Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Padre Torquemada podniósł obie dłonie. - O to samo i ja się modlę. Dlatego, mój synu, chętnie się przychylam do twoich uwag. Istot- nie, nie wolno mi zaniedbać żadnych środków zapewniających bezpieczeństwo. - Ojcze czcigodny, możesz zawsze liczyć na mnie i na moich żołnierzy. Pozwól mi jednak, oj- cze, powiedzieć, miałbym spokojniejsze sumienie i mój honor rycerski byłby mocniej ugrunto- wany, gdybym wszelkie zarządzenia, szczególnie te, które odbiegają od ustalonego dotychczas porządku, otrzymywał z twoich, ojcze, ust bezpośrednio. Wybacz, ojcze, że o tym mówię. Nie mam powodów przypuszczać, aby obecny tu brat Diego nie przekazał mi wiernie twoich zaleceń. Przyznaję jednak, iż zdumiony ich surowością pomyślałem: "Boże wielki, jeśli tu, w miejscu uświęconym obecnością Boga, nie ma dla ciebie bezpieczeństwa, to gdzież ono jest?" - Nigdzie! - powiedział twardo Torquemada. - Wielebny ojciec d'Arbuez nie zginął w miejscu uświęconym obecnością Boga? Stary rycerz pochylił głowę. - Jestem tylko żołnierzem i niekiedy trudno mi ogarnąć rozmiary podstępu. Kiedy jesteś, oj- cze, wśród swoich domowników i ja czuwam nie opodal, wtedy mam pewność, że jesteś bez- pieczny. - Myślisz, że i pomiędzy nas nie potrafi się wślizgnąć wróg? Są tacy, których nie zwalczysz przy pomocy miecza. Spójrz choćby na ten posiłek. Któż może wiedzieć, czy wróg nie ukrywa się w nim właśnie? Pan de Sigura pobladł. Podniósł rękę do czoła i zmęczonym ruchem przesunął po nim dłonią. Spytał cicho: - Przypuszczasz więc, czcigodny ojcze? Na to odpowiedział Torquemada: - Tylko wtedy w należyty sposób zabezpieczymy się przed wrogiem, jeśli podejrzeniami wy- przedzać będziemy jego działanie. Wszystko jest możliwe. A zatem, abyśmy sobie nie mieli nic do wyrzucenia, niech odtąd nasze posiłki stale kontroluje człowiek przez ciebie oczywiście wy- znaczony, pobożny, a nade wszystko rozumiejący, co w tej sprawie znaczy milczenie. - Nie sądzisz, ojcze, że ten obowiązek do mnie powinien należeć? - Nie, mój synu - odparł Torquemada. - Zbyt blisko stoisz mojej osoby, abyś się miał narażać choćby na cień niebezpieczeństwa. Wystarczy, jeśli uczynisz to raz jeden, dzisiaj. I nich to będzie uznane tylko za akt symboliczny, wynikający z twojej godności. - Ojcze mój! - powiedział pan de Sigura z akcentem rozterki. Padre Torquemada podniósł powieki, jego oczy pełne były troski i znużonego smutku. - Spowiadałem się dzisiejszej nocy i jeszcze nie zdążyłem przystąpić do Pańskiego Stołu. Czcigodny ojciec podniósł dłoń i uczynił nad panem don Carlosem znak krzyża. - Rozgrzeszam cię więc, mój synu, ponieważ to, co chcesz uczynić, czynisz z prawdziwej wiary i dla jej umocnienia. - Niech Bóg zachowa cię dla nas przez długie lata, mój ojcze - powiedział pan de Sigura. Po czym podszedł do stołu i ruchem człowieka nie przywiązującego wagi do jedzenia sięgnął po chleb i ser, do kubka zaś nalał wina. Wypił je z tym samym nieuważnym pośpiechem, odsta- wił puchar i wówczas gdy sięgał po chleb - pobladł, dreszcz nim wstrząsnął, poderwał więc roz- warte, lecz już sztywniejące palce do gardła i równocześnie z krzykiem, który uwiązł mu w pora- żonej krtani, zachwiał się, raz jeszcze, nieporadnie coś bełkocząc, usiłował się podźwignąć, lecz w tej samej sekundzie, z oczyma uderzonymi ślepotą, zwalił się swym wysokim ciałem na stół, ten się gwałtownie pod jego ciężarem przechylił i wtedy stało się, że wśród brzęku i klekotu spa- dających naczyń pan de Sigura upadł na ziemię, twarzą do kamiennej posadzki. - Boże! - krzyknął z mrocznego kąta celi fray Diego. Nastała cisza. Po chwili padre Torquemada powiedział: - Mój synu. Fray Diego, skulony pod ścianą, przysłonił dłońmi twarz. - Mój synu - powtórzył czcigodny ojciec - istotnie, stała się rzecz straszna, ale ten człowiek stoi już przed najwyższym sądem i tylko jeden Bóg zna w tej chwili odpowiedź na pytanie: zbrodniarz to czy nieszczęsna ofiara zbrodni? Prośmy Boga, abyśmy i my tę prawdę poznali. Fray Diego, drżący, z twarzą poszarzałą, przypadł do kolan Wielkiego Inkwizytora. - Ojcze mój, błagam cię, pozwól mi wrócić do mego klasztoru. Przyznaję, urażona miłość własna skłoniła mnie do potępienia tego człowieka, lecz skąd mogłem wiedzieć, że moje oskar- żenie aż tak daleko sięga? Za wysoko mnie, ojcze, wyniosłeś. Przeraża mnie nędza ludzkiej natu- ry. Pozwól mi być sobą, ojcze. Jestem małym człowiekiem, który tylko w ciszy i w spokoju po- trafi służyć Bogu. Padre Torquemada położył dłoń na jego głowie. - Cóż jest ciszą i spokojem? - Nie wiem, ojcze. Wiem tylko, że przeraża mnie ogrom straszliwego zła. - I sądzisz, że można uciec od tego, co się już poznało? - Ojcze, ty najlepiej wiesz, że to, co zdążyłem poznać i zrozumieć, jest tylko drobną cząstką pełnej prawdy. - Jej się tak lękasz? - Za wysoko chcesz mnie, ojcze, poprowadzić. - Prawdy o naturze ludzkiej lękasz się? - Ojcze mój! - Istotnie strach przed tą prawdą tobą kieruje? Obawa przed pełnym ogarnięciem i zrozumie- niem ludzkich występków? Fray Diego podniósł udręczoną twarz. - Masz słuszność, ojcze. Mojej nienawiści i mojej pogardy przede wszystkim się boję. - Nieprawda! - Tak, mój ojcze. - Kłamiesz albo tchórzliwie chcesz oszukać samego siebie. Nie, nie pogardy i nienawiści się boisz, lecz miłości. - Miłości? - Czymże jest pogarda i nienawiść zła? Czyż nie są obie zbrojnymi ramionami miłości dobra? - Ojcze mój, przecież nie źródło, lecz rzeka, która czerpie z niego swoje siły, bywa straszna i groźna. - Znów się mylisz