrzeby, z rozwnu, z tęsknoty za wyrazem: doskonałym, skończonym dla smutku i dla radości; bo potem owoc już spadnie - z samej doskonałości , z ciężaru i spełnienia; to przychodzi razem. Nad źródłem pochylony - w mijaniu utkwiłem źrenice, nad kwiatem zamyślony - kwiat bezmyślnie zrywam. Dojrzałości! - szepcę - po co mi było życie? Zacząłem się w prawdzie dalekiej. I w niej przebywam. Spis wierszy Ab Urbe Condita Abecadło Ach, tworzyć, tworzyć! Słów dobierać..