Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Buck rozglądał się uważnie, pochłaniał wzrokiem każdy szczegół. Uznał, że zbicie szyby w oszklonych drzwiach nie będzie trudne. Wszystko zależy od tego, jaki mają system alarmowy. Ostrożnie wybadał grunt: — Zapewne utrzymanie tego domu w czystości wymaga całej armii służby — rzucił domyślnie. Ellie zaprzeczyła ruchem głowy. — Teraz nie możemy sobie na to pozwolić. Na stałe jest tu jedynie Maria. Kilka razy w tygodniu przychodzą sprzątaczki. Panie Jensen, radzę pamiętać przy kupnie domu, że koniec końców utrzymanie takiej rezydencji może się okazać droższe niż koszt jej nabycia. Roześmiał się, ucieszony tym, co mu powiedziała o Marii. — Zapamiętam to. Wyszli na taras, szli w kierunku starszej pani. Buck szybko założył okulary słoneczne. — Babciu — Ellie pochyliła się nad nią łagodnie. — To pan Jensen. Oprowadzam go po domu. Buck stanął twarzą w twarz z kobietą, która odebrała mu dwadzieścia lat życia. Nie obawiał się, że mogłaby go rozpoznać. Popatrz na nią! — urągał głos w jego myślach. Zobacz, jaka to słaba starucha, krucha i bezsilna. Teraz ty rządzisz. Nadeszła twoja kolej. Miss Lottie drzemała. Wyrwana ze snu, podniosła się zbyt gwałtownie. Kręciło się jej w głowie. Okulary zsunęły się z nosa, książka spadła z kolan na podłogę. Pies poderwał się z głośnym szczekaniem. — Dzień dobry szanownej pani. — Buck wcielił się uprzejmego dżentelmena. — Nie wiedziałam, że mamy gości — speszyła się. Buck podniósł książkę, położył ją na małym stoliku obok fotela. Pies warczał gardłowo. Ellie jeszcze nie widziała go tak zdenerwowanego. — Brano, nie popisuj się! — chciała uciszyć psa, ale warkot przybrał na sile. Buck cofnął się szybko. Miss Lottie pokręciła głową. 101 - Chyba mi się coś śniło. Ellie podała jej okulary. - W takim razie nie będziemy ci więcej zawracać głowy. Chodźmy, panie Jensen. Miss Lottie odprowadzała ich wzrokiem, gdy znikali w domu. Skądś znała jego chód; dałaby sobie rękę uciąć, że kiedyś już tego człowieka widziała. Jej powieki same się zamknęły. Po chwili znowu spała. Miała za sobą długi dzień Ellie otworzyła drzwi do biblioteki. - Kiedy byłam mała, było to moje ulubione miej sce. - W zadumie pogładziła wypolerowane oparcie chińskiego fotela. - Wieczorami, zamiast spać, zakradałam się tutaj. Miss Lottie udawała, że mnie nie widzi, co oczywiście nie było prawdą. Mogłam godzinami obserwować, jak pisze listy i odbiera telefony. Byłam wtedy taka mała, że fotel zdawał się mnie pochłaniać. Buck przypomniał sobie rudowłosą dziewczynkę z przerażeniem w oczach i z buzią otwartą do krzyku. - Mamy ich dwa. - Ellie poklepała krzesło. - Pochodzą z siedemnastego wieku, z Chin. Nazywamy je tronami mandaryna, bo przywieziono je z rezydencji mandaryna pod Szanghajem. Komódka inkrustowana srebrem pochodzi z Włoch, a dywan jest turecki, sprzed dwustu lat. Bardzo już wypłowiał od słońca, lecz nadal jest piękny. Buck zadrżał nerwowo. Cofnął się w przeszłość. Podszedł do biurka; właśnie tutaj go rzucili na ziemię. Jego nozdrza ponownie wypełnił słodkawy zapach dywanu; czerwień wypełniała oczy jak krew, wrzeszczał i przeklinał ją. A Charlotte Parrish stała nad nim. Wysoka, zimna, nieulękła. Pani na włościach. Głęboko zaczerpnął tchu. Teraz on jest panem jej losu. Z wysiłkiem powrócił do teraźniejszości. Ellie namawiała, żeby obejrzał salę balową. - Odbywały się tu huczne bale. Mój pradziadek gościł w tym domu dwóch prezydentów, Randolpha Hearsta, oczywiście z Marion Davies, Charliego Cha-plina i Ronalda Colmana. Buck posłusznie szedł za nią, a w myśli szukał okazji. Wiedział już, że system alarmowy jest przestarzały i mało skuteczny. Chyba nie zmienili go od trzydziestu lat. Ellie zerknęła na zegarek. - Na koniec pokażę panu kuchnię. W dzisiejszych czasach już takich nie budują. Wielka kuchnia wyglądała dokładnie tak samo jak w latach sześćdziesiątych. Podłogę pokrywała szachownica czarno-białych kafli, pod ścianami stały białe szafki, rozmaite kuchenki i piece. Wąskie okna wpuszczały popołudniowe słońce. Na ścianie przy drzwiach kuchennych Buck dostrzegł wielki pęk kluczy. Każdy był opisany. - Proszę sobie wyobrazić, że kiedyś pracował tu kucharz, pół tuzina podku-chennych i lokaj - wspominała Ellie - i nawet wtedy nie było ciasno. Kuchnia z mojej restauracji zmieściłaby się w spiżarni