Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Alex wysiadł i wolnym krokiem, rozglądając się z zaciekawieniem, podszedł do bramy. Wiać tu mieszkał i umarł Gordon Bedford. Pokiwał głową. Wydawałoby się, że człowiek tak majętny mógłby sobie wybrać bardziej optymistyczne otoczenie niż ten nieco ponury, ciężko zbudowany i położony na odległym przedmieściu dom. Ale mógł to przecież być dom jego dzieciństwa. Stał już prawdopodobnie od mniej więcej osiemdziesięciu lat. Może mieszkali tu rodzice Bedforda? Mógł tu nawet przyjść na świat. Dzieci nie rodziły się przecież wówczas w klinikach, ale w domu. Należało to nawet do dobrego tonu w państwie starej królowej, w którym dobre wychowanie i skromne obyczaje były najwyższym, jeżeli nie jedynym sprawdzianem wartości człowieka. Pozwalając myślom wędrować po nie określonych dokładnie dziedzinach hipotetycznej przeszłości i zastanawiając się prawie podświadomie, czy Gordon Bedford urodził się wobec tego na piętrze, czy na parterze, Alex zbliżył się do furtki i uniósł ręką ku okrągłej, biało emaliowanej tarczy, pośrodku której tkwił czarny, lśniący guzik dzwonka... Oczywiście na pierwszym piętrze muszą być sypialnie, więc jeżeli Bedford urodził się w tym domu, nastąpiło to właśnie w jednej z nich... Potrząsnął głową. Był ciągle jeszcze śpiący. Ale zanim zdążył dotknąć dzwonka, furtka otworzyła się i zobaczył w niej zagradzającego drogę umundurowanego policjanta. - Kogo pan chciał widzieć, proszę pana? - Nazywam się Alex - powiedział Joe - pan Parker prosił mnie przed kwadransem telefonicznie o przybycie pod ten adres. - Tak, proszę pana. Mam rozkaz wpuścić pana". Proszę bardzo do środka. Ta ścieżka zaprowadzi pana prosto do drzwi wejściowych. Zasalutował i uśmiechnął się uprzejmie, robiąc krok wstecz, aby dać wchodzącemu możność swobodnego przekroczenia furtki, - Dziękuję, konstablu. - Joe mrugnął porozumiewawczo i wszedł bez pośpiechu. Usłyszał za sobą ciężki, głuchy dźwięk. Furtka zatrzasnęła się. Idąc wąską, wykładaną kamiennymi płytami ścieżką, która biegła równolegle do żwirowanego podjazdu, czuł na sobie spojrzenie policjanta. Na pewno czytał jakąś moją książkę, a może nawet wszystkie? Po południu wróci do domu i powie żonie, zdejmując hełm i wieszając go na wieszaku w przedpokoju: "Wyobraź sobie, widziałem dzisiaj tego Joe Alexa..." Żona klaśnie w ręce i otrze je o fartuch, który włożyła, żeby mu przygotować obiad. "Którego Alexa?!" "No tego, co pisze te książki..." "Co ty mówisz! Gdzieś go widział?" Na to policjant położy palec na ustach: "Cichooo... Nie wolno nikomu o tym mówić. Byłem na służbie, kiedy zginął ten sławny sir Gordon Bedford..." Na to żona potrząśnie głową: "Gordon Bedford? Nie słyszałam. Kto to taki?" "Nie wiesz? Ten wielki ekonomista, który pisywał książki o ćmach..." Nie. Tego policjant nie powie. Policjanci nie znają się ani na ćmach, ani na ekonomii. Jeżeli policjant pełnił od dawna służbę w tej dzielnicy, mógł oczywiście wiedzieć coś o osobie noszącej to nazwisko, ale na pewno nie znał żadnych szczegółów. Szczegóły wyczyta w popołudniowej prasie. Joe obejrzał się. Dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że przed bramą nie było żadnych gapiów i ani jednego samochodu nie należącego do policji. To by oznaczało, że prasa nie została zawiadomiona, a służba nie zdążyła jeszcze nawet wynieść wiadomości do pobliskich, budzących się do porannego życia sklepików. Drzwi wejściowe znajdowały się w bocznej ścianie domu. Podchodząc do nich Alex zauważył w głębi duży, doskonale utrzymany ogród. Ze zdziwieniem dostrzegł, pomimo wczesnej pory roku, wspaniałe, czerwone dalie na wielkim, centralnie położonym klombie. Drzwi otworzyły się i stanął w nich wysoki, pyzaty młody człowiek w nieco zbyt nienagannie skrojonym garniturze i idealnie zawiązanym, trochę za jaskrawym krawacie. - Dzień dobry, mister Alex! - Błysnął pięknymi, białymi zębami i pochylił się lekko, ściskając z szacunkiem podaną sobie rękę