Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Patrząc na mnie z osłupieniem, przyłożyła dłoń do moich ust i niemal siłą zaciągnęła mnie do samochodu. Jechałem całą noc. Chciałem rozmawiać, analizować, ale ona usnęła, jakby specjalnie po to, by uniknąć dyskusji. Rzecz jasna miała rację. Z nas dwojga to ona wyczuła, że nadmiar słów grozi zniszczeniem nastroju. Podjechałem przed jej dom. Wysiadając z auta, powiedziała, że nie wolno nam rozmawiać o tym, co się zdarzyło w Oaxaca. – Dlaczego, Gorda? – zapytałem. – Nie chcę, żebyśmy tracili moc – odrzekła. – To zasada czarowników. Nigdy nie należy marnować tego, co się zyskało. – Ale jeśli o tym nie porozmawiamy, to nigdy się nie dowiemy, co się nam naprawdę zdarzyło – zaprotestowałem. – Musimy milczeć co najmniej przez dziewięć dni – nalegała. – Nie możemy porozmawiać o tym tylko we dwoje? – Właśnie tego przede wszystkim powinniśmy unikać – stwierdziła. – Jesteśmy zbyt podatni. Musimy dać sobie czas na uleczenie. Wstecz / Spis Treści / Dalej 3. QUASI-WSPOMNIENIA DRUGIEGO “JA" – Czy możesz nam wyjaśnić, co się dzieje? – zapytał Nestor, gdy wieczorem usiedliśmy wszyscy razem. – Gdzie wy dwoje byliście wczoraj? Zapomniałem, że la Gorda nie chciała, byśmy rozmawiali o tym, co nam się zdarzyło. Powiedziałem, że najpierw pojechaliśmy do pobliskiego miasteczka i tam znaleźliśmy niezwykle intrygujący dom. Wydawało się, że wszystkich przebiegł nagły dreszcz. Poruszyli się nerwowo, spoglądając po sobie, a potem wpatrzyli się w la Gordę, jakby czekali na jej relację. – Co to był za dom? – zapytał Nestor. La Gorda nie dopuściła mnie do głosu. Zaczęła coś mówić, szybko i chaotycznie. Jasne było dla mnie, że improwizuje. Używała nawet słów i wyrażeń w języku Mazateków. Od czasu do czasu rzucała na mnie ukradkowe spojrzenia, które błagały, bym nie wspominał o naszej wyprawie. – A jak ci idzie śnienie, Nagual? – zapytała. Znalazła wyjście z sytuacji i w jej głosie zabrzmiała ulga. – Chcielibyśmy usłyszeć o wszystkim, co robisz. Myślę, że to bardzo ważne, byś nam opowiedział. Niby przypadkiem pochyliła się w moją stronę i szepnęła mi do ucha, że z powodu tego, co nam się przydarzyło w Oaxaca, muszę im opowiedzieć o moim śnieniu. – Dlaczego to jest dla was ważne? – zapytałem głośno. – Wydaje mi się, że jesteśmy już bardzo blisko końca – odrzekła poważnie. – Teraz wszystko, co zrobisz czy powiesz, ma wielkie znaczenie. Opowiedziałem im o tym, co uważam za swoje prawdziwe śnienie. Don Juan mówił, że nie ma sensu skupiać się na próbach. Podał mi złotą zasadę: jeśli ta sama wizja powtórzy się trzy razy, to powinienem zwrócić na nią szczególną uwagę – w innym wypadku są to zaledwie wysiłki neofity, etap pośredni w procesie budowania drugiej uwagi. Kiedyś śniłem, że się budzę i wyskakuję z łóżka, po czym zobaczyłem siebie samego wciąż śpiącego w łóżku. Patrzyłem na siebie i wystarczyło mi samokontroli, by pamiętać, że śnię. Postępowałem według wskazówek don Juana, który zalecił mi unikać nagłych wstrząsów, nie dziwić się niczemu i traktować wszystko z odrobiną dystansu. Don Juan twierdził, że śniący musi się zaangażować w eksperyment, zachowując jednocześnie postawę neutralnego obserwatora. Zamiast przyglądać się swemu uśpionemu ciału, śniący powinien wyjść z pokoju. Naraz znalazłem się na zewnątrz, nie wiedząc, jak to się stało. Wiedziałem bez żadnych wątpliwości, że to przeniesienie odbyło się w jednej chwili. Gdy stanąłem za drzwiami, ujrzałem olbrzymi korytarz i schody. Jeśli cokolwiek rzeczywiście mnie przeraziło tej nocy, to właśnie wielkość tych konstrukcji, które w codziennym życiu zawsze były najzupełniej zwyczajne: korytarz miał około pięćdziesięciu stóp długości, a schody składały się z szesnastu stopni. Nie miałem pojęcia, jak mam przebyć te ogromne przestrzenie, które widziałem przed sobą. Zawahałem się, a potem coś sprawiło, że się poruszyłem. Nie szedłem jednak, nie czułem poszczególnych kroków. Naraz zauważyłem, że trzymam dłoń na poręczy. Widziałem swoje dłonie i ramiona, ale ich nie czułem. Trzymałem poręcz za sprawą jakiejś siły, która, jak mi się wydawało, nie miała nic wspólnego z mięśniami. To samo wrażenie powtórzyło się, gdy próbowałem zejść po schodach. Nie wiedziałem, jak powinienem się poruszać. Nie potrafiłem uczynić ani jednego kroku, jakby ktoś zespawał mi nogi. Widziałem je, gdy się pochyliłem, ale nie potrafiłem nimi poruszać ani do przodu, ani na boki, nie mogłem też unieść kolan do piersi. Utknąłem na najwyższym stopniu. Czułem się jak nadmuchiwana plastikowa lalka, którą można pochylać we wszystkie strony, ale gdy położy sieją poziomo, natychmiast wstaje za sprawą obciążenia w okrągłej podstawie. Z trudem ruszyłem naprzód. Przeskakiwałem ze stopnia na stopień, odbijając się jak niezgrabna piłka. Dotarcie na parter wymagało niesłychanej uwagi i koncentracji. Nie potrafię tego inaczej określić. Jakaś forma uwagi była konieczna, by utrzymać granice wizji i nie pozwolić jej na zdezintegrowanie się w przelotne obrazy zwykłego snu. W końcu dotarłem do drzwi prowadzących na ulicę, ale nie mogłem ich otworzyć. Wszelkie desperackie próby okazały sę bezskuteczne. Po chwili jednak przypomniałem sobie, że wydostałem się z pokoju, wyślizgując się na zewnątrz, tak jakby drzwi były otwarte. Wystarczyło, że przywołałem w myślach to wrażenie i natychmiast znalazłem się na ulicy. Była ciemna, spowita szczególną, ołowianą szarością, w której nie potrafiłem rozróżnić żadnych barw. Moją uwagę natychmiast przyciągnęła olbrzymia laguna światła znajdująca się tuż przede mną, na poziomie wzroku