They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Klnąc w żywy kamień, z trudem dojechałam do stalowej, zamkniętej na głucho bramy. Na portierni widać było dwóch rosłych ochroniarzy w czarnych kombinezonach. Ci blondyni, ostrzyżeni prawie na zero, przypominali esesmanów z dywizji Totenkopf. Na piersi mieli nawet naszywki z czymś podobnym do trupiej czaszki. Przyjrzałam się i zrozumiałam, że to naprawdę wizerunek szkieletu, a pod spodem cyferki - sześć, sześć, dwa. No, ładny emblemat sobie wymyślili! - Wjazd tylko dla samochodów pogotowia i personelu - oświadczył dosyć uprzejmie jeden z chłopaków. Podałam mu dziesięć dolarów. Ale ochroniarz był niewzruszony. - Wybaczy pani, ale surowo zabrania się nam przyjmowania napiwków, proszę zostawić samochód na parkingu za szlabanem. Może pani nie wyjmować radia, my dopilnujemy, żeby nie zginęło. Trzeba było się podporządkować. Przez portiernię weszłam do parku. Szeroka aleja prowadziła do widocznego z dala głównego pawilonu. Olbrzymie jodły górowały nad dróżką. Z pewnością latem to miejsce przypomina raczej sanatorium. Teraz zaczęła się prawdziwa zawieja. W absolutnej ciszy śnieg malowniczo sypał z nieba. Nagle czar prysnął. Obok mnie z ogłuszającym wyciem przemknęło białe auto z czerwonym krzyżem. Ludzie, którzy z niego wyskoczyli, szybko zanieśli do izby przyjęć przykryte kocem nosze. Weszłam głównym wejściem i otworzyłam usta z zachwytu. Niski budynek, na którego murach tynk odpadał ze starości, krył w swoim wnętrzu iście królewski przepych. Marmurowe posadzki, dębowe drzwi, wytworne lampy - wszystko to pasowało raczej do drogiego hotelu niż do szpitala miejskiego. I znowu dwaj ochroniarze z idiotycznymi odznakami. Zgodnie z ich poleceniem włożyłam ochraniacze na buty, dotarłam do okienka z napisem „Informacja” i od razu dowiedziałam się, że nie ma tutaj żadnego Basile’a Korzinkina. Ale nie było to dla mnie zaskoczeniem. Nina mogła się wystraszyć i podać kochanka za moskwianina; zarejestrować go pod dowolnym nazwiskiem, powołując się przy tym na brak dokumentów. Parę szeleszczących zielonych papierków, i po kłopocie. Na ścianie wisiał duży plan. Aha. Intensywną opiekę mają jedną, na drugim piętrze, najpewniej tam też są bloki operacyjne, ginekologia. Ta akurat nie jest mi potrzebna, potem chirurgia oddział pierwszy i drugi. No, tutaj obowiązuje pewnie plan operacji. Ale reanimację i urazówkę zbadamy w pierwszej kolejności. Ładniutka siostra w wielkim wykrochmalonym czepku prędko schowała dziesięciodolarowy banknot i radośnie oświadczyła, że na oddziale intensywnej terapii są obecnie tylko kobiety. Imienia Basile nie pamięta, zresztą do pacjentów personel zwraca się po nazwisku. Zdaje się, że żadnego Korzinkina nie było. Chociaż może nawet był, trudno wszystkich spamiętać; pacjenci napływają tu bez ustanku, operacja za operacją. Jedno wie na pewno - cudzoziemców w ostatnim czasie nie przywożono. Trochę się uspokoiłam. Poszłam na urazówkę, z całej duszy ciesząc się brakiem charakterystycznych szpitalnych woni. W powietrzu nie czuło się chloru, lekarstw ani zapachu mokrych ścierek do podłogi. Z otwartych drzwi gabinetu zabiegowego nie zalatywało absolutnie niczym. Nie dochodziły tu nawet zapachy kuchenne. Na korytarzach było zdumiewająco czysto i pusto. W dyżurce sympatyczna dziewczyna spokojnie sortowała leki. Szeleszczący banknot, włożony do kieszeni, uczynił ją jeszcze życzliwszą: pozwoliła mi ostrożnie zajrzeć do każdej z sal. Były one zaiste komfortowe i przypominały raczej pokoje w hotelu. Nieduży przedsionek, w nim lodówka i wejście do toalety; dalej przestronne pomieszczenie, rozdzielone przepierzeniem. Dwa łóżka stoją niby w jednej sali, ale chorzy nie widzą się i nie przeszkadzają sobie nawzajem, tylko się słyszą. Europejski standard. Nigdzie jednak nie było ani śladu Basile’a, chociaż leżało tu kilka ofiar wypadków. Nie znalazłam go i w innych pomieszczeniach, w desperacji zajrzałam nawet na ginekologię. Zeszłam na parter, wyjęłam papierosy, ale ochroniarz uprzejmie poprosił, żebym przeniosła się z paleniem na ulicę. Śnieg przestał padać, pod drzwiami siedziały dwa wyliniałe pieski i z nadzieją wpatrywały się w budynek. Ja też rzuciłam nań okiem i westchnęłam: znowu nici. Ciekawe, co tu było przedtem? Trzy piętra i architektura wyraźnie nieszpitalna. Nagle papieros wypadł mi z rąk - cztery kondygnacje!! Byłam tylko na parterze i dwóch piętrach, a co jest na samej górze? Na ostatnie piętro zawiozła mnie winda. Przed nosem ujrzałam tabliczkę z napisem „Laboratorium. Obcym wstęp wzbroniony. Zakażone gryzonie”