Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Pocisk z arkubalisty trafił ją w szyję, gdy pomagała mu wyjść na dach. Pod jej piękną białą twarzą rozlewała się czerwona plama krwi. Mahomet wyprostował się powoli, nie zważając na wrzaski dobiegające z otworu w dachu. Popiół opadający z nieba pokrywał jego twarz i brodę cienką warstwą siwizny. Spojrzał w dół, do wnętrza pokoju, gdzie jego Tanuchowie wyrzynali kompletnie zaskoczonych Haszymidów. Jego oczy błyszczały łuną pożarów trawiących miasto. WYSPA TERA, CYKLADY Thyatis schodziła powoli po wykutych w piaskowcu stopniach. Szła dostojnym krokiem, z dumnie uniesioną głową. Miała na sobie tylko krótki bawełniany chiton i kilka miedzianych bransolet na lewej ręce, jej długie złote włosy związane były na plecach pojedynczą wstążką. Przed nią otwierała się wielka komnata zwieńczona skalną kopułą. Ściany komnaty okrywał cień, z którego wyglądały tylko masywne kolumny rozstawione w równych odstępach. Przez okrągły otwór w suficie wpadał blask słońca, słaby i rozproszony. Na środku komnaty, w najlepiej oświetlonym miejscu, stała Mikele. Ubrana była w proste pantalony z białej bawełny i żółtą tunikę ze sztywnym kołnierzem. Pod tuniką nosiła obcisłą czarną koszulę z długimi rękawami. Jej włosy były spięte w ciasny kok na czubku głowy. Thyatis zatrzymała się na skraju kręgu światła i ukłoniła nisko, trzymając przed sobą złożone ręce. Za nią, na szczycie ułożonych w półkole schodów czekała Szirin, ubrana w luźną togę okrywającą całe jej ciało. Ona także związała włosy z tyłu głowy. Thyatis podniosła wzrok i spojrzała w oczy Mikele. – Sifu, przyprowadziłam kandydatkę, która pragnie poznać Drogę Otwartej Dłoni. Mikele nie ruszyła się z miejsca, lecz jej głos odbił się echem od niewidocznych ścian komnaty. – Skoro jest uczennica, pojawi się nauczycielka. Czy jest tutaj uczennica? – Tak, sifu. Thyatis skłoniła się ponownie i odsunęła na bok, podchodząc do jednej z wielkich, żłobionych kolumn otaczających centralny krąg komnaty. Szirin zeszła ze schodów, by podobnie jak Thyatis zatrzymać się na skraju kręgu światła i ukłonić nisko. – Jestem uczennicą – oświadczyła głośno. – Czy jest tutaj nauczycielka? – Tak – odparła Mikele, wciąż nie ruszając się z miejsca. – Pokaż się w kręgu światła. Thyatis syknęła cicho, gdy Szirin zsunęła z ramion togę i wkroczyła w krąg słonecznego blasku. Jej oliwkowa skóra lśniła. Strophium z egipskiej bawełny okrywało jej pełne piersi, na biodrach wisiała wąska przepaska. Miesiące treningu na pokładach statków, które wiozły Szirin przez arabskie i egipskie wody, pomogły jej pozbyć się warstwy tłuszczu nagromadzonego podczas czterech lat pałacowego życia w Ktezyfonie. Wydawało się, że unosi się w powietrzu, pewna siebie i gotowa do czynu. Thyatis przełknęła ciężko, jakby ujrzała Szirin po raz pierwszy. – Jestem nauczycielką – odparła Mikele, skłaniając lekko głowę. – Pragniesz się uczyć? – Tak. – Szirin postąpiła o krok, wchodząc głębiej w krąg światła, i ponownie złożyła ukłon. – Pragnę się uczyć. Mikele przyglądała jej się przez chwilę z powagą, potem na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. – Więc twemu życzeniu stanie się zadość. Thyatis westchnęła i ruszyła w drogę powrotną, w górę schodów. Tymczasem pozostałe adeptki Drogi, które do tej pory siedziały cicho w cieniu, wyszły z ukrycia, a ich głosy i śmiech wypełniły komnatę stanowiącą centralny punkt ich szkoły. Thyatis przystanęła na szczycie schodów i spojrzała ze smutkiem w dół, na Szirin pogrążoną w rozmowie z innymi dziewczętami. Mikele, która stała nieco na uboczu, podniosła na nią oczy i uśmiechnęła się lekko. Rzymianka obróciła się w miejscu i wyszła. Czuła się wykluczona z życia swej przyjaciółki i to bolało, ale od dawna wiedziała, że powinna to dla niej zrobić. Pod ścianą pokoju o podłodze wyłożonej drewnem stała drewniana kukła. Powierzchnia podłogi była wyszlifowana przez tysiące stóp, które stąpały po niej od lat. Człowiek z drewna, który trzymał przed sobą sztywno wyprostowane ręce, także był już mocno zużyty, choć tylko w określonych miejscach. Jego szyja i twarz, łokcie, krocze i kolana nosiły ślady niezliczonych uderzeń i kopnięć. Niegdyś na jego twarzy wymalowana była twarz o rudej brodzie i krzaczastych brwiach, lecz farba starła się już przed wielu laty. Thyatis, rozebrana do strophium i przepaski biodrowej, stała przed kukłą, z rękami uniesionymi przed twarz i lewą stopą wysuniętą do przodu. Nagle ruszyła do ataku, zamieniając się w żywą kulę energii. Drewniany przeciwnik drżał pod gradem kopnięć i uderzeń. Thyatis zadawała kolejne razy z coraz większą prędkością i siłą. Krew pulsowała jej w żyłach, wypełniała mięśnie żywym ogniem. Nagle Rzymianka krzyknęła wściekle i wyprowadziła potężne kopnięcie z półobrotu, prosto w głowę kukły. Drewniana kula zatrzeszczała głośno i oderwała się od tułowia, uderzając w ścianę pokoju. Thyatis wróciła do pozycji wyjściowej, dysząc ciężko przez zaciśnięte zęby. Pot lał się z niej strużkami. Bawełniana przepaska, całkiem przemoczona, przykleiła się jej do ud. Krzyknęła ponownie i zaatakowała łokcie nieruchomego przeciwnika. Drewniany mężczyzna przyjął je z niewzruszonym spokojem, podobnie jak dziesiątki tysięcy innych uderzeń. Thyatis obróciła się w miejscu, wykonując jeszcze kilka sekwencji bloków, a potem przypadła ciężko do podłogi i schowała głowę w dłoniach. Czuła się tak, jakby ktoś zbił jej ciało rzeźnickim młotem. – Ach, moja droga – dobiegł ją głos od drzwi. – Nie powinnaś niszczyć urządzeń