Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Malone odwrócił się w porę. Uderzenie, które wymierzone było w jego kark, zsunęło się bez efektu po ramieniu. Wbił pięść w to, co, jak miał nadzieję, było twarzą, ale inny cios dosięgnął boku jego głowy i Malone upadł na chodnik. Leżał spokojnie, udając, że jest nieprzytomny. Ten drugi napastnik ukląkł obok niego, podniósł porzuconą blackjack i schował ją do kieszeni. Potem zaczął przeszukiwać kieszenie Malone’a. Kiedy sięgał do wewnętrznej kieszeni płaszcza, Malone zdobył się na następne, jeszcze wścieklejsze kopnięcie. Ten człowiek klnąc upadł do tyłu i Malone spróbował wstać z zamiarem podjęcia desperackiej ucieczki. Ulicą powoli nadjeżdżał samochód. Był to pojazd policyjny. Podjeżdżając do wykopu, zwolnił jeszcze bardziej. Człowiek, który zaatakował Malone’a, zniknął w mgnieniu oka, pozostawiając małego prawnika na chodniku. Samochód zatrzymał się z jękiem syreny i na Malone’a padło światło reflektorów. Próbował wstać, potknął się i prawie upadł. Gwałtowny ból szarpnął mu głowę, przed oczami zatańczyły światełka. Z samochodu wybiegło dwóch mężczyzn, jeden z nich wsunął rękę pod ramię Malone’a. Jakiś głos powiedział: - Czy z panem wszystko okay, Malone? - A potem: - Dobrze, że Peterson polecił nam jechać za panem. W momencie, kiedy wszystko zaczynało się robić czarne, Malone poczuł ogarniające go zdumienie. Nigdy nie przypuszczał, że kiedyś nadejdzie czas, w którym z zadowoleniem zobaczy Schultza. 23. Najdroższa ukochana Pierwszą myślą Jake’a było usiąść i przeczytać listy, tu, w mieszkaniu Glorii Garden. Ta myśl była bardzo kusząca. Wszakże potem spojrzał na zegarek i zdał sobie sprawę, że jest już późno - prawie siódma - i że czekała na niego Helena. Schował, więc paczkę listów do kieszeni płaszcza i ruszył w drogę powrotną do hotelu. Stracił godzinę na szukanie tych listów we wszystkich możliwych miejscach, gdzie on - lub każdy inny mężczyzna - mógłby je ukryć. W pewnym momencie chciał się już poddać. Ktoś inny z pewnością był tu już przed nim i znalazł je - był o tym święcie przekonany. Potem jednak znowu pomyślał o tym małym biurku. Tak, pamiętał, i to dobrze, że jedna z pustych szuflad była trochę krzywo wysunięta na cal, tak jakby ktoś ją szybko wsuwał, i to tłumaczyło, dlaczego ta szuflada była zupełnie pusta. Gloria Garden mogła z niej wyjąć wszystkie ważne listy i gdzieś je schować. Ale ktokolwiek był tu przed nim, z pewnością zabrał te listy, rachunki, wycinki z gazet, anonse z klubu „Book-of-the-Month” [Książka Co Miesięc” - klub, do którego należą ludzie klasy średniej, którym co miesiąc przesyła się interesującą ich książkę - przyp. tłum.] i w ogóle wszystko to, co później można posegregować i przeczytać. Istniała jeszcze szansa, że Gloria Garden mogła gdzie indziej w tym mieszkaniu schować ważne listy. Nie będzie się przecież łatwo poddawał po spędzeniu tutaj tak długiego czasu. Pomyślał o Helenie i gdzie zwykle chował jej prezenty na urodziny i na Boże Narodzenie, a także listy od ciotki Agaty, której nie lubił, a która zawsze pisała prosząc o pieniądze. Wrócił, więc do sypialni Glorii, podniósł górną część podwójnego materaca i tam znalazł listy porządnie związane zwykłym sznurkiem ze sklepu spożywczego. Jake nagle poczuł radosne podniecenie. W każdym razie coś znalazł. Jeszcze nie wiedział, co mu to da i dokąd zaprowadzi, jednak w każdym razie poczuł, że posunął się do przodu. Chciał szybko wrócić do Heleny, ale nie zamierzał zwierzać jej się ze swojego sukcesu, nie, dlatego, że nie chciał jej mówić o tym, co miał nadzieję zrobić, lecz po prostu zatęsknił do niej. Listy przejrzałby na osobności, w łazience, albo odłożyłby je, żeby czytać i studiować później. Wziąłby Helenę na uroczystość uczczenia... chociaż sam nie wiedział, co właściwie miałby uczcić. Malone’a oczywiście zabrałby także. Taksówka cztery razy utkwiła w ulicznym korku i wydawało mu się, że minął chyba tydzień, zanim dotarł wreszcie do hotelu. Rozmowny szofer przez całą drogę usprawiedliwiał się, a Jake uprzejmie udawał, iż się nie spieszy i że nie ma to dla niego żadnego znaczenia. Przez następny miesięc lub dwa czekał na windę, która potem jechała jak wyczerpany ślimak i całymi dniami stała na każdym piętrze. Korytarz do drzwi jego apartamentu był długi na milę i pokonał go biegiem. Przy drzwiach zatrzymał się, aby upewnić się, czy paczka listów nie tworzy jakiejś podejrzanej wypukłości pod płaszczem. Potem znalazł klucz, przekręcił go w zamku, otworzył drzwi, wszedł do apartamentu i stwierdził, że Heleny w nim nie ma. Było już po siódmej, ale możliwe, że ona i Malone nie wrócili jeszcze z wycieczki po mieście. Nie, chyba jednak wrócili, bo w jednej popielniczce były niedopałki cygar, a w drugiej zduszone papierosy i całą podłogę zaśmiecała sterta gazet. Przejrzał suknie Heleny. Jasnozielona szyfonowa zniknęła. Wyszła, i do tego ubrana wieczorowo. Zadzwonił do pokoju Malone’a. Nikt się nie zgłaszał. Wyjął spod płaszcza paczkę listów, rzucił ją przez cały pokój na kanapę i usiadł klnąc. To prawda, że spóźnił się trzy godziny. Ale wyraźnie Helena nie martwiła się o niego. Ubrała się w nową, jasnozieloną szyfonową suknię i wyszła, żeby się dobrze zabawić. Może już dawno powinien był opowiedzieć jej o tym, co robi? Chciał jednak sprawić jej niespodziankę. A i ten skurczybyk Malone, jego najlepszy przyjaciel, ten Malone też nie martwi się z tego powodu, że on spóźnia się aż o trzy godziny. Mógł przecież leżeć zamordowany w jakimś rynsztoku. Tymczasem Malone najspokojniej w świecie wychodzi sobie do miasta..