Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Za wymówkę doskonałą służył jej charakter męża. Między nimi dwojgiem panowała zresztą zgoda pozorna, okupowana z jego strony wszelkiego rodzaju ustępstwami; z jej strony milczeniem, gdy go widziała uciśnionym do ostatka, ale miłości nie było i być nie mogło. Feliks ożenił się dla dogodzenia matce, która po wygnaniu z domu Julii co najrychlej syna przyzwoicie ożenić pragnęła, i był dla narzuconej mu żony grzecznym, przyzwoitym małżonkiem, ale serce dla niej miał zamknięte. Narębscy w stolicy mieli gotowe już jak najświetniejsze i jak najrozleglejsze stosunki, spodziewali się więc czas jak najprzyjemniej przepędzić. Dom też stosownie do tych nadziei urządzić wypadało, aby czasem i u siebie móc przyjąć dostojnych gości. Stosunki u nas, jak prawie wszędzie na świecie, choć łączą wypadkowo różne stany i klasy społeczne, najczęściej ograniczają się jedną sferą towarzyską, którą wyznacza pochodzenie, wychowanie, majątek... Nigdzie jednak, w żadnym kraju klasy społeczeństwa tak ostro i dobitnie nie odcinają się, jak u nas. Choć chwilowo zbliży je stosunek, grzeczność pociągnie, choć interes zmusi do znajomości poufalszej, zawsze pomiędzy rozerwanymi ostatkiem przesądów starych panuje ta niedowierzająca polityka, która stalej i serdeczniej, nawet ludziom z sobą sympatyzującym, połączyć się nie daje. Widzieliśmy przykłady małżeństw takich heterogenialnych, które związały jeśli nie dwa serca, to dwie dole, a nie potrafiły związać rodzin i zasypać przepaści, jaka je dzieliła. Wszędzie na świecie ludzie jednych pojęć, wychowania, ukształcenia czują, że sobie są braćmi, u nas się to mówi, na chwilę nawet przez zapomnienie przyjmuje się za braterstwo, ale lada słówko, ruch, natychmiast żywioły niepojednane rozdziela. Przypatrzywszy się społeczeństwu naszemu, widzimy, że na pozór jednolite, rozkłada się na tysiące warstw, barw, odcieni tak, że co chwila strach przejmuje, by się ta całość nie rozsypała na części składowe. Gdzie indziej albo się już zjednoczyły cywilizacją wyższą te masy lub na mniej dzielą się jeszcze szeregów; u nas kół i kółek towarzyskich bez końca, a antagonizmów bez liku. Na pozór wszystko to zgodne i złączone, ale w głębi kipi jeszcze walka i wre nieprzyjaźń wiekowa... Samo wymaganie ducha czasu w pewnych warunkach na oko łączy przeciwników, każe im podać sobie dłonie, mówić, żyć, jeść i pić razem, ale wyszedłszy za drzwi ten, który ściskał się serdecznie, wie doskonale, iż po jego pocałunku usta obetrą. Nikt nikomu nie wierzy, nikt nie ufa nikomu, a nieustanna ostrożność i obawa wpływają na ogólny nawet charakter kraju. Przyczyn tego stanu badać nie będziemy, zaprowadziłoby nas to zbyt daleko, pozostał on z prastarych czasów, a ci, co sercem do nich przylgnęli słusznie, nie postrzegli, iż pokochali za piętno narodowe to, co było całej niegdyś Europy usterkiem wieku; co nie właściwością jest naszą, ale zabytkiem starego porządku świata, z którego reszta się już dźwignęła, w którym my pozostaliśmy, zrobiwszy zeń sobie cechę przeszłości. Ale to nie na dobie w powieści; szło nam o to, by powiedzieć, jakim sposobem pan Feliks rozleglejsze, a nade wszystko różnorodniejsze nad innych miał stosunki. Naprzód na wsi sąsiadowali z kilku wielkimi panami, przyjeżdżającymi czasem dla przepędzenia paru miesięcy w majątkach... i tu z nimi łatwiejszą zawsze zrobili znajomość. Pani Narębska na pensji znajdowała się z kilkoma panienkami bogatszych rodzin warszawskich różnego stanu i nie zerwała z nimi stosunku, z którym się łączył urok młodości. Feliks miał towarzyszów szkół i uniwersytetu... różnie rozłożonych po świecie. W ten sposób znajomości ich wielkie zajmowały koło, a choć sympatie pani Narębskiej krążyły w sferze arystokratycznej, w szlacheckiej, raczyła dopuszczać łaskawie i inne istoty do oglądania swojego oblicza. Chciała być na wysokości swojego wieku, ale napadały ją czasem zgryzoty sumienia, przypomnienia antenatów, skruchy serdeczne i naówczas składała na męża winę spospolitowania się, wracając do sfery, którą miała za właściwą sobie. Szczególniej gdy który z wielkich panów oddał wizytę lub zaprosił Narębskich, gdy z nimi być raczył poufale i grzecznie, pani Samuela po odjeździe miała regularnie recydywę arystokratyczną przypominała dziada, wielkiego kuchmistrza koron- nego, i babkę kasztelanowę. Po czym następowały westchnienia, narzekania na czas, na ogólne zepsucie, na zamiłowanie złota, na zasady demokratyczne i krupiło się na panu Feliksie, który ruszywszy ramionami odchodził. W innych razach napadały panią Feliksowę wybuchy cale innego koloru i narzekania na stare przesądy, na panów itp., ale to tylko, jeśli któryś z nich lub się nie odkłonił, albo zapomniał jej przysłać zaproszenie. Wówczas pan Feliks znosił równie cierpliwie wyrzuty, że niepotrzebnie do nich się cisnął, że nie umiał się szanować, że hołdował starym przesądom..