Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Stefan nie pytał o senoritę, jakkolwiek myślał także o niej. Wbrew woli — przede wszystkim o niej... Nie mógł się obronić przed takimi myślami, przed wspomnieniami jej uśmiechów i spojrzeń. Tęsknił za nimi, choć wmawiał sobie, że chce o nich zapomnieć, wyrzucić je z pamięci i z serca. Niepokój, który go teraz ogarnął, w jakiś sposób kojarzył się z osobą Marii. — Chyba pójdę do dworu — powiedział po chwili. Pociecha skinął głową, jak gdyby pochwalając ten zamiar. — Powiedzcie mu, że skończyliśmy malować reje. — Widzę — odrzekł Stefan. — «Zephyr» wygląda jak nowy. Muszę go później szczegółowo obejrzeć; jest piękniejszy niż kiedykolwiek. Zabrał tylko ciężką lunetę, aby ją zaraz pokazać Martenowi, resztę bagażu kazał zanieść do swojej kajuty i przeszedłszy po trapie rzuconym z pokładu na nabrzeże, zaczął się wspinać krętą drogą pod górę. Słońce grzało go w plecy, w powietrzu brzęczały pszczoły, pierwsze motyle polatywały nad młodziutką zielenią winorośli rozpiętych równymi rzędami na tykach i żerdziach. Wyżej kwitły drzewa owocowe i krzewy mimozy, a delikatny aromat kwiecia mieszał się z zapachem ciepłej, świeżo przekopanej ziemi. Stefan obszedł dom dokoła i zakołatał do ozdobnych drzwi głównego wejścia. Serce biło mu mocno, coraz mocniej, choć idąc przez sad rozmyślnie zwolnił kroku, aby je uspokoić. Poważny majordom, Joachim, poznał go widocznie, bo pochylając z godnością głowę, pozwolił sobie jednak na powitalny uśmiech, po czym w sposób powściągliwy oznajmił, że kapitan Marten z pewnością ucieszy się z przybycia swego tak niecierpliwie oczekiwanego porucznika. — Jest już zapewne w drodze powrotnej z Bordeaux; zapowiedział swój przyjazd na obiad — dodał wskazując Stefanowi przejście do wysokiej sieni, z której schody o rzeźbionych poręczach wiodły na piętro. — A senorita? — zapytał Stefan. — Madame — poprawił go Joachim bez nacisku — nie powróciła jeszcze z konnej przejażdżki. Czy wasza miłość zechce zaczekać, czy mam podać tymczasem jakąś przekąskę? Stefan czuł się nieco onieśmielony tą wytwornością. Oświadczył, że nie jest głodny i że zaczeka na górnym tarasie. — Przyślijcie mi coś do picia — powiedział wchodząc na schody. Znalazłszy się na piętrze, mimo woli przystanął, aby rzucić okiem na pozłociste obicia sięgające od podłogi aż do sufitu, na ogromny perski kobierzec i ciężkie, wyściełane krzesła otaczające niewielki okrągły stół o blacie wypolerowanym jak lustro. Na lewo i na prawo przez uchylone drzwi można było ujrzeć jeszcze wspanialsze pokoje, lśniące posadzki, dywany, aksamitne kotary, zwierciadła i świeczniki, rzeźbione palisandrowe i mahoniowe meble, kryte brokatem ściany. Ten przepych działał przytłaczająco. Stefan czuł się tu obco i niepewnie, jak w świątyni dziwnego, nieznanego kultu. Myśl, że senorita Maria Franceska przebywa wśród tego otoczenia, że stąpa po tych wzorzystych kobiercach, dotyka cennych farfurów, wspiera się na oparciach foteli, spogląda na swe odbicia w zwierciadłach — przejęła go melancholią. Wydało mu się, że oddziela go od niej olbrzymia, pusta i zimna przestrzeń, w której gubi się wzrok. Stał tam daleko, na krańcu lodowatej pustyni, podczas gdy ona rozdzielała uśmiechy i spojrzenia, zapomniawszy o jego istnieniu. Ciche kroki i lekki pobrzęk szkła rozwiały ten obraz. Rumiany, pyzaty chłopak w zielonej liberii niósł na tacy gąsiorek wina, dzbanek z wodą i szklaną czarkę. — Postaw to na tarasie — powiedział Grabiński. Sam wyszedł pierwszy i zbliżywszy się do balustrady spojrzał na cienistą, wysadzaną kasztanami drogę, która od podjazdu wybiegała w pola, wiła się między winnicami, a dalej rozwidlała się w kierunku Bordeaux na lewo i w stronę młodych zagajników pod lasem na prawo. Słońce, błękit nieba i świeża wiosenna zieleń rozproszyły jego poprzedni nastrój. Świat był wesoły, uśmiechnięty, młodzieńczy! Zdawał się szeroko, przyjaźnie otwierać ramiona, zapraszać, obiecywać wszystko, czego byś zapragnął. Pan de Clisson, świeżo mianowany admirałem Floty Zachodniej, uważał się za znakomitego dowódcę i marynarza. Wawrzyny wojenne wieńczące jego łysą, jajowatą czaszkę nie były nazbyt obfite, bo ograniczały się do paru nieznacznych potyczek morskich u brzegów Normandii, lecz już samo nazwisko wystarczało mu za legitymację i tytuł do piastowania najwyższej władzy na morzu