Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zadziorna Jane. Nawet kiedy znajdzie się z nim w łóżku, niewątpliwie nie będzie grała roli nieśmiałej, skromnej dziewicy. Niewinna, naiwna Jane, która nie zdawała sobie sprawy z tego, jaka jest inteligentna. Tydzień temu pożądał jej. Pięć dni temu pragnął jej. Teraz wprost płonął. Trudno mu było na czymkolwiek się skupić. Już nie mógł się doczekać, kiedy omota go pajęczyną złotych włosów. 121 Musiał zaczekać jeszcze dwa dni, zanim w końcu nadszedł liścik od niej. Był lapidarny i rzeczowy, co było dla niej tak charakterystyczne. Prace w domu zostały ukończone – napisała. – Może pan przyjść w dogodnym dla siebie czasie. Zimne, pozbawione miłości słowa, które go rozpaliły do białości. % Jane krążyła po salonie. Wysłała liścik do Dudley House zaraz po śniadaniu, ale wiedziała, że książę często wychodził z domu wcześnie i wracał dopiero późnym wieczorem. Może przeczyta jej wiadomość dopiero jutro. Może nie pojawi się jeszcze przez dzień czy dwa. Ale przemierzała salon tam i z powrotem. I na próżno starała się nie wyglądać przez okna frontowe częściej niż raz na dziesięć minut. Miała na sobie nową suknię z delikatnego, jasnozielonego muślinu, o prostym kroju, wysokim stanie, skromnym dekolcie, z krótkimi, bufiastymi rękawkami. Ale uszyto jątak, że podkreślała powab jej piersi i spływała miękko do kostek. Jej uszycie kosztowało bardzo drogo. Jane, przyzwyczajona do tego, ile sobie liczyły wiejskie krawcowe, była wręcz oszołomiona. Nie odesłała jednak krawcowej i jej dwóch pomocnic z Bond Street. Przysłał je książę i dał im szczegółowe instrukcje, co i w jakiej ilości mają uszyć. Sama wybierała materiały i wzory, przedkładając pastelowe kolory nad ostre i prostotę kroju nad wymyślność. Nie oponowała jednak, jeśli chodzi o liczbę strojów ani o koszty, nalegając jedynie kategorycznie, żeby uszyto tylko jedną suknię spacerową i jedną do przejażdżek powozem. Nie zamierzała w najbliższym czasie wybierać się na przechadzki ani przejażdżki. Nie dałby jej carte blanche, jeśli chodzi o remont domu, gdyby nie zamierzał tu wrócić, myślała, wczesnym popołudniem co chwila wyglą-dając przez okno. Nie przysłałby krawcowej ani umowy. Prawdę mówiąc, umowę dostała dwa razy: najpierw dwa egzemplarze, żeby się z nimi zapoznała, podpisała i odesłała, a potem tylko jeden egzemplarz z jego zamaszystym podpisem – Tresham – poniżej jej podpisu. Pan Jacobs uwierzytelnił jej podpis, pan Quincy – jego. Ale nie była do końca pewna, czy książę się zjawi. Ten tydzień cią-gnął się w nieskończoność. Niewątpliwie do tej pory już o niej zapomniał. Niewątpliwie ma już inną. Nie rozumiała – i nie próbowała zrozumieć – własnego niepokoju. Ale cały niepokój zniknął nagle i zastąpiła go radość, kiedy zobaczyła jego znajomą sylwetkę. Szedł ulicą w stronę domu. Zauważyła, że już 122 nie kuleje, nim się odwróciła od okna i podbiegła do drzwi salonu, żeby je otworzyć. Siłą powstrzymała się przed otwarciem drzwi frontowych. Stała na progu salonu, czekając niecierpliwie na jego pukanie, aż pan Jacobs wpuści go do domu. Zapomniała, jaki jest barczysty, jaki z pozoru nieprzystępny, jak rozpiera go energia, ile w nim męskości. Jak zwykle ściągnął brwi, podając kamerdynerowi kapelusz i rękawiczki. Dopiero wtedy skierował się do salonu i w końcu na nią spojrzał. Patrzył nie tylko na jej suknię, twarz i włosy, ale na wszystko, co było nią. Jego oczy płonęły dziwnym, mocnym blaskiem, którego wcześniej w nich nie widziała. Czy to oczy mężczyzny, który przyszedł posiąść swoją kochankę? - Cóż, Jane, w końcu przestała się pani bawić w dom? – spytał. Czy spodziewała się pocałunku w rękę? W usta? Czułych słów? - Trzeba było dużo zrobić, żeby sprawić, by ten dom nadawał się do mieszkania, a przestał przypominać dom publiczny – odparła chłodno. - I udało się to pani? – Wszedł do salonu i rozejrzał się wkoło. Stanął w lekkim rozkroku, ręce założył do tyłu. Wydawało się, że wypełnia sobą cały pokój. - Hmm – mruknął. – A więc nie kazała pani wyburzyć ścian? - Nie. Dużo zachowałam. Starałam się nie być niepotrzebnie ekstrawagancka. - Gdyby tak było, przykro byłoby patrzeć na Quincy’ego. Przez kilka ostatnich dni był dziwnie blady. Domyślam się, że przychodziły rachunki. - To przynajmniej częściowo pana wina. Nie potrzebuję tylu strojów i dodatków. Ale krawcowa, którą pan przysłał, była niewzruszona i nie śmiała się sprzeciwić pańskim poleceniom. - Niektóre kobiety, jak pani widzi, znają swoje miejsce – zauważył. – Wiedzą co to znaczy posłuszeństwo i uległość. - I przy okazji wiedzą jak zarabiać wielkie pieniądze – dodała. – Jak pan widzi, zachowałam tu kolor lawendowy, chociaż nie wybrałabym go, gdybym urządzała salon od nowa. W połączeniu z szarym i srebrnym zamiast różowego i bez tych wszystkich falbanek i głupich ozdóbek wygląda dość elegancko. Podoba mi się. Z przyjemnością tu przebywam. - Naprawdę, Jane? – Odwrócił głowę i znów spojrzał na nią wzrokiem, który ją parzył