Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Wyczerpywać ile sił! Ledwie nos Horrocksa zniknął za zasłonami, a już przy nogach Hornblowera chlusnęła woda wylewana z kapelusza, a potem znowu i jeszcze raz. Sporo wody chlapnęło na nowo czarne bryczesy Hornblowera. Zaklął, ale nie mógł narzekać. Znajdowali się na wysokości Bermondsey położonego na skraju Surrey; Hornblower popatrzył na zegarek zawieszony na trumnie. Dzięki temu wiatrowi mieli tylko bardzo nieznaczne opóźnienie. Niegroźne na razie. Znacznie bardziej groziło im zatonięcie na środku rzeki niż niezdążenie na przypływ. Hornblower, zdeprymowany, w przemoczonych spodniach, przesunął się na ławce i spojrzał do tyłu. Kondukt całkiem dobrze trzymał się ustalonych pozycji; Hornblower mógł objąć wzrokiem połowę łodzi, gdyż środek procesji mijał właśnie zakręt, który oni już wzięli. Przed sobą mieli następny zakręt, tym razem w prawo. Będzie tam znowu przeciwny wiatr. I tak też było. Znów nurzali się dziobem i z trudem gramolili na fale. W pewnym momencie barkas wparł się dziobem w nurt i nabrał masę wody - musiało jej wlać się tyle, ile dotąd zdołał Horrocks wyczerpać. Hornblower zaklął, zapominając o zachowaniu melancholijnego wyrazu twarzy. Słyszał i czuł przetaczanie się wody przy przechyłach barki. Ale spoza zasłon dalej wylewano wodę kapeluszami, przy nogach i na nogi Hornblowera, który przestał się już martwić, jakie wrażenie robi na widzach barkas pogrzebowy, z którego wyczerpuje się wodę. Każdy marynarz w tłumie, widząc wzburzone fale, zrozumie, że to rzecz konieczna, nawet nie wiedząc o przecieku. Przebrnęli jakoś przez zakręt; w ciągu kilku dramatycznych sekund wyglądało, że wcale nie posuwają się naprzód, chociaż pióra wioseł zagarniały wodę. Lecz wiatr ucichł na chwilę i mogli płynąć dalej. - Panie Horrocks, czy nie może pan zatkać tej dziury? - To nie tak łatwo, sir - odparł Horrocks, znowu wystawiając nos spoza zasłon. - Uszkodzona jest cała klepka. Kołki na końcach ledwo co trzymają. Jak zatkam za mocno... - No dobrze. Zabierzcie się z powrotem do wylewania. Skierować barkas na brzeg? Tam, pod Tower? Miejsce byłoby dogodne. Nie, u diabła. Nigdy. Wyczerpywać, wyczerpywać, wyczerpywać. Sterować po kursie pozwalającym na maksymalne wykorzystanie przypływu i osłony stwarzanej przez inne jednostki - to wymagało trudnych obliczeń, czegoś, co mogło zająć jego umysł. Gdyby znalazł wolną chwilę, żeby rozejrzeć się wokoło, zobaczyłby tysiące widzów zgromadzonych na brzegach. Gdyby znalazł wolną chwilę... Boże! Zupełnie zapomniał o Marii! Zostawił ją w trakcie porodu. Być może - prawie na pewno - dziecko przyszło na świat do tej pory. Może... może... nie, o tym nie był w stanie myśleć. Most Londyński, z wąskimi przęsłami i zdradliwymi wirami i przeciwprądami. Dzięki próbnym przejazdom, odbytym dwa dni temu, wiedział, że wiosła nie mieszczą się w przęsłach. Trzeba zgrać wszystko dokładnie w czasię; na szczęście główna siła wiatru załamywała się na samym moście. Przełożył ster i ustawił barkas wedle swych najlepszych umiejętności na kursie przez środek przęsła. - Teraz, mocno wiosłować! - huknął na marynarzy u wioseł; barkas śmignął do przodu niesiony pływem i wzmożonym wysiłkiem wioślarzy. - Wiosła skróć! Na szczęście zrobili to zręcznie. Z szybkością strzały wskoczyli w przęsło, gdzie czekał już na nich wiatr wyjący między filarami, lecz barkas szedł naprzód rozpędem. Hornblower mierzył wzrokiem przebytą drogę. Za przęsłem dziób wykręcił nagle w bok i zaczął się obracać w wirze, ale barkas minął już most, chociaż on sam na ławce rufowej był jeszcze pod przęsłem. - Mocno wiosłować! - krzyknął - tu, pod mostem, nie bał się, że ktoś zauważy jego mało dostojne zachowanie się. Wysunięte wiosła zazgrzytały w dulkach. Wir obracał barkas - wiosła pchały go do przodu - teraz ster mógł znowu wgryźć się w wodę. Przeszli - zostawiając wiry za sobą. Woda ciągle lała się kaskadami przez zasłony, wsiąkając w jego już i tak namokłe spodnie, ale mimo szybkiego wyczerpywania nie podobało mu się zachowanie barkasa. Szedł wolno i niemrawo. Widocznie przeciek się powiększał i zbliżali się do niebezpiecznego punktu. - Dalej mocno wiosłować! - rzucił głośno rozkaz wioślarzom; obejrzawszy się zobaczył drugi barkas, z głównymi żałobnikami, wynurzający się spod mostu. Za zakrętem spostrzegł kościoły na Strandzie - żaden rozbitek na morzu nie witał widoku żagla z większą radością. - Woda dochodzi już prawie do ławek, sir - meldował Horrocks. - Wyczerpywać do diabła! Somerset House i jeszcze jeden, płytki, zakręt w kierunku Schodów Whitehall. Hornblower pamiętał rozkazy wydane przez siebie dla konduktu - rozkazy opracowane w porozumieniu z panem Pallenderem. Barkas pogrzebowy miał stąd odejść w kierunku Surrey, aby następne sześć barkasów mogło przybić kolejno do schodów i wysadzić swoich pasażerów. Dopiero po ustawieniu się pasażerów we właściwym porządku, w żadnym razie nie wcześniej, barkas pogrzebowy miał dobić do mola w celu wyładowania trumny z należytym ceremoniałem. Tak, ale nie teraz, gdy miał wody po ławki i gdy tonął pod jego stopami. Odwrócił się i spojrzał na Smileya stojącego na ławce rufowej następnego barkasa, z głową opuszczoną zgodnie z instrukcjami. Na szczęście marynarz u steru zauważył jego spojrzenie i szturchnął Smileya, żeby zwrócić jego uwagę. Hornblower podniesieniem dłoni nakazał zatrzymanie się; podkreślił swój gest pokazując rękami pchanie do tyłu. Musiał powtórzyć gesty, zanim Smiley skinął głową na znak, że zrozumiał. Hornblower przełożył rumpel w prawo i barkas zaczął skręcać powoli, pełznąc w poprzek rzeki. Dalszy skręt; nie; przy tym wietrze i przy słabnącym przypływie lepiej będzie dobijać do brzegu ustawiwszy się dziobem w górę rzeki. Hornblower naprostował ster, oceniając wzrokiem odległość, i barkas powlókł się ku schodom. - Wiosła złóż! Bogu dzięki, przybili do pomostu, gdzie stał Herold do Spraw Wojskowych w kaftanie z naszytymi insygniami królewskimi, z oficerem marynarki wojennej dowodzącym eskortą. - Sir! - zaprotestował Herold tak ostro, jak mu na to pozwalał służbowo melancholijny wyraz twarzy. - Pan wyszedł z szyku... pan..