Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Spróbował wesprzeć się na ręce i cofnął ją, gdy tylko zetknęła się z podłogą. Skrzywił się i jęknął, zdumiony wrażliwością obolałych palców. Dodatkowym utrapieniem były drzazgi z fletu, które wbiły mu się w palce i wokół ust. Jurtan zakończył inwentaryzowanie obrażeń, gdy od drzwi dobiegł cichy jęk. Jeden Strażnik poruszał się niemrawo. Jurtan zacisnął zęby, wyszarpnął z dłoni parę drzazg i podniósł się chwiejnie. Tildy oddychała, lecz była nieprzytomna. Jurtan, zagryzając w zadumie dolną wargę, popatrzył na jej pałkę. Była to drewniana podpórka, ale jeden koniec miała okuty żelazem. Przykląkł i ostrożnie złapał narzędzie. Auuu! Jakby przytknął palce do rozgrzanej patelni. Cofnął rękę, potem usłyszał kolejny jęk żołnierza. Zmusił się do powtórzenia próby, ujął pałkę w dłoń, jak najdalej od czubków palców, i wzniósł ją w powietrze. Dam radę to zrobić, pomyślał, naprawdę. Żołnierze w drzwiach poruszali się, lecz na szczęście ich ruchom brakowało koordynacji. Jurtan patrzył na nich przez chwilę, po czym zacisnął szczęki i machnął pałką, raz, drugi. Uznał, że za drugim razem już nie było tak źle. Drzwi były nadwątlone do tego stopnia, że wykopał je z zawiasów i wypchnął na korytarz bez pomocy rąk. Przez następną minutę walił po głowach pozostałych żołnierzy w korytarzu. Potem wrócił do magazynu instrumentów, delikatnie wyjął ze skrzyni nowy flet i wsunął go za pas. Najbardziej w świecie pragnął popędzić teraz na poszukiwanie Kaara. Wśród rozpostartych na podłodze oszołomionych ludzi nie znalazł ojca. Niewątpliwie był tam, gdzie Kaar, i kto wie, w jakie kłopoty się wpakował. Jurtan doszedł do wniosku, że nawet jeśli jego nowo odkryty talent nie przysporzy mu większych korzyści, to sam udowodni tacie, że potrafi być przydatny. Może nawet tata pogodzi się z faktem, że niekoniecznie trzeba wiedzieć, jak rąbać ludzi mieczem, aby być mężczyzną. Ale nie mógł iść, nie teraz, jeszcze nie. Wyglądało na to, że minie co najmniej dziesięć czy piętnaście minut, zanim Tildy i inni byli więźniowie dojdą do siebie. Jurtan wiedział, że w tym samym czasie oprzytomnieją żołnierze. Nie chciał zabijać Strażników, a z powodu stanu własnych rąk nie mógł pokusić się o ich skrępowanie. Miał tylko jeden wybór. Musiał zaczekać i osobiście wszystkiego dopilnować. Z westchnieniem zrobił sobie wolne miejsce na podłodze i usadowił się pod ścianą. Nie tylko myśl o Kaarze nie dawała mu spokoju. Gdzie był Shaa? Rozdział XV WIELKI KŁOPOT Shaa ocknął się. Podłoga pod nim wznosiła się i opadała. Znów była na łodzi. Skutymi rękami obejmował gruby słup, który przechodził przez niski sufit pokładu nad jego głową. Za niewielkim okienkiem po prawej ukazywały się spienione bryzgi, jarzące się łagodnie na tle nocnego nieba. Shaa przeszył ciemność groźnym spojrzeniem i spróbował ocenić swój stan. Kiedy oddychał głębiej, coś kłuło go w piersiach. Odczuwał też bolesne tętnienie w innych częściach ciała. Jego płaszcz zniknął wraz z resztą ekwipunku. Tuż przed słupem, do którego był przykuty, stała stroma drabina prowadząca do luku. Nagle pokrywa luku odskoczyła i w otworze pojawiła się twarz oraz ręka z latarnią. Shaa spojrzał z wściekłością na żołnierza. Mężczyzna odwzajemnił się grymasem i powiedział: - Czas odmówić modlitwy, szpiegu. Shaa wzniósł brwi. - Faktycznie. Dokąd płyniemy? Wydawało się, że na twarzy Strażnika osiadła ciemna chmura. - Do Oskina Yahlei - zatrzasnął właz. - Aha - mruknął Shaa. Może to jakaś dzielnica, pomyślał. - Uuuch... - jęk, który dobiegł zza jego pleców, brzmiał raczej chrapliwie. Shaa wykręcił szyję. Przy burcie leżał mężczyzna przykuty do pierścienia. Właśnie podnosił głowę. - Dobry wieczór - powitał go Shaa. - Wesołek, co? - zadrwił nieznajomy i znów jęknął. - Nie słyszałeś, do kogo nas zabierają? - Słyszałem. Być może nie jestem zorientowany. Zakładam, że imię Oskina Yahlei ma wzbudzić lęk w sercach tych, którzy je znają? - To jakiś czarnoksiężnik, jeden z tych, no... jak oni się zwą? Ci, co zajmują się martwymi? - Nekromanta? - Tak, to Oskin Yahlei - mężczyzna wsparł się o burtę. Ręce miał wykręcone do tyłu i skrępowane za plecami. W nikłym świetle wpadającym przez otwarte bulaje było widać, że jego policzek pokrywa skorupa zaschniętej krwi. Był ubrany w coś, co zasługiwało jedynie na miano łachmanów i chyba nigdy niczym więcej nie było. - Znam tylko nazwisko, nigdy nie poznałem go osobiście, jeszcze nie. Ale codziennie przychodzą do celi, wybierają jakiegoś faceta i wiodą go do Oskina Yahlei. I ten facet już nigdy nie wraca... - Do celi? Jakiej celi? Zakładam, że nie jesteś więźniem politycznym? - Ja, polityczny? Hę, hę, ja trzymam się z daleka od polityki. Za kogo mnie bierzesz? - Za złodzieja. Mam nadzieję. - To nie dla mnie. Ja podpalam domy. A czemu pytasz? Nie ma nadziei, pomyślał Shaa. - Gdybyś był złodziejem, mógłbyś otworzyć kajdany i wyprowadzić nas stąd. - Aha. Słuchaj, to niezły pomysł! Hmm... nie jesteś przypadkiem... - Nie - po raz kolejny rozwiązanie problemu spada na moje barki, pomyślał Shaa. Nic nowego. - Słuchaj - zaczął podpalacz - więc jak ci mówiłem, codziennie biorą kogoś do Oskina Yahlei i facet znika. Tym razem kolej na mnie i na ciebie. Surowiec dla nekromanty, cóż za rozkoszne podsumowanie dnia. Niech to będzie dla mnie nauczką, pomyślał Shaa. Gdy następnym razem zaproponują mi wcześniejsze przejście na emeryturę, skorzystam bez namysłu. Starczy tych beznadziejnych awantur. Rytm fal zmienił się, gdy statek przybił do mola. Pokład podskakiwał teraz chaotycznie, kolebiąc się na wszystkie strony, uderzany przez fale odbite od filarów. Shaa i jego towarzysz zostali wywleczeni na pokład, a stamtąd po kilku drabinach na ulicę. Strażnicy ani na chwilę nie spuszczali więźniów z oka. Na nabrzeżu przekazali ich w ręce czekającej eskorty. W skład nowej grupy wchodziło dwunastu ludzi. Dowodził nimi mężczyzna w długim płaszczu. Gdy poły rozchyliły się, Shaa ujrzał ten sam nieznany herb, który widział wcześniej: purpurowy precel. Być może był to znak osobistej służby Oskina Yahlei. Shaa zdołał zauważyć, że idą na północny zachód, w stronę wzgórz przy północnym murze. Shaa nadal odczuwał w piersiach głęboki, tępy ból, promieniujący ostro ku mostkowi i to zaczynało go martwić