Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Znowu coś usłyszał. Chrzęst kroków na świeżo spadłym śniegu. Nie był to człowiek zamiatający ścieżki. Profesor wstał z łóżka. Miał na nogach skarpetki, bo było mu zimno w nocy. Przeszedł przez pokój i spojrzał w dół. Śnieżny puch sypał się z drzew, wirował chmurami, zwiewany wiatrem. Znowu usłyszał chrzęst. "Do diabła... Czy nie mam prawa porządnie się wyspać?" Zdawało mu się, że dostrzegł przesuwający się cień. Dopóki ten ktoś znajdował się na zewnątrz, nie był groźny. Włożył szlafrok, znaleziony po omacku w szafie. Był to gruby damski szlafrok z jakiegoś ciepłego materiału. Potem sięgnął po broń na nocnym stoliku. Z tego samego pistoletu zastrzelił człowieka w Wannsee. Zawsze mogło grozić jakieś niebezpieczeństwo. Zabijesz jednego, a wkrótce zjawiają się następni i też ich trzeba zabić. Miał dość zabijania, co oznaczało, że za długo siedzi w tym interesie. Poruszając się w ciemności, poszedł korytarzem do pokoju Eriki. Wyszep- tał jej imię od drzwi. - Nie śpię - odpowiedziała. - To dobrze. Ktoś jest na zewnątrz. Obawiam się, że nie ma dobrych zamiarów. Nie martw się. Nie ma się czym przejmować. - Zaśmiał się cicho. Drżały mu kolana. Miał nadzieję, że to z zimna. Powiedział jej, żeby została w swoim pokoju, dopóki nie przyjdzie po nią. - Ubierz się - dodał. - To nie potrwa długo. Wrócił na korytarz i podreptał w kierunku schodów. Nie mogli uczynić im żadnej krzywdy, dopóki byli na dole. Dlatego też musiał powstrzymać ich przed wejściem po schodach. Zapewne sądzili, że mają do czynienia z samotną dziewczyną. Miał nadzieję, że nie zauważyli jego range rovera, zaparkowane- go między drzewami. Czy przybyli, by ją zabić, czy po to, by zabrać do domu, do tatusia? Weszli do środka. Całkiem nieźle sobie radzili. Nie narobili hałasu. Usłyszał, jak do siebie szepczą. Profesor ziewał nerwowo, chociaż wcale nie chciało mu się spać. Nieproszeni goście wpadali w ciemnościach na meble, przeklinając cicho. Samotna dziewczyna. Nie traktowali tego zbyt poważnie. Nie znali rozkładu budynku. Nic wcześniej nie zaplanowali. Wchodzili na palcach po schodach wprost na niego, gdy otworzył do nich ogień. Spadali ze schodów, strzelając na oślep w sufit. Krzyczeli okropnie. Profesor zmienił magazynek, stanął za rogiem i włączył światło przełącz- nikiem u szczytu schodów. Rzeźnia. Pierwsze strzały trafiły jednego z nich w pierś i brzuch. Drugi dostał dwie kule w plecy. Pierwszy był martwy. Drugi miał dziurę w płucach, nie nadającą się do naprawy. Umarł na oczach Profesora. Profesor dopiero teraz za- stanowił się, czy gdzieś nie kryją się posiłki. Zastosował technikę prymitywną, pozbawioną finezji. Wyszedł z wprawy. Erika stała na szczycie schodów i patrzyła na niego z góry. Musiał wyglądać koszmarnie w wełnianym damskim szlafroku. Brakowało mu tylko wałków i siatki na głowie. - Chyba nie zamierzasz zejść? - powiedział. Zeszła. Była przerażona. Spojrzała na pierwszego mężczyznę, leżącego na plecach, z otwartymi oczami i zakrwawioną klatką piersiową. - Pracuje dla mojego ojca - powiedziała głosem pozbawionym emocji. - Widywałam go w domu, zajmował się ochroną. Ojciec przysłał go tu z bronią... aby mnie zabił. - Profesor wyciągnął ręce, aby ją objąć, pocieszyć, gdyby chciała popłakać. Nie było to konieczne. - Mam rację. Wiedziałam, że mam rację. Karl-Heinz miał rację. Zabije mnie z powodu swojego cholernego "Spartakusa"! Niszczy wszystko, co stanie mu na drodze. Uważa się za Boga, myśli, że jest panem życia i śmierci innych ludzi.... - Chodź - powiedział Profesor. - Spakuj rzeczy. Czas, żebyśmy się stąd wynieśli. Nie wiem, czy ci faceci przyszli sami. Muszę cię zabrać w bezpieczne miejsce. Skinęła głową i poszła na górę. Zabrał broń i zaczął się zastanawiać, jak usunąć zwłoki. Kiedy zeszła na dół, był już ubrany we własne rzeczy i przygotowywał kawę w kuchni. Podeszła do szafy, wyciągnęła kasetę wideo i wrzuciła ją do torby. Profesor podał jej filiżankę gorącej kawy. Upiła łyk i ogrzała sobie dłonie. Miała oczy zaczerwienione od płaczu. - Zabije również moją matkę. Jest taka chora, że łatwo będzie to zrobić. Nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Na dworze było zimno. Śnieg kłuł w twarz. Wiatr świszczał w wysokich drzewach. Profesor nie zauważył ich samochodu, ale swój odnalazł pod gałęziami potężnego świerka. Jak to dobrze, że zmienił starego volkswagena na rovera. Podróż garbusem byłaby teraz okropna. Okrył Erikę kocem i wrzucił torby do tyłu. Uruchomił silnik, którego cichy pomruk dodał mu otuchy. Nie włączając świateł dojechał do drogi. Nie było żadnego ruchu. Świeży śnieg zasypał ślady kół, jeśli napastnicy w ogóle tu dojechali. Gdzie ich samochód? Po dwudziestu minutach jazdy w bocznym lusterku pojawiła się ciężarów- ka. Przyklejona do jego bagażnika, nie chciała wyprzedzić na krętej drodze. Wiedział, na co się zanosi, ale nic już nie mógł na to poradzić. Faceci, których zabił, nie przyszli sami. Poczuł, jak ciężarówka taranuje rovera. Zarzuciło go na warstwie śniegu i lodu. Stracił panowanie nad kierownicą. Na poboczu nie było barier ochronnych. Zaczęli zsuwać się w dół... Próbował osłonić ją sobą, ochronić przed uderzeniami, przed rozprys- kującym się szkłem.... Wydawało mu się, że samochód spada tak bez końca, gdy nagle coś rozbiło przednią szybę i do środka wpadło zimne powietrze, śnieg, kamienie. Samochód zakołysał się na boki, zaczął się toczyć... Drzwi wyłamały się ze zgrzytem... Modlił się, aby benzyna nie wybuchła... Potem już nic nie słyszał, nie widział ani nie czuł. Rozdział 56 Zabawka strachu Cooper włączył światło i przeraził się. Potarł czubkiem buta plamy na wytartym dywanie i deskach podłogi. Z góry dochodziły odgłosy krzątaniny w sypialni. Beate podeszła do schodów i pokręciła głową. - Wyjechała. - Patrzyła na niego przez chwilę. Słyszała wiatr, tworzący zaspy za oknem. - Co robisz? - Na całej podłodze jest krew. Dziura po kuli w suficie -wskazał na górę, a potem na podłogę, gdzie osypał się tynk -i druga dziura w ścianie. Pełno krwi. - Czy to znaczy, że przyjechali tu i zabili ją? - Przytrzymała się poręczy. - Nie wiem. Tyle tu krwi, a ty mówisz, że wyjechała. Co z jej ubraniami? - Zniknęły. Zostawiła tylko parę rzeczy