Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— Nie ulega wątpliwości, że łotr wyprzedził nas i napadł na wioskę — zawołał Jacek, gdy powróciliśmy do obozu. — On tu być bardzo niedawno — dodał Mak gorączkowo. — Jeżeli my iść prędko, to my go zaraz dogonić. — Masz rację, Mak, ale żeby iść prędko, musimy przecież odpocząć po całodziennym marszu. Gdybyśmy teraz pogonili za handlarzem niewolników, to nie byliśmy w stanie stoczyć z nim walki. Oczywiście poszliśmy za radą Jacka. Po krótkim wypoczynku z nowymi siłami ruszyliśmy w drogę. O świcie ujrzeliśmy z dala wioskę, ale w niewyraźnym świetle nie mogliśmy rozróżnić szczegółów. Tutaj znów natknęliśmy się na ślady walki — po ziemi walały się sztylety, strzały i kości ludzkie — bo dzikie zwierzęta zdążyły już pożreć ciała zamordowanych Murzynów. Gdy zbliżyliśmy się do wioski, okropny widok przedstawił się naszym oczom. Większość chat została przez napastników spalona, a wśród popiołów i zgliszczy leżały tu i ówdzie ciała pomordowanych wieśniaków. Chata wodza również spłonęła doszczętnie, a między gruzami odkryliśmy ciałko 169 synka naszej przyjaciółki Ndżami, opiekunki Okandagi. Biedny Makaruru krążył wśród zgliszczy jak szalony, a teraz, na widok zmasakrowanego ciałka dziecka, spojrzał na nas błagalnym wzrokiem, jak gdyby prosząc choć o słówko pociechy. — Mak — odezwał się Jacek — przede wszystkim pamiętaj o tym, że Portugalczyk na pewno starał się uniknąć przelewu krwi, gdyż w jego interesie leży, aby brać jeńców żywcem. A poza tym nie był przecież w stanie pochwycić całego plemienia. — Na pewno część Murzynów uciekła w głąb puszczy — dodałem, choć sam nie bardzo wierzyłem we własne słowa — a być może między nimi znajdowała się i Okandaga. Makaruru nic na to nie odpowiedział, z rozpaczą potrząsając przecząco głową. Tymczasem dobiegł nas cichy jęk, wydobywający się zza stosu gruzów. Okazało się, że była to ocalała z pogromu Murzynka, która błędnym wzrokiem wpatrywała się w zmasakrowane ciałko dziecka. Kobieta była tak pogrążona w rozpaczy, że początkowo wcale nie dostrzegła naszej obecności. Gdy jednak Mak zbliżył się do niej, nieszczęśliwa, przyciskając do piersi zwłoki dziecka, rzuciła się do ucieczki. Dogoniwszy ją z trudem przekonaliśmy Murzynkę, że nie żywimy wobec niej złych zamiarów, a — przeciwnie__ chcemy wyrwać jej pobratymców z rąk handlarza niewolników. Z bezładnego opowiadania nieszczęśliwej dowiedzieliśmy się, że kupiec napadł na wieś głuchą nocą i rozbiwszy stawiających mu opór wojowników, wziął do niewoli całą prawie ludność. Między innymi dostali się w jego ręce Mbango i Okandaga i zostali uprowadzeni razem z pozostałymi jeńcami. — A kiedy to się wszystko stało ? — zapytał Jacek. — Ona mówić, że to już dwa dni temu. Potem oni pójść napaść na wioskę króla Dżambai. Okazało się jednak z dalszych słów Murzynki, że napastnicy, uważając widocznie, że są za słabi na zaatakowanie wielkiego osiedla, postanowili zapewnić sobie pomoc sąsiedniego szczepu, wrogo nastawionego do mieszkańców wsi. — Zdążymy więc uprzedzić króla o grożącym mu niebezpieczeństwie i uratujemy Okandagę i jej przyjaciół — zawołał z radością Jacek. — A teraz, chłopcy, nie traćmy czasu. I znów nadzieja wstąpiła w nasze serca. Ze zdwojoną wytrwałością ruszyliśmy w kierunku wioski króla Dżambai. Szliśmy dniem i nocą, zatrzymując się na kilka 170 171 tylko godzin, aby podtrzymać nadszarpnięte forsownym marszem siły. Wkrótce dotarliśmy do wioski, gdzie król i mieszkańcy przyjęli nas z najwyższą radością. Tym większa jednak była konsternacja króla, gdy opowiedzieliśmy mu o przyczynie, która skłoniła nas do powrotu. Głęboko był wzruszony poświęceniem, z jakim spieszyliśmy do wioski, aby uchronić ją przed grożącym niebezpieczeństwem. Nie potrafię zaś oddać radości, z jaką przyjął naszą propozycję współdziałania w walce z handlarzem niewolników. Uważając, że będzie to najodpowiedniejszy moment do wtajemniczenia króla w szczegóły ucieczki Okandagi, śmiało opowiedzieliśmy mu całą historię. Król nie odmówił nam przebaczenia, radził tylko utrzymać sprawę w tajemnicy, obiecując, że sam wytłumaczy swym wojownikom nagłe pojawienie się zbiegłej Murzynki. Następnie zaś przeszliśmy do narady nad najlepszym sposobem unicestwienia planów nikczemnego portugalskiego kupca. — Powiedz królowi — zwrócił się Jacek do naszego przewodnika — że jeśli zamianuje mnie głównodowodzącym, to pokażę mu, w jaki sposób biali wojownicy dają sobie radę ze swymi wrogami! — To ci zarozumiała bestia — rzekł Piotruś — 178 a dlaczego to ja właśnie nie miałbym być głównodowodzącym? — Z chęcią przekażę ci dowództwo — odparł z uśmiechem Jacek. — Nie, dziękuję ci bardzo, rezygnuję z niego na twoją rzecz... — Zatem mianuję cię swym zastępcą, Mak będzie moim adiutantem, ty zaś i Ralf zostaniecie generałami dywizji... — Dziękujemy bardzo, ale przede wszystkim dowiedz się, czy w ogóle Jego Królewska Mość zechce skorzystać z twoich cennych usług — odparł Piotruś. — Król mówić — wtrącił Mak — że on się zgadzać i wy móc robić co się wam podoba... — A widzisz, Piotrusiu, że niepotrzebnie martwiłeś się o moje losy. Teraz zaś udamy się na krótką naradę, w czasie której drugi generał dywizji — tu wskazał na mnie — doprowadzi do porządku naszą lepiankę... — Wedle rozkazu! — zawołał Piotruś, stając na baczność. I obaj dowódcy opuścili chatę. Ja zaś zabrałem się do uporządkowania wnętrza naszej dawnej rezydencji. Wkrótce Jacek i Piotruś powrócili i zaznajomili mnie ze szczegółami obmyślonego w czasie prze- 173 chadzki planu. Postanowili więc jeszcze tego wieczoru rozesłać wywiadowców po okolicy, aby ustalić miejsce pobytu nieprzyjaciela